Z lamusa. Tokio cieszyło się po śląsku

Na złoto olimpijskie sportowców ze Śląska, Zagłębia i Podbeskidzia czekamy już ćwierć wieku. Aż czterokrotnie stawali na najwyższym stopniu podium w 1964 roku, gdy polska reprezentacja zdobyła w Tokio 7 złotych, 6 srebrnych i 10 brązowych, czyli aż 23 medale.


Już za chwilę po raz drugi w Tokio rozpoczną się igrzyska olimpijskie. Wspomnienia z tych pierwszych japońskich, w 1964 roku, dla kibiców polskich, w tym i dla śląskich, są więcej niż miłe. Organizowana bowiem po raz pierwszy na azjatyckim kontynencie Olimpiada dostarczyła nam sukcesów jak nigdy wcześniej, windując polski sport na 7. miejsce w światowej hierarchii 93 państw, zarówno w klasyfikacji medalowej, jak i punktowej – za USA, ZSRR, Japonią, Niemcami, Włochami i Węgrami.

Zdobyliśmy 7 złotych, 6 srebrnych i 10 brązowych, czyli aż 23 medale – dla porównania w 2016 r. w Rio tylko 11 medali w tym 2 złote. Retrospekcja to tym bardziej przyjemna, gdyż sportowcy z naszego regionu aż czterokrotnie stawali na najwyższym stopniu podium.

Pierwszym był… gimnastyk

Nim przejdziemy do wspomnień z Tokio, najpierw pokrótce o tym, co było wcześniej. No właśnie, czy Czytelnicy pamiętają, kto spośród sportowców z naszego regionu jako pierwszy stanął na olimpijskim podium? Pytanie może być trudne, bo to przedstawiciel dyscypliny dziś raczej ze Śląskiem nie kojarzonej. Otóż w 1952 roku w Helsinkach gimnastyk Stali (teraz Pogoni) Ruda Śląska Jerzy Jokiel został wicemistrzem w ćwiczeniach wolnych, zdobywając pierwszy w tej dyscyplinie medal dla Polski.

Cztery lata później w australijskim Melbourne Dorota Horzonkówna-Jokielowa (żona Jerzego) została współautorką kolejnego gimnastycznego sukcesu. W drużynowej rywalizacji Polki zdobyły bowiem brązowe trofea, a w zespole tym startowała jeszcze jedna Ślązaczka: Natalia Kot-Wala z Jedności Michałkowice.

Z dalekiej Australii medale przywieźli także szermierze, i to srebrne – w drużynowym turnieju szablowym fechtowali m.in. Zygmunt Pawlas z Górnika Katowice i Ryszard Zub z Baildonu Katowice. Gdy wspominamy Melbourne, nie sposób pominąć nazwiska Janusza Sidły. Polski oszczepnik zdobył wtedy srebrno. „Tylko” srebro, bo złoto przegrał w iście kuriozalny sposób, pożyczając swój oszczep Norwegowi Danielsenowi, który tym właśnie sprzętem… sprzątnął Polakowi mistrzowski tytuł. Sidło wtedy należał do warszawskiej Spójni, ale wiadomo, że pochodził z Szopienic.

61-letni rekord „Kangura z Zabrza”

Jeszcze większe medalowe żniwo zbieraliśmy podczas IO 1960 w Rzymie. W „Wiecznym Mieście” wspomniany już szablista Ryszard Zub powtórzył sukces sprzed czterech lat – w turnieju drużynowym, a bliski zdobycia najcenniejszego z olimpijskich trofeów był pięściarz BBTS Bielsko-Biała, Zbigniew Pietrzykowski. Uznawany za najlepszego w historii polskiego boksu pewnie zostałby w Rzymie mistrzem, gdyby nie startował tam Cassius Clay, bo właśnie z nim, w wadze półciężkiej, Polak przegrał w olimpijskim finale.

