Z kart historii. Górnik na krawędzi bytu w odrodzonej Polsce

Rok 1989 to czas ogromnych zmian, które dotknęły niemal wszystkich aspektów życia Polaków. Opiekuńczy socjalizm zastąpił bezwzględny kapitalizm, co oznaczało, że polskie przedsiębiorstwa musiały zacząć myśleć kategoriami zysku a nie tylko produkcji.


Oczywiście takie zasady miały obowiązywać także w sporcie wyczynowym. Praktycznie z dnia na dzień kluby zostały odcięte od resortowych pieniędzy i nikt specjalnie nie zamartwiał się ich losem. Wiele z nich tych zmian po prostu nie przeżyło i dzisiaj istnieją tylko w przekazie historycznym. Zabrzański Górnik, czternastokrotny mistrz Polski, również musiał zmierzyć się z tym problemem.

Nowe rozdanie

Na początku 1990 roku około dwieście osób związanych z klubem, a przypisanych do tej pory do kopalń zrzeszonych w byłym Przedsiębiorstwie Eksploatacji Węgla „Zachód”, otrzymało wypowiedzenia, tym samym maksymalnie do końca kwietnia mogli pobierać górnicze wynagrodzenia. Oczywiście planowany zimowy wyjazd Górnika na obóz przygotowawczy do Hiszpanii spalił na panewce. Bez pieniędzy można co najwyżej zorganizować przebieżkę wokół stadionu… Co prawda branżowa „Solidarność” twierdziła, że absolutnie nikt Górnikowi nie chce zrobić krzywdy, chodzi tylko o wprowadzenie czystych zasad gry. Co ciekawe, pół roku wcześniej, kiedy na kopalniach przeprowadzono referendum w sprawie opłacania sportowców, tylko jeden z głosujących był za dotychczasowymi rozwiązaniami. Jednak szybko czternaście mistrzostw Polski, sześć triumfów w rozgrywkach o Puchar Polski, finał PEZP i te wszystkie wielkie emocje, które „trójkolorowi” przez 35 lat zafundowali kibicom, przestały się liczyć.

Jesienią temat jeszcze nie wypłynął na szersze wody, kopalnie były zaabsorbowane zmianami organizacyjnymi związanymi z przygotowaniami do samodzielnej egzystencji poszczególnych zakładów, ale styczeń wydał się idealnym dla związkowców czasem, aby powrócić do tego tematu. Wtedy to Marian Polus – dyrektor kopalni „Zabrze” i jednocześnie prezes Górnika – podpisał wszystkim sportowcom klubu trzymiesięczne wypowiedzenia. To bardzo krótki okres na zorganizowanie jakiegokolwiek innego zaplecza finansowego dla klubu i prosta droga do likwidacji, choć działacze związkowi zarzekali się, że nikt nie ma takiej koncepcji. Po wyborach do nowej rady pracowniczej, a następnie dyrektora klubu, miały zapaść decyzje co do przekazania na zabrzański sport konkretnej sumy pieniędzy. Wszystko miało być klarowne i jawne, żadnej lewej kasy, żadnych kombinacji księgowych. Oczywiście te zarzuty dotyczące poprzedniego okresu były nie do udowodnienia, nie padły żadne nazwiska czy konkretne fakty. Ale w nowym rozdaniu wszystko musiało być bezwzględnie nieskazitelne.

Każdy pomysł na wagę złota

To był czas kiedy gospodarka całego kraju starała zorganizować się według nowych realiów ekonomicznych i tak naprawdę nikt nie miał ani większej ochoty i pomysłu, jak w tej sytuacji zreformować sport wyczynowy. Choć patrząc na tamten okres, trzeba jednak przyznać, że ludzie z zabrzańskich struktur związkowych jakoś się jednak zachowali. Na przykład w Sosnowcu zawodników z dnia na dzień pozbawiono pracy. Już w lutym funkcję prezesa klubu przestał pełnić Marian Polus. W tym czasie na stanowisko dyrektora klubu powołano Jacka Kubickiego, człowieka, który był w zarządzie (opiekował się sekcją gimnastyczną), ale nigdy nie był człowiekiem z tzw. „pierwszych szeregów”. To było dosyć zastanawiające posunięcie… Kubicki nie miał nigdy nic wspólnego z sekcją piłkarską, nie był w gronie osób, które decydowały o działalności tej sekcji. Musiał zagłębić się w problem, a im bardziej to czynił, tym jego wnioski były bardziej enigmatyczne. Nie znalazł nieprawidłowości w dotychczasowym finansowaniu czy transferach. Jedyna uwaga dotyczyła – jak stwierdził – aury tajemniczości wokół tych spraw.

