Z lamusa. W białym płaszczu do błota

Spotkania górniczej jedenastki z rzymianami przeszły do historii nie tylko polskiej piłki. Do wyłonienia finalisty Pucharu Zdobywców Pucharów w tej parze potrzebne były trzy mecze i … losowanie.

„Wielki mag” w akcji

Po uporaniu się w marcu 1970 roku z silnym Lewskim Sofia (2:3 i 2:1), los zrządził, że kolejnym rywalem polskiego zespołu będzie ekipa z Wiecznego Miasta. Takie losowanie bardzo zadowoliło ówczesnego szkoleniowca AS Roma, słynnego Helenio Herrerę, w tamtym czasie najlepszego, a przynajmniej najlepiej zarabiającego szkoleniowca na świecie. Kiedy w 1968 roku objął drużynę z Rzymu, jego roczna gaża wynosiła 150 tys. funtów. Nikt wtedy z trenerów na świecie tyle nie zarabiał. Argentyński szkoleniowiec, zwany „wielkim magiem”, był kimś w futbolu. Pod jego okiem kilka lat wcześniej Inter Mediolan nie miał sobie równych na włoskich i europejskich boiskach. Przez osiem lat pracy z „Nerazzurri” trzy razy wywalczył mistrzostwo Włoch, a przede wszystkim jedenastka z Mediolanu dwukrotnie zdobyła Puchar Europy, triumfując w klubowych mistrzostwach Starego Kontynentu w 1964 i 1965 roku. Do tego prowadzony przez niego zespół „dorzucił” dwa Puchary Interkontynentalne. Herrera uważany jest za jednego z ojców catenaccio, czyli defensywnego stylu. Lubował się w swoich powiedzonkach, z których wiele obowiązuje do dziś. „Ten, kto nie daje z siebie wszystkiego, nie daje nic”, „odpowiednia klasa + przygotowania + inteligencja = mistrzostwo” – to jego bon moty. To HH czy „mag”, jak go wtedy zwano, zaczął kontrolować dietę piłkarzy i zabronił im palenia oraz picia alkoholu. To on jako pierwszy o kibicach, o tych prawdziwych tifosi powiedział, że są „dwunastym zawodnikiem zespołu”. Raz ukarał zawodnika odsunięciem od gry za to, że zamiast powiedzieć „przyjechaliśmy do Rzymu wygrać”, to powiedział „przyjechaliśmy do Rzymu grać”.

Trening na skwerze

Po wylosowaniu Górnika Herrera ucieszył się z takiego obrotu sprawy, uważając, że to najmniej wymagający z pozostałych rywali w półfinałach. W drugiej parze Manchester City grał z Schalke 04 (0:1, 5:1). Przed rywalizacją z zabrzanami przyjechał osobiście na obserwację na jedno z ligowych spotkań. Na trybunach siedział kilkadziesiąt minut po czym… wstał i opuścił stadion, twierdząc, że już wszystko wie o ekipie Górnika! Cały Helenio Herrera, taki ówczesny Jose Mourinho…

– Jak go zapamiętałem? Jako jednego z najlepszych wtedy trenerów na świecie. Zawsze dobrze ubrany, elegancki i w białym płaszczu. Po trzecim meczu z Romą w Strasburgu, kiedy wygraliśmy losowanie, to w tym białym płaszczu rzucił się w błoto z krzykiem „mamma mia, to jest niemożliwe!”. Tak go wtedy zapamiętałem – wspomina dzisiaj Jan Banaś, jeden z bohaterów zażartych i niezwykle wyrównanych meczów z rzymianami.

Na wyjazdowe spotkanie „górnicy” polecieli dwa dni przed spotkaniem specjalnym samolotem LOT-u. To wtedy w naszym kraju narodziło się pojęcie pucharowej gorączki. Nie mogło być inaczej, bo przecież w tym samym czasie, tyle że w Pucharze Europy Mistrzów Krajowych, Legia rywalizowała z Feyenoordem Rotterdam.

Pobyt w Rzymie nie był usłany różami… Na lotnisku na „górników” nie czekała delegacja AS Roma, bo oficjele rzymskiego klubu przypuszczali, że polska drużyna przyleci na inne lotnisko. – Przed meczem nie wpuszczono nas ani na Stadio Olimpico, ani na boisko treningowe. Rozruch musieliśmy odbyć na jednym z rzymskich skwerów – opowiada z uśmiechem Jan Banaś, który w niedzielę skończył 77 lat.