Na ringu w Rzymie o brąz postarał się inny przedstawiciel BBTS-u – Marian Kasprzyk (waga lekkopółśrednia), a w sztafecie 4×100 m, która też sięgnęła po brązowy medal, biegała Halina Richter (później: Górecka), sprinterka Górnika Zabrze (zaczęła karierę w AKS Chorzów). Oboje pewnie nie przypuszczali, że za cztery lata w Tokio staną jeszcze wyżej na olimpijskim podium.

Bohaterowie igrzysk w Tokio na przyjęciu u prezesa Rady Ministrów Józefa Cyrankiewicza. Obok premiera Irena Kirszenstein, Józef Szmidt i Maria Piątkowska (płotkarka). Fot. archiwum redakcji

To co im się nie udało, stało się udziałem „Kangura z Zabrza”, jak nazywano Józefa Szmidta. Właśnie w 1960 roku zabrzanin potwierdził miano najlepszego trójskoczka świata. Nie tylko zdobył olimpijskie złoto wynikiem 16,81 m, ale wcześniej, w Olsztynie, ustanowił wspaniały rekord świata rezultatem 17,03 m, przekraczając jako pierwszy na świecie barierę 17 metrów (a wynik ten do dziś jest rekordem regionu, zatem od 61 lat!).

Po „złoto samurajów”

Na wielkość Szmidta, pierwszego śląskiego złotego medalisty olimpijskiego, złożył się także triumf cztery lata później, właśnie w stolicy „Kraju Kwitnącej Wiśni”. Złoto w Tokio miało tym większy ciężar gatunkowy, gdyż zabrzanin wywalczył je jako rekonwalescent. Poleciał bowiem do Japonii z nie do końca wyleczoną kontuzją. A jednak wygrał, ustanawiając rekord olimpijski 16,85 m!

Tym samym zawodnik Górnika został pierwszym Polakiem, który zapisał się w olimpijskich kronikach jako dwukrotny mistrz! Po takim bohaterskim występie nic dziwnego, że czytelnicy „Przeglądu Sportowego” wybrali Szmidta najlepszym sportowcem 1964 roku, a w ankiecie PAP na najlepszych w Europie, ustąpił on miejsca jedynie radzieckiej panczenistce Lidii Skoblikowej, multimedalistce z ZIO w Innsbrucku.

Jeszcze większe zaskoczenie spotkało miłośników fechtunku, gdy z Tokio nadeszła wieść o złotym medalu Egona Franke, wychowanka Gliwickiego Klubu Sportowego i trenera Zbigniewa Czajkowskiego. W turnieju indywidualnym nasz florecista pokonał wszystkich pozostałych finalistów: Austriaka Loserta i faworyzowanych Francuzów – Revenu i Magnana. Wygrana z tym ostatnim, mistrzem świata, otworzyła Polakowi drogę do złota. Szermierz z Gliwic, oprócz indywidualnego złota, przywiózł do kraju także srebro za wicemistrzostwo w turnieju drużynowym (z Woydą, Skrudlikiem i Parulskim).

Bokserska euforia

Jednym z najbardziej spektakularnych, wspominanych do dziś momentów IO 1964 był finał kobiecej sztafety 4×100 m. Polskie sprinterki należały do grona kandydatek na podium, ale złoto zdawało się być zarezerwowane dla Amerykanek (mających w składzie mistrzynie 100 m – Tyus i 200 m – McGuire). A jednak to Polki kończyły rywalizację jako pierwsze w czasie nowego rekordu świata 43,6 sek.! Na trzeciej zmianie biegła wspomniana już Halina Górecka, a skład uzupełniały: Teresa Ciepły, Irena Kirszenstein (później Szewińska) oraz Ewa Kłobukowska.

