Z Lamusa. Jedyny taki finał…

Dokładnie pięćdziesiąt lat temu Górnik Zabrze wystąpił w finale europejskiego pucharu. Po dzień dzisiejszy jest jedynym polskim klubem piłkarskim, który dostąpił takiego zaszczytu.

To była piękna wiosna dla polskiej piłki. Kiedy powoli szykowano się do meksykańskiego mundialu, kibice nad Wisłą pasjonowali się zmaganiami dwóch eksportowych polskich drużyn: Legii Warszawa w półfinale Pucharu Europy Mistrzów Krajowych i Górnika Zabrze w półfinale Pucharu Europy Zdobywców Pucharów.

Trener im nie pasował

Legionistom nie udało się sprostać w rywalizacji z późniejszym triumfatorem – Feyenoordem Rotterdam. Inaczej zabrzanie – po 5,5 godzinnym boju odprawili z kwitkiem zespół AS Roma prowadzony przez samego Helenio Herrerę. O wszystkim zdecydował trzeci mecz na neutralnym terenie w Strasburgu i losowanie, które wygrał kapitan górniczej jedenastki Stanisław Oślizło.

Ledwie kilka dni później zabrzanie byli już we Wiedniu, gdzie czekało ich starcie z Manchesterem City, które w półfinałowych bojach łatwo uporało się z Schalke (0:1, 5:1).

Cofnijmy się jednak do wydarzeń z miesięcy poprzedzających to spotkanie. W trakcie tej tak udanej dla jedenastki z Zabrza pucharowej kampanii z zespołem musiał się pożegnać twórca tego Wielkiego Górnika – trener Geza Kalocsai. Po dwukrotnej wygranej rywalizacji z Glasgow Rangers w listopadzie 1969 roku (po 3:1) węgierskiemu szkoleniowcowi podziękowano za pracę…

– Naprawdę będzie mi trudno rozstać się z drużyną, która z powodzeniem może zmierzyć się z zespołami najwyższej klasy światowej – mówił wtedy smutno Kalocsai. O co poszło? Przecież Górnik rozdawał wtedy karty i na krajowym podwórku, i za granicą…

Węgier, człowiek wykształcony, z pasją, kochał życie. Całkowicie oddawał się futbolowi, ale ponieważ nie tylko piłką się żyje, lubił się bawić, bywać, korzystać z przyjemności. Nie wszystkim się to podobało. Zastąpił go lwowiak Michał Matyas.

„Matyas poprowadził Górnika w zwycięskich pojedynkach z Lewskim i AS Roma, jednak finał na wiedeńskim Praterze przegrał. Miałem przyjemność rozmowy z kilkoma piłkarzami z tamtej ekipy. Wszyscy byli zgodni, twierdząc, że z Kaloscaiem wygraliby tamten finał.

Matyas Anglików się jednak bał i ustawił zespół inaczej, zbyt defensywnie. Węgrowi w takich sytuacja strach był obcy, tym bardziej że jego rodacy regularnie spuszczali wyspiarzom lanie. Cóż, gdyby nie nieodpowiedzialna decyzja pewnych osób, pewnie dzisiaj gablotę przy Roosevelta zdobiłby okazały puchar… ”- napisał na oficjalnej stronie Górnika kilka lat temu Marek Dziechciarz.

Trafił słabszą nogą

Finał na Praterze w stolicy Austrii wywołał większe zainteresowanie mediów, niż miejscowych kibiców. Na decydujący mecze w PEZP przyszło niespełna 8 tys. fanów. Było za to stu żurnalistów z całego świata, a spotkanie transmitowało aż 15 stacji telewizyjnych.

City miało w swoich szeregach kilku świetnych zawodników, a wśród nich Colina Bella, 48-krotnego reprezentanta Anglii, którego uznawany za jednego z najlepszych graczy w historii „Obywateli”. Obok niego biegał inny wielokrotny reprezentant Anglii, Francis Lee. Tę wielką trójkę uzupełniał skrzydłowy Mike Summerbee, ale w finale akurat nie zagrał.


Czytaj jeszcze: Szczęśliwy zielony kolor


Bohaterem spotkania był obchodzący akurat w dniu spotkania we Wiedniu swoje 29. urodziny Lee. Menedżer MC Joe Mercer sprowadził go w 1967 roku z Bolton Wanderers za rekordową, jak na owe czasy, kwotę 60 tys. funtów.

Najpierw po jego strzale Hubert Kostka odbił piłkę, doskoczył do niej Neil Young i z kilku metrów skierował do siatki. Potem wszędobylski Lee wykorzystał nieporozumienie w szeregach obronnych „górników”, przejął piłkę, a w polu karnym na śliskiej murawie został nieprawidłowo zatrzymany przez Huberta Kostkę.

