Z Lamusa. Futbol i czerwone maki

76 lat temu żołnierze 2 Korpusu zdobyli Monte Cassino. Wśród nich znajdowali się znakomici piłkarze. Również reprezentanci Polski.

Rankiem 18 maja 1944 roku patrol 12 Pułku Ułanów Podolskich zatknął na murach benedyktyńskiego klasztoru na Monte Cassino biało-czerwoną flagę. Wyniszczająca seria starć o to niezwykle ważne ze strategicznego punktu widzenia miejsce, zwana w historii również bitwą o Rzym, praktycznie dobiegła końca, a bardzo ważną rolę odegrały w niej jednostki 2 Korpusu Polskiego generała Władysława Andersa.

W południe 18 maja plutonowy Emil Czech odegrał w ruinach klasztoru Hejnał Mariacki. Co, de facto, było symbolem ogłoszenia zwycięstwa. Tymczasem w nocy z 17 na 18 maja, czyli w decydujących momentach starć o Monte Cassino, spod pióra Feliksa Konarskiego wyszły słowa legendarnej pieśni „Czerwone maki na Monte Cassino”, do której muzykę napisał Alfred Schuetz. Obaj artyści byli członkami Teatru Żołnierza Polskiego, który działał przy 2 Korpusie. Mieli doskonałe przedwojenne doświadczenie sceniczne, a pieśń zyskała status legendarnej. Feliks Konarski, prócz tego, że był poetą, pisarzem, aktorem i pieśniarzem, przed II wojną światową całkiem dobrze grał w… piłkę nożną!

Zobacz jeszcze: Kiedy polityka miesza się ze sportem

W latach 1924-29 był zawodnikiem warszawskiej Polonii, w barwach której rozegrał trzy mecze w ekstraklasie. „Czarne koszule” były wówczas znaczącą siłą w polskim futbolu. W 1926 roku zdobyły wicemistrzostwo kraju, a rok później znalazły się w gronie drużyn, które rozegrały pierwszy sezon ligowy. W latach późniejszych Konarski kontynuował karierę artystyczną. Przeniósł się do Lwowa, a w 1941 roku wstąpił do Armii Polskiej gen. Andersa. Przeszedł z nią cały szlak bojowy, a po wojnie pozostał na emigracji. Najpierw w Wielkiej Brytanii, gdzie był organizatorem życia artystycznego, a w 1965 roku przeniósł się Chicago.

W Stanach Zjednoczonych kontynuował swoją działalność w środowiskach polonijnych. Był postacią niezwykle popularną i szalenie wyrazistą. W wystąpieniach radiowych publicznie krytykował artystów czasów PRL, m.in. za to, że nie dbają o polską kulturę i tradycję. W 1991 roku chciał przyjechać do Polski – pierwszy raz od 1939 roku. Zmarł jednak kilka dni przed planowaną podróżą do ojczyzny. Żegnały go tłumy polonusów. Feliks Konarski spoczął wśród kolegów, na Polskim Cmentarzu Wojennym na Monte Cassino.

Autor „Czerwonych maków…” nie był jedynym byłym piłkarzem, który wziął udział w bitwie o Rzym. Wśród walczących z Niemcami byli przedwojenni reprezentanci Polski, a nawet uczestnik mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich. Mowa o Antonim Gałeckim, czyli jednym z najwybitniejszych obrońców lat 30. w polskim futbolu. Z drużyną narodową na IO w Berlinie w 1936 roku zajął 4. miejsce, rozgrywając podczas turnieju trzy spotkania. Dwa lata później wraz z legendarnym Władysławem Szczepaniakiem stworzył parę obrońców w historycznym, pierwszym meczu reprezentacji Polski podczas mistrzostw świata. W Strasbourgu biało-czerwoni po epickim, zakończonym dogrywką, boju ulegli Brazylii 5:6.

