Z Lamusa. Jak Belgowie zaszokowali Europę

Podczas Mistrzostw Europy 1980 roku na włoskich boiskach rewelacją okazały się belgijskie „Czerwone Diabły”. W czym tkwiła ich siła?


Prowadzona od blisko pięciu lat przez Roberto Martineza reprezentacja Belgii jest jednym z faworytów rozpoczynającego się wkrótce Euro 2020 (piszemy o tym obok). Narodowy zespół tego kraju na ogół nie należał do tuzów w europejskim futbolu, nie licząc olimpijskiego złota w 1920 roku czy trzeciego miejsca na ME w 1972, gdzie wyprzedziły ich tylko RFN i ZSRR. Przez lata Belgowie byli w cieniu sąsiada i wielkiego rywala, Holandii, aż wreszcie się urwali. Przełomowy moment przypadł na na czempionat Starego Kontynentu we Włoszech.

Gaz na stadionie

Już w eliminacjach do tamtego turnieju pokazali, że są silni, wygrywając grupę przed Austrią, Portugalią, Szkocją i Norwegią. Obok Anglików i Niemców z Zachodu byli jedyną reprezentacją, która nie przegrała kwalifikacyjnego meczu. I właśnie z Wyspiarzami przyszło się Belgom zmierzyć w pierwszym meczu w grupie 2. ME. Świetnie zorganizowani w defensywie Belgowie łapali Anglików już na połowie boiska. Na Stadio Comunale w Turynie bezradni „Synowie Albionu” zaliczyli aż 11 pozycji spalonych!

Sięgnijmy do relacji ze „Sportu” z tamtego meczu, rozegranego 12 czerwca 1980. „Belgowie preferujący znakomitą obronę rozbijali mało skoordynowane ataki Anglików już w okolicach pola karnego, bezpardonowo i nader skutecznie zastawiali pułapki ofsajdowe. Próbowali też od czasu do czasu kontrwypadów. W 16 minucie van der Eycken popisał się precyzyjnym strzałem, lecz Clemence bronił bez zarzutu”.

„Czerwone diabły” dały się jednak zaskoczyć w 27 minucie, kiedy to do ich siatki trafił Ray Wilkins. Trzy minuty później było już 1:1, bo Raya Clemence’a (zmarł w listopadzie zeszłego roku w wieku 72 lat) pokonał jeden z liderów belgijskiej reprezentacji Jan Ceulemans, legenda Club Brugge.

Takim wynikiem skończyło się to spotkanie, o którym rozmawiano też w kontekście wybryków angielskich kibiców, którzy zaczynali być prawdziwą chuligańską plagą na stadionach, czego apogeum stała się tragedia na Heysel w 1985 r., kiedy to zginęło 39 osób.

Fani z Wysp na Stadio Comunale tak zaczęli rozrabiać, że włoskie służby porządkowe użyły gazu łzawiącego, który się rozniósł i przeszkodził także piłkarzom. Sędzia Heinz Aldinger z RFN musiał na 5 minut przerwać spotkanie. „To bezprecedensowy przypadek w imprezie tej rangi” – pisał „Sport”.

W kolejnych grupowych meczach Belgowie ograli Hiszpanię 2:1 po bramkach obrońcy Erica Geretsa, który wyprzedził epokę i jako prawy obrońca grał jak dzisiejsi wahadłowi, a także kapitana Juliena Coolsa. W spotkaniu o pierwsze miejsce w grupie, które dawało bezpośredni awans do finału (nie było półfinałów), utarli nosa Włochom remisując z nimi 18 czerwca 1980 roku w Rzymie 0:0 i zapewniając sobie awans. Choć „Squadra azzurra” też miała 4 punkty i taką samą różnicę bramek, to zdecydowała większa liczba bramek strzelonych przez Belgów.

Świetny trener

W ówczesnej 22-osobowej belgijskiej kadrze byli zawodnicy, którzy grali w rodzimych klubach. O sile drużyny stanowili wspomniani wcześniej Ceulemans, Gerets oraz świetny środkowy obrońca Walter Meeuws czy zawodnicy z przednich formacji, jak Rene van der Eycken oraz Francoise van der Elst. Nie byłoby jednak dobrych wyników, gdyby nie Guy Thys.

Najbardziej utytułowany jeżeli idzie o reprezentację belgijski trener objął tę funkcję w 1976 roku. Pracował do 1989, a potem jeszcze w latach 1990-91. Pod wodzą zwykle zamyślonego, ale wszystko świetnie analizującego szkoleniowca, „Czerwone diabły” dwa razy grały w Euro i trzykrotnie w MŚ, osiągając półfinał mundialu w 1986 roku.

