Z lamusa. Koniec „niebieskiego” sezonu w… sierpniu

Kilkumiesięczna przerwa w rozgrywkach i dokończenie sezonu latem? Nie pierwszy raz nasza ligowa piłka jest świadkiem takiego scenariusza…


To samo co dziś, tyle że z zupełnie innych względów przerabiane było w 1974 roku. Teraz piłkarze na restart ligi czekają od 9 marca, wszystko ma się skończyć 19 lipca. 36 lat temu też mieliśmy do czynienia z 2,5 miesięcznym poślizgiem.

Wtedy wszystko było spowodowane przygotowaniami do piłkarskich mistrzostw świata na niemieckich boiskach. Tak udany dla nas mundial w RFN rozpoczął się w połowie czerwca 1974.

Rządził Ruch

„Rozgrywki zawieszone w najciekawszym momencie. Wszystkie decyzje odroczone” – relacjonował „Sport” na pierwszej stronie 13 maja 1974 roku. Teraz ligę długi przestój czekał po 26 kolejce, wtedy rozegrano o jedno spotkanie więcej, ale grano trzydzieści, a nie 37 spotkań, jak ma to miejsce teraz.

Nasza gazeta pisała wtedy: „Jeszcze 3 rundy i mogliśmy powiedzieć: wiemy wszystko o sezonie 1973/74, znamy odpowiedzi na najważniejsze pytania. Ale długo nam przyjdzie czekać na wznowienie rozgrywek, które z racji nadrzędnych interesów naszego futbolu zostały zawieszone do 24 lipca.

Dodajmy od razu, że niewiele dzieliło nas od poznania kolejnego triumfatora ligowych bojów. Do przerwy Ruch prowadził w Wałbrzychu z Zagłębiem 1:0. Legia przegrywała z Lechem w takim samym stosunku. Zwolennicy niebieskich, którzy jako pierwsi chcieli złożyć gratulacje swym pupilom, zapewne zdążyli już wysłać telegramy do sekretariatu klubu.

Rozgrywki przed mundialem w RFN zawieszono na miesiąc przed turniejem. Fot. Archiwum „Sport”

Druga połowa wszystko odroczyła. Lech wprawdzie udowodnił w stolicy, że jego ostatnie wyniki, to rezultat wyraźnego postępu, ale wałbrzyszanie zdołali wyrównać i Chorzów musiał stonować nastrój. Na jak długo?” – można było przeczytać w „Sporcie”.

Prowadzony wtedy przed legendarnego Michala Viczana Ruch, miał na swoim koncie 37 punktów. Przewaga nad goniącym Górnikiem wynosiła pięć „oczek” (obowiązywała zasada dwa punkty za zwycięstwo, jeden za remis). 32 punkty na koncie miały też na swoim koncie Legia oraz Wisła Kraków. Wałbrzyszanie byli już jedną nogą w II lidze, bo zamykali tabelę z 17 pkt.

„Lider zremisował z outsiderem!” – pisał „Sport”. Chorzowianie prowadzili wtedy wprawdzie po trafieniu Joachima Marxa w 37 minucie, ale po przerwie z karnego wyrównał Jan Sobol.

Ruch zapewnił sobie jednak swoje 11 w historii mistrzostwo przed długą przerwą. 15 maja „Niebiescy” mierzyli się u siebie z będący z dołu tabeli Zagłębiem Sosnowiec. Mecz przy Cichej, w obecności 10 tys. widzów zakończył się bezbramkowym remisem. Dawało to jednak ekipie Viczana stempel na mistrzowskiej pieczęci.

Był to sukces drużyny prowadzonej przez doskonałego słowackiego szkoleniowca, ale także piłkarzy. W tych 27 meczach od pierwszej do ostatniej minuty grała trójka Piotr Czaja, Konrad Bajger, Marian Ostafiński. 13 bramek na koncie miał Marx.

Najskuteczniejszy zawodnik zespołu i czołowy snajper ligi. O jednego gola więcej miał Zdzisław Kapka, a po dziesięć późniejsze gwiazdy mundialu na niemieckich boiskach w czerwcu i lipcu 1974 czyli Grzegorz Lato i Robert Gadocha.

W dziesiątce najlepszych wtedy zawodników w klasyfikacji „Złotych butów” „Sportu” było aż czterech piłkarzy z Chorzowa, drugi Bronisław Bula (ustępował tylko Gadosze), piąty Zygmunt Maszczyk mający tyle samo, bo 75 pkt. co Kazimierz Deyna, a byli jeszcze Marx i Ostafiński. Na mundial z „niebieskiej” kadry pojechał jednak tylko Maszczyk.

Ostrzej niż w lidze

– Na pewno była to inna przerwa niż ta wynikła teraz. Wtedy można było się ściskać, być blisko siebie i całować. A teraz? Byłem ostatnio na treningu Ruchu i takie zajęcia to parodia, gdzie ćwiczy się w grupach, w oddaleniu od siebie.

Myśmy wtedy normalnie trenowali. Mało tego, powiem panu, że tamte nasze wewnętrzne mecze, to były chyba jeszcze bardziej zacięte niż ligowe spotkania. Przychodziło się na trening, jedna drużyna była „Polską”, druga „Niemcami” i grało się o 20 złotych.

