Z drugiej strony. Życzenia dla Brzęczka. I nie tylko

Marek Cieślak, znakomity żużlowy trener – z ogromnym stażem, dorobkiem i niepodważalnym autorytetem – powiedział niedawno na naszych łamach, że tyle sportowego świata już przewędrował, iż gdziekolwiek się pojawi ze swoim zespołem, forBetem Włókniarzem Częstochowa, tam musiałby oglądać się na… podteksty. No to już się nie ogląda, wszelkie domysły i sugestie bagatelizuje; po prostu robi swoje.

Trzymając się tej zasady trenera Cieślaka, dzisiejsza wizyta Jerzego Brzęczka w roli trenera Wisły Płock (swoją drogą i Cieślak, i Brzęczek wielką sportową drogę rozpoczynali w Częstochowie), żadnych emocji i poszukiwań drugiego dna rodzić nie powinna. Mimo że przy Roosevelta spędził najpierw dwa sezony – już jako żelazny reprezentant Polski i srebrny medalista igrzysk olimpijskich w Barcelonie – a następnie jeden, już po zakończeniu występów poza granicami kraju. Może w historię Górnika nie wpisał się szczególnie mocno – konkurencja wśród wielkich nazwisk związanych z tym klubem jest przeogromna – ale został zapamiętany z bardzo dobrej strony. Nie tylko ze względu na umiejętności piłkarskie, ale i cechy osobowościowe. Nie bez przyczyny zresztą pełnił funkcję kapitana i wspomnianej drużyny olimpijskiej, a później dorosłej reprezentacji.

Intuicja już wtedy podpowiadała, że w przyszłości może być bardzo dobrym trenerem. Ale różnie z tą karierą dotychczas było. Wydawało się, że odbicie nastąpi w Lechii Gdańsk; nie nastąpiło. Potem był GKS Katowice, z którym do awansu do ekstraklasy zabrakło tyle, ile wynosi standardowa… długość paznokcia. Po pamiętnym, nieszczęsnym meczu z MKS-em Kluczbork natychmiast podał się do dymisji. Chodziło wtedy po głowie legendarne stwierdzenie Kazimierza Górskiego, że „(tu nazwisko) to bardzo dobry trener, tylko że nie ma wyników”. Kolejną szansę dała Jerzemu Brzęczkowi Wisła Płock i tę szansę wykorzystuje niejako z nawiązką. Nie dość, że przebojem wraz z drużyną wdarł się do grupy mistrzowskiej, to jeszcze zamierza bić się o miejsca, o których dotychczas nawet najbardziej zakochani w płockiej drużynie raczej nie marzyli.

Przypadek tego szkoleniowca w pewnym sensie pokazuje, jak często błądzą prezesi klubów przy zatrudnianiu i zwalnianiu trenerów. Ile w ich decyzjach jest emocji, braku cierpliwości, przypadku, ignorancji, kierowania się stereotypami (np. co polskie, to gorsze) itp. Tym bardziej należy dobrze życzyć Brzęczkowi, a także oczywiście Marcinowi Broszowi, Ireneuszowi Mamrotowi, Michałowi Probierzowi i wielu innym, by mieli warunki i możliwości, by przeciwstawić się takiemu podejściu. I – jak powiedziałby jeden z moich uniwersyteckich wykładowców – dokonać „intelektualnego naprostu” u swoich byłych, aktualnych i przyszłych pracodawców.