W wielkim finale ME 1980, który rozegrano na Stadio Olimpico w Rzymie 22 czerwca, Belgowie grali z jednym z faworytów turnieju, RFN, który w grupie 1. wygrał z obrońcą tytułu sprzed czterech lat Czechosłowacją 1:0 i z wicemistrzem świata Holandią 3:2. W ostatnim grupowym spotkaniu jedenastka prowadzona przez Juppa Derwalla bezbramkowo zremisowała z Grekami.

Złota głowa Hrubescha

Decydująca gra była pokazem piłki w najwyższym wydaniu. „To był wielki futbol” – przekazywał z Rzymu red. Paweł Wasielewski. „Ostatnie 90 minut mistrzostw Europy dowiodło, że piłka nożna jest ciągle jeszcze pięknym widowiskiem” – pisał „Sport” 24 czerwca 1980 r.

RFN szybko zdobyła prowadzenie po kapitalnym zagraniu wielkiej gwiazdy tamtego turnieju Bernda Schustera, który miał wtedy ledwie 20 lat, i trafieniu do siatki – jak się potem okazało – bohatera finałowej gry Horsta Hrubescha. Belgowie nie zamierzali jednak łatwo oddać pola.

„Po przerwie obraz gry uległ zmianie. Podopieczni trenera Guy Thysa przeszli do zdecydowanego ataku i przez kwadrans byli stroną zdecydowanie przeważającą. Belgowie raz jeszcze pokazali, że miano „czarnego konia” mistrzostw zostało im nadane nie bez powodu” – pisał „Sport”.

W 71 minucie szarżującego van der Elsta nieprzepisowo powstrzymał Uli Stielike i prowadzący finał Nicolae Raine z Rumunii wskazał na „jedenastkę”. Tę na gola zamienił ven der Eycken. Zanosiło się na dogrywkę. W samej końcówce piłkarze zachodnioniemieccy wykonywali jednak rzut rożny. Do piłki podeszła inna z wschodzących gwiazd, 24-letni Karl-Heinz Rummenigge, teraz prezes Bayernu Monachium.

– W takich sytuacjach brałem piłkę, bo Horst Hrubesch to było prawdziwe monstrum jeżeli chodzi o grę w powietrzu. Stał tam jeden z fotoreporterów, któremu powiedziałem: skieruj obiektyw na Hrubescha. Zapytał – dlaczego? Ja mu na to: zobaczysz – opowiada po latach 95-krotny reprezentant Niemiec (w kadrze 45 bramek).

Rummenigge dośrodkował wprost na głowę napastnika Hamburgera SV. To był rozstrzygający moment – zachodni Niemcy po 8 latach ponownie byli najlepsi w Europie.

Mocne papiery

Na tegoroczne Euro faworytem są właśnie Belgowie, a selekcjoner Roberto Martinez ma szansę „przebicia” osiągnięć legendarnego Guya Thysa. Trzy lata temu było trzecie miejsce na mundialu w Rosji. Teraz ma być lepiej, bo uzdolniona generacja ma sięgnąć po najwyższy laur.

– Mają w tej chwili naprawdę silną drużynę i to nie tylko jedenastkę, bo to ponad 20 graczy, których absolutnie w każdej chwili mogą wystawić. W ostatnim meczu eliminacji MŚ, z Białorusią 8:0, wykreowali sobie tyle sytuacji, że można by tym obdzielić z trzy czy cztery mecze reprezentacji Polski! To jest związane z umiejętnościami, z tym, że mają „piłkarskie papiery”.

W tej chwili mogą sobie pozwolić, żeby z taką Białorusią grać bez De Bruyne’a, Lukaku czy kilku innych podstawowych graczy, a zaprezentować się świetnie. Na pewno to kandydat do mistrzowskiego tytułu. Są mocni w każdej linii, a jak ktoś wypadnie, to na jego miejsce od razu jest pełnowartościowy zmiennik – przekonuje Włodzimierz Lubański, jeden z najlepszych graczy w historii naszej piłki, który od lat mieszka w Belgii.


Finał ME 1980, Rzym, 22 czerwca

RFN – Belgia 2:1 (1:0)

1:0 – Hrubesch, 10 min, 1:1 – van der Eycken, 71 (karny), 2:1 – Hrubesch, 88 min (głową)

RFN: Schumacher – Kaltz, Stielike, Foerster, Dietz – Briegel (55. Culmann), Schuster, H.Mueller – Rummenigge, Hrubesch, Allofs. Trener Jupp DERWALL.

BELGIA: Pfaff – Gerets, Meeuws, Millecamps, Renquin – Cools, van der Eycken, van Moer, Mommens – van der Elst, Ceulemans. Trener Guy THYS.

Sędziował Nicolae Rainea (Rumunia). Widzów: 47860. Żółte kartki: Foerster – Millecamps, van der Eycken, van der Elst.


Na zdjęciu: Finał ME 1980 w Rzymie. Belgów na murawę wyprowadza Julien Cools (nr 6).

Fot. impromptuinc.wordpress.com