Z lamusa. Strzał w tył głowy
Po zdradzieckiej agresji ZSRR na Polskę 17 września 1939 roku, w ręce sowieckiego okupanta trafiły tysiące oficerów, podoficerów, zwykłych żołnierzy czy policjantów. Wielu z nich pochodziło z rezerwy i do wojska trafiło w wyniku mobilizacji. Byli wśród nich naukowcy, prawnicy, urzędnicy, przedstawiciele wolnych zawodów, w dużej mierze elita polskiego społeczeństwa. Kilkanaście tysięcy jeńców umieszczono w trzech obozach – Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. W marcu 1940 roku radzieckie władze, ze Stalinem i Berią, szefem NKWD, zdecydowały o losie polskich oficerów. Wszyscy mieli być zlikwidowani. Masowa eksterminacja Polaków zaczęła się 3 kwietnia 1940 roku i trwała przez kilka tygodni, do 12 maja. Więźniów przewożono do stacji Gniezdowo, a stamtąd autobusem więziennym (tzw. „czornyj woron”) na miejsce zbrodni. Na głowę zarzucano płaszcz, wiązano ręce z tyłu sznurem konopnym, po czym zabijano strzałem z pistoletu w potylicę.
Z boiska do kaźni
Wśród kilkunastu tysięcy zamordowanych nie brakowało sportowców. Jednym z zastrzelonych był Alfred Zimmer, rocznik 1908. Studiował prawo na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, potem pracował jako urzędnik skarbowy. Występował na środku ataku w Pogoni, z którą związany był przez całą swoją karierę. Boiskowy pseudonim to „Titek”. Został zastrzelony albo w Katyniu, albo w Charkowie.
W ekstraklasie występował nieprzerwanie od początku powstania ligi w 1927 roku, do wybuchu wojny, czyli do 1939. W najwyższej klasie rozgrywkowej rozegrał 187 spotkań, w których zdobył 39 bramek. Na swoim koncie miał jeden występ w reprezentacji Polski, w której zagrał w meczu przeciwko Rumunii w październiku 1934 roku, który biało-czerwoni zremisowali 3:3. W końcówce tamtego spotkania, które rozegrano we Lwowie, tyle że nie na stadionie „jego” Pogoni, a lokalnego rywala – Czarnych, gdzie przed wojną była jedna z najlepszych muraw w Polsce, zmienił na boisku Józefa Ciszewskiego, wtedy napastnika Cracovii, który gole zdobywał jednak głównie dla warszawskich klubów: Legii i Polonii.
Znany i ceniony katowicki wydawca Andrzej Gowarzewski, autor świetnego opracowania „Mistrzostwa Polski. Ludzie, fakty. 1919-1939”, tak pisze o Zimmerze:
„Znakomity napastnik, bardzo bojowy, często wręcz skory nie tylko do ostrej walki o piłkę, ale i prawdziwej bójki – tak mówili o nim partnerzy, a przy tym niezmiennie dodawali – kto go bliżej poznał, nie mógł oprzeć się niezwykłej życzliwości i sympatii. Dał się lubić jako piłkarz i człowiek. Zdarzało się jednak, że jego zachowanie na boisku karano surowymi dyskwalifikacjami. Mało znany jest fakt, że uprawiał także hokej na lodzie i w barwach Pogoni sięgał po jedyny w swym dorobku tytuł mistrza Polski (1933). Uczestnik kampanii wrześniowej w randze porucznika WP; miał nieszczęście wpaść w ręce armii sowieckiej”.
Zabijali i jedni, i drudzy…
W Katyniu zamordowano także innych wybitnych polskich sportowców. Jednym z nich był Józef Baran-Bilewski. Pochodził z Podkarpacia z usportowionej rodziny. Jego starszy brat Jan był kilkukrotnym mistrzem Polski w biegach przełajowych, a także w biegach na 1500, 3000 i 5000 metrów. Józef przebił te osiągnięcia. Mistrzostwo Polski zdobywał pięciokrotnie, dwa razy w pchnięciu kulą i trzy razy w rzucie dyskiem. Właśnie w tej drugiej konkurencji reprezentował nasz kraj na letnich igrzyskach olimpijskich w Amsterdamie w 1928 roku, gdzie Halina Konopacka zdobyła w biało-czerwonych barwach pierwszy, historyczny złoty medal dla Polski.
Bilewskiemu nie poszło tak dobrze, bo w rzucie dyskiem był 18. Pojechał też na kolejną olimpiadę do Los Angeles cztery lata później, ale już w innej roli. Miał wtedy 33 lata i został kierownikiem polskiej grupy lekkoatletycznej, która, jak się później okazało, miała w swoich szeregach dwóch mistrzów olimpijskich, Stanisławę Walasiewicz i Janusza Kusocińskiego, dwoje wybitnych polskich sportowców i wielkie gwiazdy okresu międzywojennego.
