Z Lamusa. Kiedy polityka miesza się ze sportem…

 

86 lat lat temu, decyzją Ministerstwa Spraw Zagranicznych, reprezentacja Polski przeszła do historii mistrzostw świata. Jako pierwszy zespół, który oddał mecz eliminacyjny walkowerem.

 

10 października 1933 roku, na stadionie warszawskiej Legii, reprezentacja Polski rozegrała pierwszy, historyczny mecz eliminacji mistrzostw świata. Tak się złożyło, że o awansie na mundial, który miał się odbyć niespełna rok później we Włoszech, decydował dwumecz z mocną Czechosłowacją.

Goście, mający w składzie m.in. świetnych zawodników: bramkarza Frantiszka Planiczkę, a także napastników Oldrzicha Nejedly’ego i Antonina Pucza, zasłużenie wygrali 2:1, a jedynego gola dla „biało-czerwonych”, z rzutu karnego, strzelił Henryk Martyna.

Wobec takiego wyniku, wiosną 1934 roku, trudno było się spodziewać, że w rewanżu w Pradze nasz zespół będzie w stanie odrobić straty. I rzeczywiście awans na mundial przegraliśmy. Ale nie na boisku. Reprezentacja Polski przeszła do historii mistrzostw świata zostając pierwszym zespołem w dziejach mundiali, który oddał mecz walkowerem.

„Ezi” miał zadebiutować…

Przez całe dwudziestolecie międzywojenne polityczna sytuacja pomiędzy Rzeczpospolitą, a Czechosłowacją była mocno napięta. Chodziło, oczywiście, o to, co stało się w 1920 roku na konferencji w Spa.

Jednym z przedmiotów jej ustaleń był podział Śląska Cieszyńskiego, który dokonano w sposób niekorzystny dla Polski. Zaolzie, zamieszkałe w większości przez Polaków, przypadło Czechosłowacji, na co zgodził się ówczesny premier naszego rządu, Władysław Grabski.

Warto jednak pamiętać, że działał on w arcytrudnych warunkach, bo wszystko dokonywało się w lipcu 1920 roku, kiedy bolszewicy zbliżali się do Warszawy. W kolejnych latach polsko-czechosłowackie animozje się pogłębiały, a wracając do wątków czysto sportowych mecz z października 1933 roku był pierwszym pomiędzy obiema reprezentacjami. Warto zaznaczyć, że wcześniej graliśmy z innymi ówczesnymi sąsiadami. Niemcami, Rumunami i Łotyszami.

Mecze z Litwą były niemożliwe. Z podobnego powodu, co starcia przeciwko Czechosłowacji. A reprezentacja Związku Radzieckiego, przed II wojną światową, rozegrała jedynie trzy mecze.

Nasza drużyna, pomimo niekorzystnego wyniku pierwszego spotkania z Czechosłowakami, sposobiła się do wyjazdu do Pragi. Wydanie „Przeglądu Sportowego” z dnia 11 kwietnia 1934 r. podało nawet skład drużyny gospodarzy.

Nasze zestawienie nie było jeszcze w pełni gotowe, ale następnie Józef Kałuża, selekcjoner naszego zespołu, przygotował wyjściową jedenastkę. W napadzie „biało-czerwonych” miał wówczas zadebiutować młodziutki piłkarz chorzowskiego Ruchu, Ernest Wilimowski.

„O wystawieniu tego 17-letniego chłopca górnośląskiego do reprezentacji zadecydowały z jednej strony dwa mecze Ruchu w Pradze z Vicotrią Żiżkow i D. F. C., z drugiej zaś – doskonała gra łącznika Ruchu w ub. niedzielę przeciw Cracovii” – pisał „PS” 14 kwietnia, czy w dniu, kiedy to spotkanie miało zostać rozegranie.

Rywale byli wściekli

W tym samym wydaniu gazety, na pierwszej stronie, zamieszczono jednak wymowny tytuł. „Piłkarze nie jadą do Pragi! Odmowa wydania paszportów ze strony władz państwowych przyczyną odwołaniu meczu Polska – Czechosłowacja”.

Decyzję o tym, że nasz zespół nie udał się na mecz do Pragi podjęło Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które uznało, że w panującej sytuacji, biorąc pod uwagi stosunki polityczne pomiędzy krajami, wyjazd Polaków na mecz nie byłby na miejscu. „Zebrane naprędce zebranie zarządu PZPN mogło jedynie wykonać zarządzenie władz państwowych.