Z jedenastki, w szczęśliwy dla siebie sposób, bo piłka odbiła się od nóg bramkarza zabrzan, trafił na 2:0.

Zdobywca Pucharu Polski nie poddał się jednak. W 68 minucie kontaktowego gola zdobył kapitan zespołu Stanisław Oślizło. – Otrzymałem piłkę z prawej strony, jak dobrze pamiętam od Jana Banasia, odwróciłem się i tą swoją słabszą lewą nogą, ku mojemu zaskoczeniu, trafiłem tak, że piłka wylądowała w siatce – opowiada dzisiaj pan Stanisław.

Potem „górnicy” za wszelką cenę dążyli do zdobycia wyrównującej bramki. – No i desperacka obrona Manchesteru, i gra na czas. Wtedy nie było zastępczych piłek, więc trochę trwało zanim uderzona daleko w aut piłka wróciła na boisko. I tak Anglicy dowieźli to jednobramkowe prowadzenie do końca…

Mogliśmy im tylko zazdrościć. Potem była wspólna kolacja na stadionie. Rywal zdecydował się na taki gest, że mogliśmy potrzymać w rękach ten puchar. Podczas tej kolacji przeszedł przez nasze ręce – opowiada Oślizło.

Nie mogli liczyć na doping

Jedna z wielkich legend Górnika jeszcze dziś nie może odżałować tego, co stało się pół wieku temu. – Niespełniony moment… Liczyliśmy, że wygramy i będziemy zdobywcą Pucharu Europy Zdobywców Pucharów. Tak się jednak nie stało.

Oczywiście, docenialiśmy klasę rywala, bo angielskie zespoły zawsze liczyły się w pucharowej konfrontacji. Każda drużyna z ligi angielskiej prezentowała wysoki poziom. Trzeba jednak przyznać, że Górnik akurat w tym finałowym spotkaniu rozegrał swoje najsłabsze spotkanie w całej tej pucharowej rywalizacji – przyznaje pan Stanisław i dodaje:

– Po meczu rozmawialiśmy, analizowaliśmy z kolegami, dlaczego tak się stało. Przemawiała taka opcja i sugestia, że na pewno nie pomogła nam zmiana trenera przed tymi decydującymi spotkaniami. W półfinale prowadził nas nowy trener Matyas. Zupełnie nowa twarz w Górniku, nowa taktyka, nowe ustawienie. To raz.

Druga rzecz – to te trzy spotkania z Romą. Dogrywki i mecz na neutralnym terenie w Strasburgu, ledwie tydzień przed finałem, też pewnie miały jakiś tam fizyczny wpływ na naszą dyspozycję. Odczuwaliśmy zmęczenie tymi spotkaniami, no i ten finał nie wyszedł nam tak, jak chcieliśmy. Nie mówiąc już o pogodzie, o atmosferze na stadionie.

Kibiców w Austrii to spotkanie w ogóle nie obchodziło. Dla naszych fanów, tych wywodzących się z Polski, nie było możliwości załatwienia w krótkim czasie wiz; a to był warunek, by do Wiednia pojechać. Wyjechały za to dwa autokary z działaczami i osobami, które współpracowały z Górnikiem. Byli to dyrektorzy oraz inżynierowie z kopalń.

Drugi autokar to nasze żony, które dzień przed meczem nocowały w Bratysławie, a potem otrzymały zgodę na to, żeby w dniu meczu przyjechać do nas. To wszystko było niekorzystne dla nas. Odbiło się na poziomie spotkania, na tym, co pokazaliśmy – tłumaczy ówczesny kapitan górniczej jedenastki, który jest jedynym polskim zawodnikiem w historii, który miał szczęście trafić do siatki w finałowym meczu europejskiego pucharu.

FINAŁ PUCHARU EUROPY MISTRZÓW KRAJOWYCH

29 kwietnia 1970, Preterstadion, Wiedeń

Górnik Zabrze – Manchester City 1:2 (0:2)

Bramki: 0:1 – Young, 12 min, 0:2 – Lee, 43 min (z karnego), 1:2 – Oślizło, 68 min.

Sędziował Paul Schiller (Austria). Widzów: 7968.

GÓRNIK: Kostka – Florenski (85. Deja), Gorgoń, Oślizło, Latocha – Szołtysik, Wilczek (75. Skowronek), Olek – Banaś, Lubański, Szaryński. Trener Michał MATYAS.

MANCHESTER: Corrigan – Book, Booth, Heslop, Pardoe – Doyle (23. Bower), Oakes, Towers – Bell, Lee, Young. Trener Joe MERCER.