Z lamusa. Dwa najważniejsze zwycięstwa

Węgrzy, to jeden z najbardziej niewygodnych rywali, z jakimi biało-czerwoni mierzyli się w historii swoich gier. Nie znaczy to, że nie wygrywaliśmy z nimi, także w spektakularny sposób.


Za dwa tygodnie wszyscy będą już żyli pierwszym spotkaniem eliminacji mistrzostw świata Katar 2022. Reprezentacja Polski inauguruje rozgrywki na Puskas Arenie w Budapeszcie. Zarówno dla naszych rywali, jak i dla nas, to jeden z kluczowych meczów w walce o awans na azjatycki mundial pod koniec przyszłego roku. W grupie I eliminacji MŚ oprócz Polski i Węgier, są jeszcze faworyt Anglia, a także Albania, Andora i San Marino. Awansuje tylko zwycięzca grupy, drugi zespół zagra w barażu.

Odpuszczone eliminacje…

Przez lata nasi bratankowie byli jednym z najczęstszych rywali biało-czerwonych w międzynarodowej rywalizacji. W grudniu tego roku minie dokładnie sto lat od pierwszego meczu naszej reprezentacji. Pierwszym rywalem w Budapeszcie byli właśnie Węgrzy. 18 grudnia 1921 roku wygrali u siebie z nami 1:0.

Potem przez lata nas tłukli. Należeli do światowej czołówki, dwa razy byli wicemistrzem świata w 1938 i 1954 roku i wygrywali spotkanie za spotkaniem, także w rywalizacji z Polską. Na 32 bezpośrednie gry wygrali aż 20. W czterech był remis, a w ośmiu zwyciężali nasi piłkarze, w tym cztery raz już po 1989 roku.

Z Węgrami już raz rywalizowaliśmy w eliminacjach MŚ, to znaczy mieliśmy rywalizować. Było to przed mundialem w Szwajcarii, który odbył się w 1954 roku. Prowadzona wtedy przez Gusztava Sebesa „złota jedenastka”, bo takiego doczekała się przydomku, była wtedy w swoim apogeum. Pokonała Anglię na Wembley 6:3, a u siebie w rewanżu aż 7:1. Pomiędzy majem 1950, a lipcem 1954 roku nie przegrała kolejnych 32 międzynarodowych gier! W tej sytuacji piłkarskie władze czy raczej czynniki polityczne zdecydowały, że z Węgrami w eliminacjach MŚ 1954 lepiej nie rywalizować…

Koncert Wilimowskiego

Nie znaczy to jednak, że w okresie chwały węgierskiego futbolu nie potrafiliśmy z bratankami wygrać. Jeden z najsłynniejszych meczów polskiego futbolu okresu międzywojennego, to starcie tuż przed wybuchem wojny w Warszawie, a konkretnie w niedzielę 27 sierpnia 1939 roku. Węgrzy, świeżo upieczony wicemistrz globu, mimo napiętej sytuacji politycznej i ciemnych chmur wiszących nad II Rzeczpospolitą, zdecydowali się na przyjazd do stolicy Polski.

Leonard Piątek (z prawej) pokonuje z jedenastu metrów węgierskiego bramkarza Ferenca Sziklai. Fot. Tygodnik ilustrowany „Raz, Dwa, Trzy…”

„Drużynę węgierską, wbiegającą na boisko w swych tradycyjnych wiśniowego koloru koszulkach powitano tak, jak jeszcze nie witano żadnej innej zagranicznej reprezentacji. 18-tysięczna widownia chciała w ten sposób zadokumentować bratnie uczucia przyjaźni, jakie żywi do najsympatyczniejszych z naszych sąsiadów, złączonych z Polską tysiącletnią tradycją, chciała jednocześnie podziękować, że mimo niepewnych czasów, zdecydowała się przybyć do Warszawy.