Wysłano więc depeszę do Pragi, że drużyna polska na mecz nie przyjedzie, i że oddajemy Czechosłowakom mecz walkowerem” – czytamy w „Przeglądzie Sportowym”.

Zaznaczono przy tym, że po unormowaniu stosunków politycznych PZPN nie będzie miał nic przeciwko utrzymywaniu bliskiego kontaktu z Czechami. Warto dodać, że jednocześnie polskie władze nie zgodziły się na przyjazd do naszego kraju reprezentacji Bratysławy, która miała zmierzyć się z reprezentacją Warszawy w meczu towarzyskim.

Miast starcia eliminacji MŚ drużyna Józefa Kałuży zagrała 15 kwietnia z reprezentacją stolicy właśnie. Wygrała 2:0, a jedną z bramek strzelił… Ernest Wilimowski. Tymczasem Czechosłowacy byli wściekli. 18 kwietnia „PS” donosił z Pragi, że gospodarze wystosowali protesty zarówno do FIFA, jak i do Włoskiego Związku Piłki Nożnej, który był organizatorem mistrzostw świata.

Czechosłowacy nie mogli przeboleć strat, które ponieśli w związku z odmową przyjazdu Polaków na mecz. Chodziło, podobno, o 200 tysięcy koron. „Niektórzy przypuszczają, że strata tego zysku może ze względu na trudności finansowe Asocjacji postawić pod znakiem zapytania udział Czechosłowacji w mistrzostwach świata” – pisał korespondent „Przeglądu Sportowego.

Skończyło się w… finale

We władzach światowej centrali Czechosłowacy, co było zupełnie zrozumiałe, znaleźli poparcie. Ówczesny sekretarz generalny FIFA, Niemiec Ivo Schricke, wydał wyraźną opinie, że strona polska jest w pełni odpowiedzialna za wszystkie szkody związanie z nie rozegraniem spotkania. A przedstawiciel włoskiej federacji, Giovanni Mauro, miał, podobno, wysłać nawet telegram wzywający Polaków do przyjazdu do Pragi.

Dziś nie wiadomo, czy dotarł on do Warszawy, ale i tak nie miałoby to wpływu na decyzję naszego MSZ-u. Polacy, rzecz jasna, zostali ukarani walkowerem i Czechosłowacja awansowała na mundial. Ponadto FIFA nałożyła na PZPN karę finansową. Dotkliwa, jak na tamte czasy, bo w przeliczeniu na złotówki wynosiła ona 10 tysięcy.

W 1934 roku dokładnie tyle samo kosztował… nowy Chevrolet Master De Luxe, automobil z wyższej półki. A przecież samochody w latach 30. poprzedniego stulecia były w Polsce towarem absolutnie luksusowy, a ich ceny, proporcjonalnie do innych produktów, były zawrotne. Danie główne w warszawskiej restauracji „Victoria” kosztowało wówczas mniej niż… 4 złote.

A „Przegląd Sportowy”, co widać na załączonym reprincie, 30 groszy.
Na szczęście dla rozgoryczonych Czechosłowaków wszystko skończyło się dobrze. Planiczka, Nejedly, Pucz i ich koledzy na mundial ostatecznie pojechali i po wyeliminowaniu kolejno Rumunii (2:1), Szwajcarii (3:2) i Niemiec (3:1) dotarli do finału. W którym prowadząc sensacyjnie 1:0, dopiero po dogrywce, ulegli 1:2 Włochom. Ci zaś przegrać tego meczu, na oczach Benito Mussoliniego, nie mogli, o co skwapliwie zadbał szwedzki arbiter, Ivan Eklind.

Od 15. minuty Czechosłowacja grała z poważnie kontuzjowanym Rudolfem Krczilem, na którym brutalnego faulu faulu arbiter… nie zauważył. Na pocieszenie, choć i tak Czechosłowacja osiągnęła wspaniały wynik, pozostał naszemu eliminacyjnemu rywalowi tytuł wicemistrzów świata i korona króla strzelców dla Oldrzicha Nejedly’ego.

 

Na zdjęciu: Polacy przed pierwszym, historycznym meczem eliminacji MŚ z Czechosłowacją. Na rewanż do Pragi już nie pojechali…

Fot. „Biało-czerwoni” 1921-2018. Wydawnictwo GiA. Katowice 2018.