Z lamusa. Bohater w cieniu tragedii

35 lat temu Zbigniew Boniek jako pierwszy polski piłkarz zdobył Puchar Europy, a niespełna dobę później strzelił arcyważnego gola dla reprezentacji Polski.



Końcówka maja 1985 roku to czas, który Zbigniew Boniek – jeden z najwybitniejszych polskich piłkarzy w dziejach, a obecnie prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej – zapamięta do końca życia.

35 lat temu, 29 maja, wraz z Juventusem Turyn „Zibi” wystąpił w finale Pucharu Europy Mistrzów Krajowych na stadionie Heysel, w którym jego zespół pokonał 1:0 Liverpool.

Boniek został tym samym pierwszym polskim piłkarzem, który sięgnął po najcenniejsze trofeum w klubowej piłce nożnej na „Starym kontynencie”. Niespełna 24 godziny później 29-letni wówczas piłkarz bronił już barw reprezentacji Polski, która w Tiranie rozgrywała arcyważny mecz eliminacji meksykańskiego mundialu.

Do stolicy Albanii z Brukseli, gdzie rozgrywano finał PEMK, lider naszej drużyny narodowej dostał się prywatną awionetką prezesa Juventusu. Jeden z mitów na temat tamtego czasu mówił o tym, że dopiero w Tiranie świeżo upieczony triumfator Pucharu Europy dowiedział się, co stało się na stadionie Heysel.

Sam Boniek po latach zdementował te informacje. – Proszę nie wierzyć nikomu, kto mówi, że w tym całym zamieszaniu trudno było zorientować się dokładnie, co się stało. Wiedzieliśmy na 99,9 procent, co się wydarzyło: śmierć, powaga sytuacji, wybuchowa atmosfera wisiały nad stadionem – powiedział „Zibi”.

Pilnowało kilkunastu policjantów


Dramat rozpoczął się na niespełna godzinę przed pierwszym gwizdkiem, który był zaplanowany na godz. 20.15. Wydarzyło się wówczas coś, czego zdecydowanie można było uniknąć, bo już przed meczem obawiano się o to, że może nastąpić eskalacja przemocy.

Rok wcześniej, w finale PEMK, również doszło do włosko-angielskiej konfrontacji, w której Liverpool pokonał po rzutach karnych na Stadio Olimpico w Rzymie AS Romę. Po meczu rozwścieczeni włoscy „tifosi” zaatakowali opuszczających stadion i próbujących świętować na rzymskich ulicach sympatyków „The Reds”.

Ci poprzysięgli odwet i kiedy okazało się, że Liverpool kolejny raz zmierzy się z włoskim zespołem w decydującym starciu, pojawiły się niepokojące sygnały. Na wiele dni przed spotkaniem informacje z Wysp Brytyjskich mówiły głównie o tym, że celem przynajmniej jakiejś części angielskich kibiców, którzy wybierali się na mecz do Brukseli, nie jest spotkanie piłkarskie, a chęć siłowej konfrontacji z sympatykami przeciwnego zespołu.

Organizatorzy postanowili rozdzielić kibiców obu ekip w ten sposób, że obie grupy zajęły miejsca naprzeciw siebie, za bramkami. Nie dopilnowano jednak tego, co w całej tragedii odegrało kluczową rolę. Otóż neutralni, w większości belgijscy kibice, odsprzedali znaczną część przysługujących im wejściówek na sektor Z, który mimo iż był odgrodzony od sektorów zajmowanych przez kibiców Liverpoolu, sąsiadował z nimi.

Anglicy momentalnie zorientowali się, że obok nich znajdują się fani Juventusu i zaczęli rzucać w nich butelkami i kawałkami betonu. Potem wszystko potoczyło się już błyskawicznie. Gdy Włosi odrzucili na angielską stronę „akcesoria” sympatycy Liverpoolu przystąpili do ataku. Nie mieli problemów ze sforsowaniem ogrodzenia, którego pilnowało zaledwie kilkunastu belgijskich policjantów.

Włosi nie byli w stanie się bronić. Natarło na nich kilkuset pijanych angielskich chuliganów i większość zaczęła ratować się ucieczką. Wybuchła panika, a najtragiczniejszym momentem całego starcia było zawalenie się części betonowej ściany sektora trybuny bliższej boiska. Nie przetrwało również metalowe ogrodzenie.

Te elementy przygniotły Włochów i większość z 39 ofiar zdarzenia śmierć poniosła właśnie w ten sposób. Dodatkowo kibice tratowali się nawzajem.

Faul przed polem karnym

Akcja ratunkowa, wobec panujących na stadionie okoliczności, została przeprowadzona w sposób nieprawidłowy, by nie powiedzieć – nieudolny. Pomocy rannym udzielali m.in. obecni na meczu przypadkowi lekarze, bo służb medycznych na obiekcie było zbyt mało.


Zbigniew Boniek tego, co stało się pod koniec maja przed 35 laty – z całą pewnością – nie zapomni do końca życia. Fot. Adam Starszyński/Pressfocus

Tymczasem porządek na trybunach udało się zaprowadzić dopiero po niespełna dwóch godzinach. Wtedy pojawiło się pytanie co z meczem? – Wiedzieliśmy wszystko. Nie chcieliśmy grać. Ani my, ani Liverpool. UEFA nam nakazała. Powiedziano, że jeśli nie wyjdziemy na boisko, sytuacja jeszcze się pogorszy.

