Z lamusa. Nokaut w Paryżu

Przy okazji meczu ze Słowenią warto przypomnieć efektowna wyjazdową wiktorię biało-czerwonych, która miała miejsce 27 lat temu. Był koniec sierpnia 1982 roku. Ledwo co skończył się mundial w Hiszpanii, na którym prowadzeni przez Antoniego Piechniczka biało-czerwoni wywalczyli trzecią lokatę, pokonując w swoim ostatnim meczu Francję 3:2, a już żądni rewanżu za porażkę w tamtym meczu rywale chcieli zagrać ponownie.

Zabrakło gwiazd

Na ostatni dzień sierpnia, na słynnym Parc des Princes, wyznaczono towarzyskie spotkanie Francja – Polska. Do Paryża nie poleciało wielu spośród tych, którzy w czerwcu i lipcu 1982 dostarczyli milionom polskich kibiców radości. Z różnych względów trener Piechniczek nie mógł skorzystać z takich asów, jak Boniek, Młynarczyk, Żmuda, Lato, Matysik, Szarmach, Pałasz, Iwan, Kusto. Szansę dostali inni jak Kazimierski, Dolny, Wójcicki czy Mazur.

– Dla rywala było to prestiżowe spotkanie. Kiedy wygraliśmy z nimi o trzecie miejsce na mundialu, to mówiło się, że częściowo grali w rezerwowym składzie. Faktycznie brakło wtedy czterech czy pięciu graczy. Nie wystąpili Platini czy Giresse. To nie było jednak tak, że przez to był to mniej wartościowy zespół. Zresztą co tu mówić, my też byliśmy wtedy mocni. Na wyjazdach potrafiliśmy wygrywać z takimi potęgami, jak Hiszpania czy Francja – przypomina dziś Janusz Kupcewicz, wtedy jedna z pierwszoplanowych postaci zespołu Antoniego Piechniczka, co dobitnie pokazał w meczu w Paryżu.

Tak „Sport” pisał po wygranej 4:0 w sierpniu 1982.04

Pierwszy trafił Jałocha

Jak było ze spotkaniem na Parc des Princes 31 sierpnia 1982 roku, które jest uznawane za jedno z najlepszych, jakie w swojej historii zagrała reprezentacja Polski ?„Zgodnie z przewidywaniami początek meczu należał do gospodarzy, którzy od pierwszego gwizdka sędziego szwajcarskiego Bruno Gallera ruszyli do ataku, starając się zaskoczyć bramkarza Kazimierskiego. Największe niebezpieczeństwo naszemu bramkarzowi groziło ze strony Genghiniego i Solera. Ten pierwszy popisywał się zwłaszcza przy egzekwowaniu rzutów wolnych. Na szczęście dla polskiego bramkarza jego strzały były tym razem niecelne” – relacjonował „Sport”.

W miarę upływu czasu biało-czerwoni otrząsnęli się z przewagi rywala i sami zaczęli zadawać zabójcze ciosy. Przed niespełna dwoma kwadransami było już 1:0 dla reprezentacji Polski, a do siatki trafił Jałocha, który przechwycił podanie Tigany do Tresora. W chwilę później nasi powinni zdobyć drugiego gola, ale świetnej okazji nie wykorzystał Mazur, nie trafiając do opuszczonej przez Ettoriego bramki. Futbolówka minęła cel. Potem napastnik Zagłębia Sosnowiec jeszcze dwa razy niepokoił golkipera „Trójkolorowych”, ale bez powodzenia. W tym czasie gospodarze też mieli swoją okazję, ale po uderzeniu Bossisa świetną interwencją popisał się Kazimierski.

Popis Kupcewicza

Druga część to już koncert drużyny prowadzonej przez trenera Piechniczka. Po godzinie gry do siatki trafia najlepszy na boisku Kupcewicz. Asystuje Dziekanowski, który wcześniej zmienił Mazura. Nasz pomocnik gola zdobywa strzałem z woleja.