Zobacz jeszcze: W białym płaszczu do błota

W czasie II wojny światowej Gałecki znalazł się w szeregach Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich i walczył m.in. w obronie Tobruku. Następnie trafił do 2 Korpusu i walczył pod Monte Cassino. Następnie znalazł się w Wielkiej Brytanii i tam otrzymał wiadomość, że jego żona i córka nie żyją, co było nieprawdą. Rodzina piłkarza z kolei była przekonana o tym, że to on poległ w trakcie działań wojennych – podobnie jak były kolega z boiska Stanisław Baran.

Tymczasem w 1946 roku obaj panowie spotkali się w Glasgow i Gałecki postanowił wrócić do Polski i na boisko. W marcu 1947 roku, miesiąc po powrocie, wystąpił w barwach ukochanego ŁKS-u Łódź w roli kapitana, ale na byłego żołnierza generała Andersa,w  tamtych latach, patrzono krzywo. Poświęcił się pracy szkoleniowej, choć nie miał łatwego życia. Był wielokrotnie przesłuchiwany przez UB. Zmarł w 1958 roku, w wieku zaledwie 52 lat, niecałe dwa miesiące po tym jak Łódzki Klub Sportowy pierwszy raz w historii zdobył mistrzostwo Polski.

Tymczasem cztery medale mistrzostw Polski jako zawodnik miał na swoim koncie inny uczestnik bitwy o Monte Cassino, Bolesław Habowski. Wszystkie zdobył w barwach krakowskiej Wisły, w latach 30. poprzedniego stulecia, choć na najwyższym stopniu podium nigdy nie stanął. „Karta”, bo taki pseudonim nosił, był dynamicznym prawoskrzydłowym. W ekstraklasie zagrał 83 razy, strzelił 21 goli. Dwa razy wystąpił w reprezentacji Polski, a w towarzyskim spotkaniu z Łotwą we wrześniu 1938 roku zdobył bramkę. Podobnie, jak Gałecki miał szansę występu w mistrzostwach świata. Znalazł się w szerokiej kadrze, ale ostatecznie do Francji selekcjoner Józef Kałuża go nie zabrał.

Zobacz jeszcze: Z legendarnej rodziny

W 1939 roku został zawodnikiem wojskowego klubu Junak Drohobycz. Nie są do końca znane jego losy w pierwszym okresie II wojny światowej. Wiadomo, że znalazł się w głębi ZSRR, a piłka nożna – wszystko na to wskazuje – autentycznie uratowała mu życie, bo w latach 1940-41 występował w barwach Dynama Moskwa i Dynama Kijów. Do armii Andersa przedostał się w 1942 roku, a po wojnie nie zdecydował się na powrót do kraju. Wiadomo, że grał na Wyspach Brytyjskich w zespole Carpathians, czyli drużynie złożonej z byłych żołnierzy. Zmarł w 1979 roku w angielskim Wendover w wieku 65 lat.

W tym samym roku w Londynie odszedł jego rówieśnik, Stanisław Geruli. Obaj panowie byli dobrymi kolegami. Znali się jeszcze z czasów wspólnej gry w Wiśle Kraków, a następnie we wspomnianym Junaku. Zresztą wielu zawodników tego klubu – nigdy nie zagrał w ekstraklasie, choć raz był blisko awansu – walczyło w szeregach 2 Korpusu pod Monte Cassino.

Geruli (czasami pisany jako Gerula) pozostał żołnierzem do 1947 roku, do czasu aż jego jednostka została zdemobilizowana już w Anglii. Podobnie jak Habowski nie zdecydował się na powrót do kraju, choć poważnie taką opcję rozważał, o czym informował „Sport” z 3 marca 1947 roku. „Z podpisaniem kontraktu wcale mi się nie spieszy, chociaż oni (Anglicy) stałe mi to proponują. Chcę tu jakiś czas jeszcze posiedzieć, aby zaopatrzyć się w cywilne ubranie, bo nie mam. Wracam do kraju na pewno” – pisał w jednym z listów do ojczyzny. Podawano wówczas, że jest zawodnikiem „świetnej drużyny II ligi Barnsely”, w barwach której gra na zasadach amatora.