W euforię w ostatnim dniu igrzysk wprawili nas bokserzy. Bo jak inaczej ocenić fakt, iż aż trzech podopiecznych trenera Feliksa Stamma sięgnęło po złote medale? Najpierw Józef Grudzień, potem Jerzy Kulej i wreszcie, najbardziej niespodziewanie, Marian Kasprzyk z BBTS-u w kategorii półśredniej. W finale dokonał iście heroicznego wyczynu – walcząc ze złamanym palcem prawej ręki, zwyciężył Ricardasa Tamulisa, Litwina w barwach ZSRR. Warto też pamiętać, że inny mistrz z Tokio, Jerzy Kulej – choć w tym okresie walczył w warszawskiej Gwardii – karierę zaczynał w częstochowskim Starcie.

Połowa złotego dorobku

A zatem, podsumowując, w Tokio sportowcy ze Śląska zdobyli 3 i ¼ złotych medali, czyli

prawie połowę z całego polskiego złotego dorobku na XVIII Olimpiadzie! A przecież na złocie się nie skończyło, bo Zbigniew Pietrzykowski (BBTS), sięgnął po brąz w kategorii półciężkiej.

Olimpijska reprezentacja polskich siatkarek w Tokio; trzecia od prawej Krystyna Czajkowska-Rawska. Fot. archiwum redakcji

Natomiast wśród siatkarek, które zajęły 3. lokatę (za ekipami Japonii i ZSRR), była Krystyna Czajkowska-Rawska (AZS AWF Warszawa), pochodząca z Sosnowca, a grająca wcześniej w Górniku Katowice i Kolejarzu Katowice. Godzi się podkreślić, że siatkarki Nipponu nie przegrały żadnego meczu, tracąc jedynego seta, właśnie z naszymi dziewczynami.

Dodajmy jeszcze, że prócz wymienionych dyscyplin zawodnicy ze śląskich klubów reprezentowali nas w Japonii także w gimnastyce, podnoszeniu ciężarów i zapasach.

Kto następny po ćwierć wieku?

Ostatnie, jak dotychczas, olimpijskie triumfy śląskich sportowców wiążą się ze sportami walki – dżudoką Waldemarem Legieniem i zapaśnikiem Ryszardem Wolnym. Bytomski (GKS Czarni) mistrz dżudo dokonał wyczynu, jaki wcześniej stał się udziałem jedynie J. Szmidta. Wygrał dwukrotnie – w Seulu (1988) i w Barcelonie (1992), jako trzeci dżudoka na świecie. A dokonał tego w dwu różnych kategoriach, najpierw do 78 kg, a później do 86 kg – zatem precedens!

Natomiast z Atlanty (1996) złoto przywiózł niespodziewanie Ryszard Wolny z Unii Racibórz, który triumfował w kat. do 68 kg (st. klasyczny). I to jest ostatnie nazwisko związane ze Śląskiem, zapisane złotymi literami w dziejach olimpizmu. Mistrzowie olimpijscy: chodziarz Robert Korzeniowski i pływaczka Otylia Jędrzejczak, choć oboje rozpoczynali wielkie kariery w Katowicach, po największe triumfy sięgali jednak, trenując w Krakowie bądź w Warszawie.

Kto zatem następny z naszych na olimpijskim podium? Szanse (i nadzieje) już od 23 lipca…

Jerzy Machura


P.S. Gwoli kronikarskiej dokładności nie wolno zapominać o triumfatorach zespołowych. Bo w 1972 r. w drużynie trenera Kazimierza Górskiego, która zdobyła złoto, pokonując w finale Węgrów 2:1, było m.in. 9 piłkarzy z Górnika Zabrze, Ruchu Chorzów i Zagłębia Sosnowiec, a w Montrealu w 1976 r. w złotej reprezentacji siatkarzy czterech zawodników z Płomienia Milowice. Zatem mistrzów olimpijskich mamy w kronikach więcej, tyle że, jak wiadomo, do klasyfikacji medalowej liczy się tylko jeden medal – drużyny.


Na zdjęciu: Józef Szmidt do tytułu rekordzisty świata i mistrza olimpijskiego w Tokio dorzucił drugie złoto igrzysk.

Fot. archiwum redakcji