Z lamusa. W uliczkę wyskoczy Boniek…

Dokładnie 40 lat temu reprezentacja Polski zagrała jeden ze swoich najlepszych meczów w historii MŚ i rozjechała Belgów w Barcelonie 3:0.


Za nami mecze w Lidze Narodów, gdzie „Czerwone diabły” w Dywizji A spuściły nam solidne manto. W Brukseli 8 czerwca przegraliśmy w kompromitującym stylu 1:6, ponosząc jedną ze swoich najwyższych porażek w grze o punkty, a potem u siebie w Warszawie ulegliśmy „tylko” 0:1. Marnym pocieszeniem jest to, że Belgowie w rankingu FIFA są na pozycji numer 2, za Brazylią.

Niesamowicie groźne diabły

Tym bardziej warto przypomnieć to, co działo się pod koniec czerwca na hiszpańskim mundialu w 1982 roku. Kilka dni temu w historii z lamusa „Sport” przypomnieliśmy niesamowity mecz z Peru, który ekipa prowadzona przez Antoniego Piechniczka wygrała 5:1, zajęła pierwsze miejsce w grupie 1 i o wejście do medalowej strefy przyszło jej rywalizować z europejskimi przeciwnikami w grupie A. Tam naszym rywalem były Belgia i ZSRR. Z kolei Włosi, którzy zakończyli grupowe zmagania za biało-czerwonymi mierzyli się z Brazylią i Argentyną. Zwycięzcy czterech grup awansowali potem do półfinału. Taki format rozgrywek miał miejsce jedyny raz w historii. Potem, od drugiego mundialu w Meksyku w 1986 roku, od raz była już faza pucharowa.

Na dzień dobry w poniedziałek 28 czerwca przyszło nam rywalizować z ówczesnymi wicemistrzami Europy Belgami. Drużyna prowadzona przez znakomitego szkoleniowca Guy Thysa, pod którego okiem sięgała po sukcesy w mistrzostwach Europy i świata (drugie miejsce na ME 1980 i 4 miejsce na MŚ 1986), wydawała się faworytem. W grupie „Czerwone diabły” na inaugurację pokonały Argentynę z Diego Maradoną w składzie 1:0 i wygrały grupę przed „Albiceleste”, Węgrami i Salwadorem. W składzie nie brakowało uznanych gwiazd, jak obrońcy Waltera Meeuwsa, pomocników Jana Ceulemansa, Franka Vercauterena czy Ludo Coecka, a także groźnych napastników, Erwina Vendenbergha czy mającego polskiego pochodzenie Alexa Czerniatynskiego.

Pomógł dres

Po efektownej wiktorii z Peru w La Coruna, a przed starciem z Belgami w Nou Camp trener Piechniczek w swoim dzienniku, codziennie zamieszczanym w „Sporcie” przy okazji XII mundialu pisał. „Przed spotkaniem z Peru rozmawiałem telefonicznie z żoną. – Słucha – powiedziała Zyta – przestań wreszcie paradować w tym garniturze, bo to przynosi wam pecha. Załóż dres a na pewno będzie lepiej. To samo mówili zawodnicy. Ubrałem się w dres. Pomogło, ale nikt mi nie wmówi, że dzięki temu wygraliśmy. Nie jestem snobem, ale widząc Miljanicia czy Bearzota w eleganckim garniturze uznałem, że nasze z Bytomia i krakowskiej Vistuli nie są gorsze.

Chciałem im zrobić reklamę. Oczywiście bezpłatnie. Są naprawdę gustowne, ale na mecze z Belgią i ZSRR w Barcelonie na pewno założę dres. Cieszą nas słowa otuchy i gratulacje nadchodzące z kraju. Piłkarze twierdzą, że milowymi skokami przemknęli przez Chorzów, Lipsk i La Corunię i nie zamierzają na tym poprzestać” – pisał obrazowo w naszej gazecie ówczesny selekcjoner.