Zobacz jeszcze: Ta ostatnia kolejka


Głośniej o Stanie Geruli, jak mówili na niego Anglicy, zrobiło się kilka lat później. W 1952 roku były bramkarz krakowskiej Wisły zagrał, jako pierwszy Polak w historii, na stadionie Wembley! Z drużyną  Walthamstow dotarł do finału amatorskiego Pucharu Anglii.

Rok później na Old Trafford bronił wprost w nieprawdopodobnych sytuacjach w meczu IV rundy Pucharu Anglii przeciwko Manchesterowi United prowadzonemu przez legendarnego Sir Matta Busby’ego. Geruli miał wówczas już 39 lat, w co zresztą obserwatorzy tego spotkania nie wierzyli. Mecz zakończył się sensacyjnym remisem i – w myśl obowiązujących do dziś przepisów – trzeba było rozegrać powtórkę.

Klub Geruliego nie dysponował jednak odpowiednim stadionem, dlatego spotkanie rozegrano na obiekcie Arsenalu, Highbury. Na mecz przyszło ponad 50 tysięcy kibiców. Geruli znów robił, co mógł, ale tym razem amatorski zespół nie dał rady „Czerwonym diabłom” i przegrał 2:5.

Stanisław Geruli nigdy nie zagrał w reprezentacji Polski, choć ojczyznę po wojnie odwiedził. W 1960 roku przyjechał do kraju i oglądał nawet mecz towarzyski Polska – Bułgaria, który odbył się na Stadionie Śląskim. Rok później ligową potyczkę Wisły Kraków z Polonią Bydgoszcz rozegrano piłką, którą… Geruli wysłał dla „Białej gwiazdy”. „Nie tylko przyniosła ona szczęście gospodarzom, ale przyda się im na dalsze spotkania, szczególnie rozgrywane podczas deszczu, ponieważ jest ona pokryta cieniutką powłoką nylonową i dzięki temu nie nasiąka wodą” – pisało „Echo Krakowa”.

Zobacz jeszcze: Tak umierali piłkarze

Tymczasem jeden mecz z orzełkiem na piersi, w 1935 roku przeciwko Łotwie, w dodatku ze strzeloną bramką, rozegrał Antoni Komendo-Borowski. Ten białostoczanin przed wybuchem II wojny światowej występował w barwach lwowskiej Pogoni. W czasie kampanii wrześniowej dostał się do niewoli, gdzie spotkał kolegów piłkarzy… Junaka Drohobycz. Wraz z nimi trafił do armii Andersa, z którą wiosną 1944 roku znalazł się pod Monte Cassino.

W bitwie został ranny, a po wojnie – podobnie, jak inni bohaterowie tej opowieści – wylądował w Wielkiej Brytanii. Do Polski nie wrócił. Na powrót do ojczyzny zdecydował się za to Władysław Stefanik, również ranny w bitwie, w dodatku  bardzo ciężko. Nigdy nie grał ani w reprezentacji Polski, ani też na najwyższym poziomie rozgrywkowym w naszym kraju. Był graczem klubu Pancerni Żurawica i do tej miejscowości właśnie w 1947 roku powrócił, choć podobno mógł grać dla Aston Villi. Następnie związał się z klubem LKS Żurawianka, w którym występował, a następnie działał aż do śmierci w 2010 roku. Sędziwego wieku nie dożył natomiast Stanisław Kantor. Były bramkarz Górki Stanisławów, którego chciała swego czasu Pogoń Lwów, poległ podczas bitwy o Monte Cassino, jak wielu innych rodaków.

Zobacz jeszcze: Odeszła legenda „polskiego” RC Lens