Jako zawodnik Baran-Bilewski reprezentował takie kluby, jak Resovia, Pogoń Lwów, AZS Poznań, CWKS Legia. Po zakończeniu kariery przez lata pracował jako wykładowca i trener w Centralnym Instytucie Wychowania Fizycznego w Warszawie. Był żołnierzem. Uczestniczył w I wojnie światowej w Armii C.K. Uczestniczył w wojnie z bolszewikami. Zgodni ez przydziałem mobilizacyjnym z sierpnia 1939 roku udał się do Włodzimierza Wołyńskiego. 20 września, w nieznanych okolicznościach dostał się do niewoli sowieckiej. Znalazł się w obozie w Kozielsku. Zastrzelony w kwietniu 1940 roku przez oprawców z NKWD. Dwa miesiące później Niemcy w Palmirach rozstrzelają Kusocińskiego, mistrza olimpijskiego z Los Angeles w biegu na 10000 metrów.
Walczyli z Niemcami o złoto
Jednak najwybitniejszą sportową postacią, zgładzoną przez rosyjskich morderców, był Zdzisław Kawecki. Pochodzący z ziemiańskiej rodziny z Kresów, a konkretnie z Husiatyna, leżącego niedaleko Tarnopola, rocznik 1902. Od lat 20. należał do czołówki polskich jeźdźców. Znalazł się w biało-czerwonej kadrze, która udawała się na XI Letnie Igrzyska Olimpijskie do Berlina w 1936 roku. Kawecki, razem z kolegami, okazał się jednym z największych bohaterów w polskiej ekipie. W indywidualnym konkursie WKKW, Wszechstronnym Konkursie Konia Wierzchowego, zajął 18 miejsce. W drużynie było jednak zupełnie inaczej, Polacy jechali znakomicie i do końca walczyli z Niemcami o złoto. Być może stanęliby na najwyższym stopniu podium, gdyby nie nieczyste sztuczki gospodarzy, którzy na potrzeby niemieckiej propagandy na gwałt potrzebowali sukcesu.
Na jednej z przeszkód wszyscy zaliczali upadki. Stały się one udziałem startującego na koniu „Arlekin” rotmistrza Henryka Roycewicza, a także jadącego na „Tosce” Seweryna Kuleszy. Tylko jadący na „Bambino” Zdzisław Kawecki nie zaliczył upadku. Ostatecznie konkurs WKKW wygrali Niemcy przed Polakami i Brytyjczykami. Dla naszej reprezentacji było to jeden z ledwie sześciu wywalczonych wtedy medali, w tym trzech srebrnych. Złota w Berlinie nie zdobyliśmy, a na drugim stopniu podium stanęła jeszcze Jadwiga Wajs w rzucie dyskiem i niesamowita Stanisław Walasiewicz w biegu na 100 metrów.
Jeden uciekł, drugiego zastrzelili
Co było dalej? „Nie przypuszczałem wówczas, że w kilka lat po moich zmaganiach na Igrzyskach Olimpijskich w Berlinie dojdzie między nami do innych zażartych zmagań, w których w ciągu pięciu lat tylko kilkukrotnie odłożę broń, na czas kuracji z odniesionych ran, a mój dzielny Arlekin zginie od bomby niemieckiej” – wspominał po latach rotmistrz Roycewicz, który sam cudem uniknął zatrzymania przez Armię Czerwoną. Ranny w potyczkach z czerwonoarmistami, którzy zajęli Kresy, uciekł ze szpitala w Stryju, unikając losu pozostałych oficerów jego pułku, którzy zostali zastrzeleni w Katyniu.
Tego szczęścia nie miał jego przyjaciel, awansowany w 2007 roku do stopnia majora Zdzisław Kawecki. Zamordowany w Katyniu spoczywa na terenie Polskiego Cmentarza Wojennego w tej miejscowości.
Warto dodać, że 25 kwietnia 2009 roku przed Gimnazjum nr 12 w Rybniku-Niewiadomiu, został zasadzony „Dąb Pamięci” rotmistrza Kaweckiego herbu Gozdawa, a w sąsiedztwie drzewa znajduje się pamiątkowa tablica ufundowana przez miejscową społeczność poświęcona wybitnej postaci.
Masowa ekshumacja
Polskie władze długo szukały zaginionych oficerów. Szacowano, że brakuje 15 tys. żołnierzy. 13 kwietnia 1943 roku, Niemcy donieśli o odkryciu masowych grobów polskich oficerów w lesie katyńskim niedaleko Smoleńska. Podczas ekshumacji zidentyfikowano, pod numerem 1856 Józefa Barana-Bilewskiego, przy zwłokach którego znaleziono karty szczepień, wizytówki i fotografie. Właśnie 13 kwietnia jest teraz obchodzony jako Dzień Pamięci Ofiar Zbrodni Katyńskiej.
Na zdjęciu: Zdzisław Kawecki (pierwszy z prawej) na koniu „Bambino”. Od lewej Henryk Roycewicz i Seweryn Kulesza. Repr. „50 lat na olimpijskim szlaku”