Trzeba jednak przyznać, że nowy dyrektor miał sporo entuzjazmu i pomysłów, dzięki którym, jak twierdził, można będzie wprowadzić klub na drogę nowej rzeczywistości. W jaki sposób? Miał zamiar zachęcić zagraniczne firmy do umieszczania reklam na stadionie, przekonać okoliczne firmy do przejęcia opieki nad poszczególnymi sekcjami i rozprowadzić więcej karnetów dla kibiców, jednocześnie likwidując darmowe bilety. Jak pisał katowicki „Sport”, tylko cztery osoby miały wchodzić na stadion za darmo: Pohl, Kostka, Oślizło i Kowalski. To miał być początek procesu oddzielenia sportu od wydobycia. Jednak wstępne wyliczenia wskazywały, że na przetrwanie tego roku niezbędne są środki na płace dla dwustu osób oraz około miliarda złotych na inne wydatki. Ten miliard (po denominacji 100 tys.) można było jeszcze jakoś uzbierać, ubiegłoroczne dochody wynosiły ponad 900 milionów, ale pieniądze na pensje były zbyt dużym problemem. Do trzydziestego kwietnia płaciły jeszcze kopalnie, ale co będzie w maju, na to pytanie nikt wówczas nie znał odpowiedzi.

Entuzjaści

Szesnastego lutego na fotel prezesa Górnika został powołany doc. dr Zygfryd Wawrzynek – prezes Okręgowej Izby Lekarskiej. To znakomity lekarz, wielki kibic Górnika, człowiek skromny, a jednocześnie energiczny w działaniu. Wspólnie z Jackiem Kubickim, Stanisławem Oślizłą, Janem Kowalskim i Janem „Bolkiem” Niesytą podjęli się trudnej próby ratowania klubu. Trudniej znaleźć kwintet bardziej oddany Górnikowi. Kiedy nowy prezes rozpoczynał swoje urzędowanie, okazało się, że z Górnika została tylko nazwa… Klubowy autokar był własnością „Transgóru”, podobnie jak inne sprzęty, a za używanie maszyny do pisania trzeba było płacić ryczałt kopalni „Makoszowy”! Nie było wyjścia, panowie ruszyli „w teren”, pukali do drzwi, gdzie się tylko dało, aby zebrać pieniądze na przetrwanie klubu. Zaczęło to przynosić pewne efekty na tyle istotne, ze „trójkolorowym” udało się zakończyć sezon 1989/90 na szóstym miejscu. Ale już za dwa miesiące miał ruszyć kolejny, a problemów nie ubywało.

Wandzik na ratunek

Grający w Panathinaikosie Krzysztof Warzycha na wieść o tym, ze grecki klub poszukuje dobrego bramkarza, zarekomendował golkipera Górnika – Józefa Wandzika. Obie strony szybko porozumiały się w sprawie transferu i na konto zabrzańskiego klubu spłynęła pokaźna ilość „twardej” waluty. Gdyby nie te pieniądze, chyba nic nie uratowałoby klubu przed ogłoszeniem upadłości. Wtedy do Zabrza ściągnięto Marka Bębna, bramkarza Zagłębia, które po tak drastycznym odcięciu od górniczej kasy z hukiem spadło z ligi. Zyski z transferu Wandzika dobrze zainwestowano. W hali przy ulicy Matejki, którą dysponował klub, urządzono wtedy najnowocześniejszy supermarket na Śląsku. Otwarto także – dzięki osobistym kontaktom prezesa Wawrzynka, hurtownię leków sprowadzanych ze Szwajcarii. Rozpoczęto produkcję i sprzedaż wody mineralnej, która trafiała do hut. Zainaugurowało działalność biuro wizowe, a wiadomo jakie wówczas było zapotrzebowanie na tego rodzaju usługi. W dalszym ciągu sytuacja klubu była trudna, ale widać było wyraźne światełko w tunelu. Był jeszcze bardzo realny plan zakładający produkcję soli fizjologicznej i glukozy dla szpitali. Jesienią 1990 roku dzięki kontaktom Włodzimierza Lubańskiego do angielskiego Evertonu udało się wytransferować Roberta Warzychę. To było co prawda osłabienie siły Górnika, ale wtedy najważniejsze były pieniądze i plan rozwoju na najbliższy okres. I wówczas klubie pojawiła się…