– Nie baliśmy się przyjechać do Warszawy – oświadczył nam kapitan związkowy Węgierskiego ZPN p. Ginzery. – Przybyliśmy do Was, bo przybyć chcieliśmy koniecznie, żeby pokazać, że jesteśmy całym sercem z Wami. Żeby nawet sytuacja była jeszcze gorętsza niż teraz, i tak zobaczylibyście nas na waszym stadionie” – cytował słowa węgierskiego selekcjonera Denesa Ginzery, który prowadził węgierską kadrę w latach 1939-41, popularny ilustrowany tygodnik sportowy „Raz, Dwa, Trzy…” z datą… 3 września 1939 r.

Wracając do tamtego pamiętnego meczu, który skończył się wygraną reprezentacji Polski 4:2 po fenomenalnej grze. Nic nie zapowiadało, że biało-czerwoni odprawią z kwitkiem wicemistrza świata z 1938 roku z francuskich boisk, w barwach którego brylowały ówczesne gwiazdy światowego futbolu, jak doktor Gyorgy Sarosi czy Gyula Zsengeller. Po dwóch kwadransach goście, zgodnie z oczekiwaniami, prowadzili. I to dwoma bramkami.

Do siatki Adolfa Krzyka, bramkarza Brygady Częstochowa trafiali wspomniany Zsengeller i Sandor Adam. Jeszcze jednak przed przerwą swój kolejny boiskowy koncert zaczął Ernest Wilimowski, który w 36 minucie trafił na 1:2. Po przerwie „Ezi”, wtedy ledwie przecież 23-latek, jeszcze dwa razy pokonywał Ferenca Sziklai. Z karnego do siatki trafił też jeszcze Leonard Piątek z AKS Chorzów.

Tak komentowano w prasie efektowną wygraną z Węgrami w sierpniu 1939 r.

„Najlepszym graczem okazał się znów Wilimowski, piłkarz doprawdy z „Bożej łaski”. Miał on swój wielki dzień. Zdobył trzy bramki w typowy dla siebie sposób, wygrywał liczne pojedynki, podawał dokładnie, pracował przez cały czas, będąc głównym motorem akcji napadu. Rewelacją był lewoskrzydłowy Cyganik [powinno być Cyganek – przyp. red.], rewelacją tym większej wagi, że jest to zawodnik debiutujący, pochodzący z prowincjonalnego Fabloku Chrzanów” – pisał po meczu tygodnik „Raz, Dwa, Trzy…”. Dla pochodzącego z Rudy Śląskiej Pawła Cyganka, wtedy 26 lat, był to pierwszy i jedyny występ w kadrze. Wilimowski grał potem w reprezentacji Niemiec.

Olimpijski finał

Na kolejną wygraną z Węgrami czekaliśmy kilkadziesiąt lat, a konkretnie do września 1972 roku, do finału igrzysk olimpijskich w Monachium. W międzyczasie, szczególnie po II wojnie, Madziarzy tłukli nas, jak mogli. 8:2 wygrali w 1949 roku. W trzech kolejnych grach w latach 1950-52 zwyciężali 5:2 (w Warszawie), 6:0 i 5:1. Słodki zwrot w tych niełatwych konfrontacja nastąpił da nas w ważnym meczu o coś, a mianowicie o złoty olimpijski medal, który zaczął z kolei złotą erę polskiego futbolu.

Jeśli chodzi o olimpijskie turnieje piłkarskie, to Węgrzy prowadzą w klasyfikacji medalowej, mając na swoim koncie trzy złote medale (1952, 1964 i 1968) i jeden srebrny. Z biało-czerwonymi na Stadionie Olimpijskim w Monachium walczyli o swój trzeci kolejny złoty medal w rywalizacji piłkarskiej. Nie udało im się jednak wygrać, bo to zespół prowadzony przez Kazimierza Górskiego triumfował 2:1.

Zaczęło się jednak, jak w sierpniu 1939 roku, od prowadzenie węgierskiego zespołu, do siatki bramki strzeżonej przez Huberta Kostkę trafieniu Beli Varadi. Błąd popełnił wtedy Kazimierz Deyna, który stracił piłkę przed swoim polem karnym. Po przerwie pomocnik Legii okazał się jednak bohaterem spotkania.