„Jeszcze widownia nie ochłonęła po tej pięknej akcji, a już wynik uległ kolejnej zmianie i to znów za sprawą Janusza Kupcewicza. Rozgrywający Lecha, widząc, że bramkarz francuski wyszedł zbyt daleko w pole, zdecydował się na strzał z 30 metrów i… trafił bez pudła” – można przeczytać w sprawozdaniu z tego spotkania w naszej gazecie.

– Mało było czy jest takich piłkarzy, którzy mają oczy dookoła głowy. Takim zawodnikiem był Kaziu Deyna. Nie chwaląc się, takim byłem też ja. Biegnąc z piłką, zauważyłem, że nie należący do najwyższych bramkarzy Ettori wyszedł na 14 czy 15 metr od bramki. Już wtedy wiedziałem, że spróbuję go zaskoczyć. Uderzyłem mocno i wpadło. Potem francuskiego bramkarza bolał kręgosłup, bo musiał się schylać po piłkę, która była w siatce – opowiada z uśmiechem Kupcewicz.

Pogrom „Trójkolorowych”!

„Polacy nie zadowolili się wysokim prowadzeniem, lecz w dalszym ciągu byli w natarciu. W 65 minucie kontuzji doznał Wójcicki. Zastąpił go Kubicki, z tym że nastąpiło przegrupowanie sił w polskim zespole. Majewski zajął miejsce Wójcickiego w linii środkowej, z kolei Kubicki grał na bocznej obronie. Podczas gdy Wójcicki był opatrywany przez lekarza polskiej ekipy, nasi piłkarze stworzyli kolejną szansę na podwyższenie i tak już przecież wysokiego rezultatu. Będący w sytuacji sam na sam z bramkarzem Smolarek, został sfaulowany w polu karnym i decyzja sędziego Gallera była jednoznaczna: karny. Pewnym egzekutorem był Andrzej Buncol i po 68 minutach meczu na Parc des Princes Polacy prowadzili 4-0! Takiego przebiegu spotkania nikt się nie spodziewał, najmniej sami gospodarze” – pisał „Sport”. W końcówce Francuzi za wszelką cenę dążyli do zdobycia honorowego trafienia, ale nasz zespół dobrze się bronił i nie pozwolił rywalowi się zaskoczyć. Ostatecznie skończyło się na czterobramkowym zwycięstwie, a mogło być jeszcze wyżej! Francuscy komentatorzy zwracali uwagę, że reprezentacja Francji przegrała spotkanie z rezerwową reprezentacją Polski, w której brakowało wielu gwiazd.

Lepsi niż Brazylia Pelego!

Po meczu trener Piechniczek komentował. – To bardzo cenny sukces. Cieszy mnie i wysokie zwycięstwo i bardzo dobra postawa naszych piłkarzy. Francuzi w ogóle tak wysoko nie przegrali u siebie. Największą dla nich porażką było 0:3 z Brazylią z czasów Pelego. Nasz młody zespół, w którym zabrakło wielu utytułowanych piłkarzy, pokazał, że potrafi rozsądnie grać i prezentował bardzo dojrzały futbol – mówił nasz selekcjoner.

Jak klęskę skomentował słynny Michel Hidalgo? – Drużyna polska zaskoczyła mnie. Szczególnie uderzająca była pewność gry młodych polskich piłkarzy. Polacy zaskoczyli nas również sposobem rozgrywanie piłki. O tym, że przegramy mecz, byłem przekonany już po pierwszych minutach gry. Wówczas zaznaczyła się już przewaga fizyczna drużyny polskiej oraz bardziej kolektywna gra. Polacy wygrali więc zasłużenie, a z powodzeniem mogli jeszcze w tym meczu strzelić 5 czy 6 bramek. Z porażki nie robimy jednak tragedii. Piłkarze, którzy grali jeszcze na Mundialu, są przemęczeni, a młodych trzeba poddawać próbom. Będziemy nadal to czynić, bo dla nas najważniejsze będą mecze za 2 lata w finałach mistrzostw Europy – komentował słynny francuski szkoleniowiec.