Rywalizacja była zacięta, bo każdy chciał pokazać, że raz, nie jest gorszy od tego co pojechał na mistrzostwa do RFN, a poza tym chciał zarobić tą dwudziestkę za wygrany mecz – opowiada dzisiaj jedna z legend Ruchu Jan Beniger (miał wtedy w lidze na koncie 9 bramek w lidze).

Były świetny napastnik dodaje. – Jak się jest zawodowcem, a my byliśmy, to nie można sobie pozwolić na jakąś przerwę, bo od razu widać to potem na boisku. Znałem takich zawodników, którzy po kilku dniach braku zajęć przybierali po pięć czy sześć kilogramów.

A opowiadania teraz, że jak to się w domu trenowało, żeby być w formie, to między bajki można włożyć. Nie da się być w formie trenując samemu w domu – zaznacza jeden z najlepszych polskich napastników na ligowych boiskach w latach 70.

Dublet „Niebieskich”

Po wznowieniu rozgrywek pod koniec lipca, największymi wygranymi okazały się dwa górnośląskie kluby: Ruch i Górnik. Liga wznowiła wtedy rozgrywki 31 lipca. Mający już na koncie mistrzostwo „Niebiescy” zremisowali wtedy na wyjeździe z Wisłą Kraków 0:0. Z

kolei zabrzanie, w arcyważnym spotkaniu, po bramkach Andrzeja Szarmacha i Alojza Deji, którzy pokonali Jana Tomaszewskiego, wygrali 2:0 z ŁKS u siebie. Cztery dni później kolejna ważna wygrana z Wisłą, ponownie u siebie 3:2, po świetnym meczu w wykonaniu Szarmacha i jego decydującym trafieniu dała zabrzanom umocnienie się na pozycji wicelidera.

Sezon 1973/74 skończył się w połowie sierpnia. „Niebiescy” cieszyli się z dubletu. Fot. Archiwum „Sport”

Piłkarze rozegrali wtedy w przeciągu tygodnia trzy mecze, a ligowy sezon 1973/74 skończyli 7 sierpnia. Ruch na koniec zremisował z Legią 3:3, a „górnicy” wygrali swoje kolejne spotkanie z rzędu, tym razem z Gwardią Warszawa 2:1 – mecz rozegrano w Białymstoku – po kolejnej bramce dającej zwycięstwo niesamowitego Szarmacha.

„Na szczycie tabeli kolejność jest następująca: 1) Ruch, 2) Górnik, 3) Stal, 4) Legia, 5)Wisła. A więc zabrzanie choć nie mogli mówić o sprzyjających dla siebie okolicznościach udowodnili, że desygnowanie ich do udziału w rozgrywkach Pucharu UEFA oparte było na zaufaniu dla drużyny, która zdaje się odzyskiwać dawną świetność.

Mniej powodów do zadowolenia mają mielczanie, których brąz stanowi tylko przysłowiowe otarcie łez. Zespołowi będącemu w rozwoju z pewnością przydałoby się przetarcie w silnej międzynarodowej stawce. Mówiąc dziś żegnaj ligo mówimy, od razu – witaj nowy sezonie. Za 10 dni pasjonować się będziemy premierą sezonu 1974-75.

Oby był równie tak jak ten miniony udany, owocny w sukcesy klubów i reprezentacji” – pisał „Sport” 8 sierpnia 1974 roku. Dwa dni później Ruch triumfuje w PP, dwa gole Marxa, wygrywając z Gwardią Warszawa na Stadionie Wojska Polskiego 2:0.

Szybko zaczęli nowy sezon

– Za Viczana biegaliśmy z takimi ołowianymi odważnikami w kamizelkach, które mieliśmy na sobie. To były dodatkowe kilogramy. Bula jak biegaliśmy, to je wyrzucał. Beniger mający 22 lata musiał w nich biegać. I tak biegałem interwałowo, a inni starsi mieli mniejsze obciążenia.

Nie raz z trenerem się o to kłóciłem, ale odpuszczania nie było. Wtedy jak trener dał jeden czy dwa dni wolnego, to było coś. Inaczej trenowaliśmy, ale miało to potem przełożenie na wyniki – zaznacza dzisiaj Jan Beniger.


Czytaj jeszcze: Sensacja to nie była ale…


Nowy sezon rozpoczął się ledwie kilka dni po zakończeniu starego. 17 sierpnia w sobotę Ruch grał już u siebie derby z Polonią Bytom i wygrał efektownie 4:0, od razu obejmując prowadzenie w tabeli.

Mecz przy Cichej oglądał zresztą selekcjoner Górski, który najbardziej komplementował strzelca jednej z bramek Józefa Kopicery, powołując go potem szybko do kadry. Dzień później debiutujący w ekstraklasie GKS Tychy, po trafieniu nieżyjącego już Alfreda Potrawy, w obecności 15 tys. kibiców zremisował u siebie z Lechem 1:1.

Zresztą prawie połowa ligi, to wtedy drużyny z naszego regionu, bo był jeszcze oczywiście, Górnik, Szombierki, ROW czy sosnowieckie Zagłębie.

Na zdjęciu: Na piłkarzy Ruchu w 1974 roku nie było mocnych!

Fot. Archiwum „Sport”