Telefonów komórkowych jeszcze wtedy nie było i wielu fanów Juventusu nie wiedziało, ilu ludzi zginęło w sektorze „Z”. Człowiek z UEFA powiedział mi – jeśli odmówicie gry, oni się o tym dowiedzą – wspominał po latach Zbigniew Boniek. Innego nieco zdania jest Michel Platini. – Drużyny były w swych szatniach, gdy powiedzieli nam, że rozpoczęcie meczu będzie opóźnione – mówił legendarny francuski pomocnik.

– O rozmiarach tragedii dowiedzieliśmy się z gazet, następnego dnia. Jednak ten wieczór nie miał nic wspólnego z futbolem. Puchar musieli nam przynieść do szatni. Nigdy tam nie wróciłem i wolałbym nie rozmawiać o Heysel.

Muszę wyznać, że nie byłbym w stanie, zarówno psychicznie jak fizycznie powrócić tam znowu – podkreślał Platini, który przesądził o wyniku spotkania, choć większość kibiców, która miała okazję zobaczyć to smutne spotkanie, nie ma wątpliwości, że postacią pierwszoplanową na placu gry był Zbigniew Boniek. To z nim nie potrafili sobie poradzić obrońcy Liverpoolu.

Polak szalał na murawie, a po upływie nieco ponad 10 minut gry II połowy urwał się rywalom po raz kolejny. Wystartował do podania Platiniego i został sfaulowany. Przewinienie rozpoczęło się przed polem karnym, ale rozpędzony „Zibi” padł na murawę już w „16”. Szwajcarski arbiter, który za akcją nie nadążył, podyktował „jedenastkę”, a Platini się nie pomylił.

Gol na wagę awansu

Wynik spotkania zszedł jednak na dalszy plan. Na drugi dzień w punktach sprzedaży prasy w całej Europie, a szczególnie w Anglii i we Włoszech, pojawiły się tytuły, które przeszły do historii. „Daily Mirror” napisał, że był to „Dzień, w którym futbol umarł”, a „La Repubblica” informowała o „Masakrze na stadionie”.

Tymczasem Zbigniew Boniek był już w drodze do Tirany, gdzie „biało-czerwoni”, pod wodzą Antoniego Piechniczka, rozgrywali przedostatni mecz eliminacji mistrzostw świata z Albanią. Polacy byli w niełatwej sytuacji, bo 1 maja, czyli niespełna miesiąc wcześniej, na stadionie… Heysel przegrali 0:2 z Belgią, czyli z najgroźniejszym rywalem w walce o awans.

Dlatego Albańczyków należało pokonać, by przed rewanżem z Belgami, który planowany był na jesień, być w lepszej sytuacji. To nie była jednak taka prosta sprawa, bo w drugim meczu tamtych eliminacji, w Mielcu, z Albanią zremisowaliśmy 2:2, a nieco później zespół ten – u siebie – pokonał 2:0 Belgię. Potrzebny był dobry występ lidera zespołu, czyli Zbigniewa Bońka.

Mimo iż „Zibi” był niespełna dobę po finale PEMK na boisku w Tiranie zaprezentował się jak na lidera zespołu przystało. W 24 minucie spotkania rozegrał piłkę z Janem Urbanem, który odegrał ją piętką, a Boniek popisał się świetnym, płaskim, mocnym uderzeniem na albańską bramkę. Piłka wpadła do siatki tuż przy słupku i trafienie to zadecydowało o wygranej naszego zespołu.

Co ciekawe był to ostatni, 24 gol Zbigniewa Bońka w reprezentacyjnych barwach, ale jakże ważny. Bo ponad trzy miesiące później, w ostatnim meczu eliminacji, graliśmy z Belgią w Chorzowie. Sytuacja była taka, że remis dawał Polakom awans na meksykański turniej. I skończyło się bezbramkowo.

Wobec podziału punktów „biało-czerwoni” awansowali na mundial bezpośrednio. A Belgia musiała grać baraż z Holandią, który – ostatecznie – wygrała i również do Meksyku pojechała. Być może jednak nie byłoby czwartego z rzędu mundialu z udziałem reprezentacji Polski gdyby nie gol Zbigniewa Bońka w Tiranie, zdobyty dzień po meczu na Heysel.

Finał PEMK

29 maja 1985 r., Bruksela, Stadion Heysel.

Juventus Turyn – Liverpool 1:0 (0:0)

1:0 – Platini (58. karny).

Sędziował Andre Daina (Szwajcaria). [Widzów] 58000.
JUVENTUS: Tacconi – Favero, Scirea, Brio – Briaschi (84. Prandelli), Bonini, Platini, Tardelli, Cabrini – Rossi (89. Vignola), Boniek. Trener Giovanni TRAPATTONI.
LIVERPOOL: Grobbelaar – Neal, Lawrenson (4. Gilespie), Hansen, Beglin – Nicol, Whelan, Wark, Walsh (46. Johnston)– Rush, Dalglish. Trener Joe FAGAN.

Żółte kartka: Wark.

Mecz eliminacji MŚ

30 maja 1985 r., Tirana, Stadiumi Kombetar Qemal Stafa.

Albania – Polska 0:1 (0:1)

0:1 – Boniek (24).

Sędziował Jordan Żeżow (Bułgaria). Widzów 25000.
ALBANIA: Musta – Zmijani, Targaj, Hodja, Omuri – Jera, Muca (62. Mile), Demollari (81. Marko), Josa – Minga, Kola. Trener Shyquri RRELI.
POLSKA: Młynarczyk – Pawlak, Wójcicki, Przybyś, Ostrowski – Matysik, Buncol, Urban (88. Tarasiewicz), Dziekanowski – Boniek, Smolarek. Trener Antoni PIECHNICZEK.

Fot. Facebook.com