Z flagą Górnika w Himalajach. Spotkanie z Jarosławem Botorem

O Botorze zrobiło się głośno w styczniu. Był kierownikiem czteroosobowego zespołu, który wyruszył spod K2 na Nanga Parbat ratować dwójkę wspinaczy: Elisabeth Revol i Tomasza Mackiewicza. Śmiała akcja Polaków odbiła się szerokim echem na świecie. Ostatecznie Francuzkę udało się uratować, polskiego himalaisty niestety nie.

Mógł zostać piłkarzem

45-letni Botor podczas Narodowej Wyprawy na K2 dał wyraz swojemu przywiązaniu do Górnika. W trakcie wyprawy pisał: „Lodowe pozdrowienia dla wszystkich Kibiców i Piłkarzy Górnika Zabrze oraz Mieszkańców Zabrza z Karakorum, ze zbocza zimowego K2. Pamiętajcie – Jadymy Durś!”.

– Od kolegów dostałem flagę Górnika i gdzieś tam zrobienie paru zdjęć na tle K2 to była przyjemność. Skąd taka sympatia do klubu? Pochodzę z Zabrza, a jako młody chłopak w szkole podstawowej regularnie chodziłem na mecze. Mogę powiedzieć, że kibicem byłem od początku jak pamiętam. Spotkania, które najbardziej utkwiły w pamięci, to mecze w Pucharze Europy Mistrzów Krajowych z Glasgow Rangers czy Olympiacosem Pireus. To był czas, kiedy Górnik regularnie zdobywał mistrzostwo Polski i grał w pucharach – tłumaczy „Sportowi” swoje przywiązanie do 14-krotnego mistrza Polski himalaista.

Jarosława Botora pytamy czy miał w tamtym czasie jakiegoś swojego ulubionego piłkarza? – Tak, był taki zawodnik, nazywał się Andrzej Orzeszek. Wchodził na dziesięć, piętnaście minut, a zmieniał potem losy całego spotkania. To mi imponowało – podkreśla.

Jak się zresztą okazuje, niewiele brakowało, a sam zostałby piłkarzem. – Chodziłem do Szkoły Podstawowej numer 14 i był nabór do Górnika. Wszystko wiązało się jednak z tym, że trzeba było potem zmienić szkołę, a na to rodzice nie zgodzili się, tak że wtedy ta moja piłkarska przygoda z Górnikiem skończyła się – mówi z uśmiechem.

Z namiotami wędkarskimi na Aconcaguę

Wczoraj w pasjonujący sposób opowiadał o tym, jak zaczął chodzić w wysokie góry i w jak nietypowy sposób zaczął organizować wyprawy. – To było w czasach, kiedy wyprawy organizowało się przez Kluby Wysokogórskie. Wszystko jednak to trwało. Był listopada, a my chcieliśmy gdzieś jechać. Stanęło na Aconcagua, najwyższym szczycie Ameryki Południowej. Postaraliśmy się z kolegą o sponsorów. Najpierw jednak osoba spojrzała przychylnie, potem druga i tak udało się wyjechać i wejść, wbrew wielu przeszkodom na szczyt. Mieliśmy namioty wędkarskie, z których jeden się nie zapinał i z którego rano trzeba było wytrzepywać śnieg. Amerykanie patrzyli na nas z niedowierzaniem, bo oni mieli do swojej dyspozycji najnowocześniejszy sprzęt. Ostatecznie jednak, to my, osoby wychowane w duchu polskiego himalaizmu zdobyły Aconcaguę, a oni nie – opowiadał dzieciom z zabrzańskich szkół Botor, który sam jest ratownikiem medycznym.

Doświadczenie w pracy na śmigłowcu

To zdecydowało, że pod koniec stycznia był kierownikiem zespołu, który miał uratować schodzących z Nanga Parbat Elisabeth Revol i Tomasza Mackiewicza. Botor, razem z innym polskim himalaistą Robertem Szymczakiem jest zresztą autorem schematu akcji ratowniczej na dużej wysokości. Pomogło to niedawno w sprowadzeniu jednego z rannych szerpów spod Mount Everest z wysokości aż 8500 mnpm. – Mam doświadczenie w pracy na śmigłowcu ratowniczym w Gliwicach. Jeśli chodzi o tą akcję, to przelecieliśmy śmigłowcem we czwórkę spod K2 na Nanga Parbat 200 kilometrów. Elisabeth uratowało to, że schodziła z góry. Tomek był dalej wysoko, tak że nic nie można było zrobić – wspomina tamte dramatyczne wydarzenia Botor.