Trafienie Banasia

Jak wyglądał sam mecz? Zabrzanie nie wystraszyli się rywala, któremu notabene w Serie A nie szło wtedy dobrze. Gospodarzom nie pomagał też doping 80 tysięcznej widowni. Dobrze grała druga linia drużyny prowadzonej przez Michała Matyasa, przed wojną świetnego napastnika Pogoni Lwów, reprezentanta Polski, który po wojnie szkolił wiele klubowych zespołów i jest jedynym szkoleniowcem, któremu udało się wprowadzić polski klub piłkarski do któregoś z europejskich pucharów.

W linii środkowej, tak można przeczytać w relacjach prasowych z pierwszego z trzech meczów z AS Roma, tym razem pierwsze skrzypce grali Alfred Olek oraz Alojzy Deja. „Na Stadionie Olimpijskim w Rzymie górnicy spisali się znakomicie. Pokazali grę dojrzałą, dobrą technicznie i przeprowadzili wiele pięknych akcji. Dwa razy Lubański była sam na sam z bramkarzem gospodarzy i gdyby wykorzystał te sytuacje, sukces zabrzan byłby pełny. Niestety, nasz wyborowy strzelec raz posłał piłkę w poprzeczkę, a w drugim wypadku poślizgnął się już po minięciu bramkarza Romy” – to jedna z relacji z tamtego meczu.

Z przodu miejscowych „nękała” dwójka napastników Włodzimierz Lubański – Jan Banaś. I to właśnie po akcji tego duetu udało się zdobyć ważną bramkę w I połowie. – Włodek Lubański ruszył lewą stroną i z końcowej linii dobrze wrzucił. Ja poszedłem na pierwszy słupek, trafiłem jak należy i pika wylądowała w siatce. Sam mecz na Stadio Olimico, to było coś. Skończyło się naszym szczęśliwym remisem, jednym z trzech w tej rywalizacji – mówi Banaś. W II połowie dla rzymian wyrównującego gola zdobył Elvio Salvori.

W Romie pierwsze skrzypce grał wtedy Fabio Capello. Jeden z ich najlepszych piłkarzy, kapitan. Świetny piłkarz, a potem równie dobry trener. Prowadził przecież Real Madryt – przypomina Banaś. Dla niespełna 24-letniego wtedy Capello było to jedno z ostatnich spotkań w rzymskiej jedenastce. Po tamtym sezonie przeszedł do Juventusu, zostając jego wielką gwiazdą i trafiając do reprezentacji Italii.

Pożegnali wielkiego HH

Kolejne mecze Górnika z Romą też zakończyły się remisami. Na Stadionie Śląskim 15 kwietnia było, po dogrywce 2:2, a w dodatkowym meczu w Strasburgu ponownie 1:1. W tej sytuacji o wszystkim decydował rzut monetą, czy raczej wtedy żetonem. Górnik wygrał tamto losowanie i zagrał potem w finale Pucharu Europy Zdobywców Pucharów z Manchesterem City, ale to już inna historia.

A „wielki mag” Helenio Herrera? Odpadnięcie z Górnikiem srogo go kosztowało, tym bardziej, że Romie nie szło też wtedy w Serie A, gdzie sezon skończyła na dalekim, 11. miejscu. Po sezonie właściciele rzymskiego klubu pożegnali się z najlepiej zarabiającym wtedy szkoleniowcem na świecie. W Rzymie nie udało mu się nawiązać do wielkich sukcesów z ośmiu lat pracy w Mediolanie. Przebyty kilka lat później zawał serca sprawił, że wycofał się z zawodowego futbolu, choć potem wrócił jeszcze na trenerską ławkę, będąc w latach 1980-81, przez półtorej sezonu szkoleniowcem Barcelony, którą wcześniej prowadził – z sukcesami – w latach… 50! Emeryturę spędził w pięknej Wenecji. Zmarł w wieku 87 lat w 1997 roku.

1/2 Pucharu Europy Zdobywców Pucharów, 1 kwietnia 1970 rok, Stadio Olimpico

AS Roma – Górnik Zabrze 1:1 (0:1)

Bramki: 0:1 – Banaś (28.), 1:1 Salvori (53.)

AS ROMA: Ginulfi – Bet, Santarini, Capelli, Spinosi – Cordova, Capello, Salvori (67. Scaratti) – Cappellini (85. Braglia), Landini, Peiro. Trener Helenio HERRERA.

GÓRNIK: Kostka – Kuchta, Oślizło, Gorgoń, Latocha – Olek, Wilczek, Deja, Szołtysik – Lubański, Banaś. Trener Michał MATYAS.

Sędziował Todor Beczirow (Bułgaria). Widzów: 80000.