Polityka

Piotr Polmański. Dzisiaj to nazwisko nic nikomu nie mówi, ale w tamtym czasie ten człowiek był solidarnościowym posłem tzw. sejmu kontraktowego. Od pewnego czasu prowadził ostry spór z byłym ministrem i prezesem Górnika – Janem Szlachtą, któremu zarzucał… No właśnie, nie bardzo wiadomo co, ale na łamach „Gazety Wyborczej” twierdził, że Szlachta autorytarnie zarządzał klubem i miał na wszystko, co tam się działo, decydujący wpływ. Po zapoznaniu się z materiałami policji i prokuratury, wraz z grupą posłów Solidarności, zwrócił się do wojewody śląskiego Wojciecha Czecha o podjęcie decyzji mających „naprawić” sytuację w klubie. W końcu maja 1991 roku wojewoda podjął taką decyzję, wyznaczając zarząd komisaryczny! Stwierdził przy tym, że przy wyborach zarządu Górnika nastąpiły uchybienia proceduralne, a Zygfryd Wawrzynek nie był prezesem z wyboru! W tym czasie na koncie klubu było 8 miliardów (800 tys. po denominacji) a Górnik walczył o kolejny tytuł mistrzowski. To był nóż wbity w plecy. Dr Wawrzynek te oskarżenia przypłacił ciężkim zawałem serca, zaś piłkarze ostatecznie zakończyli sezon na drugim miejscu.

Skok na kasę?

Na razie klubem zarządzał komisarz w osobie Ryszarda Wysockiego, który sam przyznawał, że wcześniej nie miał nic wspólnego ze sportem, a to nie wróżyło klubowi nic dobrego. W końcu lipca miał zostać wybrany nowy zarząd. Komisarzowi Wysockiemu chyba spodobało się w Górniku, bowiem kandydował na stanowisko szefa klubu, podobnie jak sprawca tej całej afery – poseł Polmański. Czy tak bardzo zależało mu na wprowadzeniu w Górniku uczciwych wg jego rozumowania rządów? A może za tą decyzja stały inne względy? Na szczęście zdecydowana większość członków klubu nie miała do obydwu panów zainteresowanych przejęciem władzy zaufania i prezesem został Władysław Kozubal, biznesmen ze Szwajcarii, który działał w Zabrzu już za czasów prezesury doktora Wawrzynka. Kryzys przynajmniej teoretycznie został zażegnany.

Lata 1990-1991 były chyba najtrudniejszymi w historii Górnika. Zmiany społeczno-ekonomiczne sprawiły, że wiele klubów niegdyś grających na szczeblu centralnym już nie istnieje, a inne do dzisiaj nie udźwignęły problemów tamtych czasów i egzystują obecnie tylko w strukturach regionalnych. Górnika udało się uratować, jednak niewiele brakowało aby klub podzielił los, jaki spotkał Szombierki Bytom, Polonię Bytom, Górnika Wałbrzych i Zagłębie Wałbrzych, Gwardię Warszawa i wiele innych, o których świetności pamiętają tylko ich najstarsi kibice…

Marek Dziechciarz

Na zdjęciu: Zmiany systemowe bardzo mocno dotknęły Górnika Zabrze na początku lat 90. ubiegłego stulecia.

Fot.Łukasz Sobala/PressFocus