Powody do zadowolenia mieli też polscy piłkarze grający nad Sekwaną jak choćby Andrzej Szarmach. „Sport” rozmawiał z nim po meczu.
– Wszyscy byliśmy zadowoleni. Maculewicz, Białas, Bula, Seweryn, Klose i ja razem oglądaliśmy mecz. „Polonusy” dopingowały piłkarzy, nie kryli po meczu radości ze zwycięstwa i pięknego spektaklu. Zresztą również obiektywni Francuzi dziękowali biało-czerwonym za wiele kapitalnych akcji, pełną polotu grę no i cztery bramki, które na francuskich stadionach zawsze robią wrażenie – mówił świetny napastnik, grający wtedy w Auxerre.

Kadra. Kontuzja szansą dla napastnika

Szarmach dodawał, oceniając koncert biało-czerwonych w Paryżu. – Prawdziwym dyktatorem warunków gry okazał się nasz kwartet: Buncol, Ciołek, Kupcewicz, Wójcicki. Wzajemnie się uzupełniali, asekurowali, przekazywali podopiecznych. Dzięki tej formacji napastnicy otrzymywali dokładne podania otwierające im drogę do bramki przeciwnika – mówił i zwracał też uwagę na dobrą grę bocznych obrońców: Stefana Majewskiego z jednej, a Jana Jałochę z drugiej strony. Nowoczesna piłka gra z boków, to coś, co charakteryzowało wtedy naszą reprezentację.

Był w świetnej formie

Tamten czas, to był szczególny okres dla Janusza Kupcewicza. Nie tylko dyrygował naszą narodową jedenastką, ale też strzelał gola za golem. Tydzień po meczu w Paryżu trafił też do siatki w spotkaniu eliminacji ME 1984 w Kuopio z Finlandią (3:2). – To rzeczywiście był dobry okres w mojej karierze. Najpierw wszedłem do reprezentacji, a potem utrzymałem w niej miejsce. Graliśmy wtedy dwójką napastników z przodu, ja byłem taką „10”, mającą 80 proc. zadań ofensywnych. Do tego wtedy rzeczywiście strzelałem sporo bramek – opowiada Kupcewicz, który w 20 występach w narodowych barwach zdobył pięć goli.

Po świetnych meczach z Francuzami trafił w końcu do klubu nad Sekwaną. W 1983 roku został zakontraktowany przez AS St. Etienne, wtedy liczący się europejski klub, który notował wartościowe wyniki w Pucharze Europy Mistrzów Krajowych (finał w 1976 i ćwierćfinał w 1977) czy Pucharze UEFA (ćwierćfinały w 1980 i 1981 roku). – Po mistrzostwach w Hiszpanii miałem propozycje z Włoch i Niemiec. Brakowało mi jednak ośmiu miesięcy do skończonych 28 lat i władze mnie nie wypuściły. Wyjątkiem był Boniek, który za 2 miliony dolarów przeszedł do Juventusu. Ja miałem ofertę z Cagliari. Nic z tego nie wyszło. Musiałem czekać. Francuzi byli jednak najbardziej zdeterminowani i trafiłem do St. Etienne. Kontuzja i osiem miesięcy bez grania sprawiły, że nie potoczyło się wszystko tak, jakbym chciał – opowiada dzisiaj Janusz Kupcewicz, bohater nokautu Paryżu.

Francja – Polska 0:4 (0:1)

0:1 – Jałocha, 27 min, 0:2 – Kupcewicz, 60 min, 0:3 – Kupcewicz, 63 min, 0:4 – Buncol, 68 min (z karnego)

FRANCJA: Ettori – Amoros, Bossis (46. Mahut), Janvion, Tresor – Tigana, Bijotat (46. Ferreri), Genghini – Soler, Delamontagne, Stopyra (65. Bravo). Trener Michel HIDALGO.

POLSKA: Kazimierski – Majewski, Janas, Dolny, Jałocha – Buncol (77. Okoński), Kupcewicz, Wójcicki (65. Kubicki), Ciołek – Mazur (46. Dziekanowski), Smolarek. Trener Antoni PIECHNICZEK.

Sędziował Bruno Galler (Szwajcaria). Widzów: 30000. Żółta kartka: Buncol.

 

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ

 

Murapol, najlepsze miejsca na świecie I Kampania z Ambasadorem Andrzejem Bargielem