Najpierw huknął zza pola karnego, jak niedawno Robert Lewandowski w starciu Bayernu z Borussią Dortmund i bramkarz Madziarów nie miał nic do powiedzenia. W 68 minucie do główki wyskoczył Włodzimierz Lubański, a w polu karnym Węgrów błąd popełnili Miklosz Pancsics oraz Laszlo Balint. Piłkę przejął Deyna i jak rasowy snajper umieścił ją w siatce, ustalając, jak się potem okazało rezultat spotkania! To był wielki triumf polskiej piłki i naszych piłkarzy.

Król Deyna

„Polska – Węgry 2:1 (0:1) w historycznym finale!”, „Koncert na Olympiastadion pod dyktando Polaków” – pisał „Sport” we wrześniu 1972 roku po wygranym przez nas finale. Bohaterem był Deyna, który z aż 9 bramkami na koncie, został królem strzelców olimpijskiego turnieju.

– Pewnie, że satysfakcję z tytułu króla strzelców olimpijskiego turnieju mam wielką. Dziewięć bramek to niemało, ale dwie z nich są najcenniejsze, te strzelone w finale. W drugiej połowie meczu dałem znak trenerowi, iż odczuwam ból i muszę zejść. Zresztą wszyscy widzieli, jak dzielnie spisywał się mój następca Rysiek Szymczak. Proszę mi wierzyć, kiedy uzyskałem drugą, zwycięską bramkę, nabrałem pewności, że do nas będzie należał sukces i przeciwnik nie może nam go odebrać. Grać oczywiście trzeba było do końca. To, co stwierdziłem powyżej, nie oznacza, że lekceważyliśmy przeciwnika. Mamy jak najlepsze zdanie o węgierskiej piłce nożnej i dlatego przygotowywaliśmy się do meczu starannie, ale w tym pojedynku byliśmy lepsi. Wynik odzwierciedla przebieg gry – tak mówił Kazimierz Deyna dla wysłanników „Sportu” na igrzyska w Monachium.


Mecz towarzyski, 27 sierpnia 1939 r.

Polska – Węgry 4:2 (1:2)

0:1 – Zsengeller, 13 min, 0:2 – Adam, 29 min, 1:2 – Wilimowski, 36 min, 2:2 – Wilimowski, 64 min, 3:2 – Piątek, 73 min (karny), 4:2 – Wilimowski, 75 min

POLSKA: Krzyk – Szczepaniak, Giemsa – Góra, Jabłoński, Dytko – Jaźnicki (31. Baran), Piątek, Cebula, Wilimowski, Cyganek. Trener Józef KAŁUŻA.

WĘGRY: Sziklai – Kiss, Biro – Szalay, Turay, Dudas – Adam, dr Sarosi, Zsengeller, Toldi, Gyetvai. Trener Denes GINZERY.


Finał olimpijski, Monachium, 10 września 1972 r.

Polska – Węgry 2:1 (0:1)

0:1 – Varadi, 42 min, 1:1 – Deyna, 47 min, 2:1 – Deyna, 63 min

POLSKA: Kostka – Gut, Ćmikiewicz, Gorgoń, Anczok – Szołtysik, Deyna (77. Szymczak), Maszczyk, Kraska – Lubański, Gadocha. Trener Kazimierz GÓRSKI.

WĘGRY: Geczi – Vepi, Pancsics, Szucs, Juhasz – Varadi, Kii (73. Kocsis), E.Dunai, Balint – A. Dunai (80. Toth), Kozma. Trener Rudolf ILLOVSZKY.


Na zdjęciu: Złota jedenastka. Stoją od lewej: Zygmunt Anczok, Jerzy Kraska, Kazimierz Deyna, Jerzy Gorgoń, Zygmunt Maszczyk, Hubert Kostka. W dolnym rzędzie od lewej: Zygfryd Szołtysik, Lesław Ćmikiewicz, Zbigniew Gut, Włodzimierz Lubański, Robert Gadocha, Ryszard Szymczak.