Mecze Polska – Belgia w Barcelonie i rozegrane kilka godzin wcześniej starcie Francja – Austria w Madrycie w grupie D, gdzie „Trójkolorowi” po trafieniu Bernarda Genghiniego wygrali 1:0, inaugurowały rozgrywki w tych dziwnych ćwierćfinałowych grupach, gdzie rywalizowało 12 drużyn.

W telewizji i radiu na okrągło grano wtedy utwór „Tajemnica Mundialu” w wykonaniu [Bohdana Łazuki], wielkiego fana futbolu, który śpiewał. „Uliczkę znam w Barcelonie. W uliczkę wyskoczy Boniek, będzie słychać na stadionie, brawo Polonia, brawo ten pan!”. Jak się potem okazało były to prorocze słowa.

Popis „Zibiego”!

Biało-czerwoni zaczęli tak, jak grali przez większość spotkania z Peru. Na obronie w miejsce kontuzjowanego Jana Jałochy grał Marek Dziuba. W środku pomocy wszystkim dyrygowała dwójka Grzegorz Lato, Janusz Kupcewicz. Ten drugi dopiero na mecz z rywalem z Ameryki Południowej wskoczył do składu i jak się okazało był jednym z naszych czołowych graczy. Z kolei weteran Lato rozgrywał swój jubileuszowy setny mecz w kadrze (potem wszystko zostało zweryfikowane i panu Grzegorzowi części meczów nie zaliczono).

Zaczęło się świetnie dla polskiej jedenastki, bo po niewiele ponad 200 sekundach prowadziliśmy. Z prawej strony Lato zagrał do Bońka, który huknął pod poprzeczkę tak, że Theo Custers nie miał nic do powiedzenia. Ten w bramce zastępował kontuzjowanego Jean-Marie Pfaffa.

Rywal jeszcze na dobre nie ochłoną, a dostał kolejnego gonga. To była popisowa akcja na tym mundialu. Kilkudziesięciometrowy przerzut Kupcewicz w kierunku Andrzeja Buncola, ten zgrał głową do Bońka, a niesamowity tamtego wieczoru „Zibi” ponownie trafił do siatki. Koronkowa akcja i kapitalne trafienie biało-czerwonych! Po kolejnej asyście Laty mający przysłowiowy dzień konia Boniek trafił jeszcze raz.

„Człowiek z Marsa”, „Teatr jednego autora” – to tytuły z prasy po tamtym mecz. Boniek stał się po Erneście Wilimowskim i Andrzeju Szarmachu trzecim polskim piłkarzem, który w finałach MŚ zdobył w jednym meczu więcej niż dwa gole, a akurat przed tamtym spotkaniem nie czuł się ponoć najlepiej, bo był przeziębiony.

Wypunktowany rywal

Wysłannik „Sportu” do Hiszpanii red. Grzegorz Stański pisał wtedy. „Z niecierpliwością czekaliśmy na pierwszy gwizdek sędziego Luisa Calderona z Kostaryki. Powiada się, że z każdej opresji są co najmniej dwa wyjścia. Specyfika piłki nożnej polega między innymi na tym, że tych rozwiązań jest więcej. Ale nie było chyba w całym kraju kibica, który nie liczyłby na wynik najbardziej dla drużyny polskiej korzystny – na zwycięstwo. Takie rozstrzygnięcie stawiałoby nas w jakże uprzywilejowanej sytuacji przed meczem ze Związkiem Radzieckim…

Początek przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Fantastyczny strzał Zbigniewa Bońka kompletnie zaskoczył bramkarza „Czerwonych diabłów”! Czyżby znowu owe dwadzieścia minut, które kilka dni temu wstrząsnęło Peru? Nie, tym razem Polacy nie dali się ponieść słowiańskiej fantazji. Po prostu inny przeciwnik. Przeciwnik, którzy 13 czerwca wyprowadził w pole mistrzów świata! A jednak Grzegorz Lato, Janusz Kupcewicz, Waldemar Matysik i Andrzej Buncol znaleźli sposób na zaszachowanie słynnych Belgów.

Ze stoickim spokojem rozgrywali każdą piłkę, wciągali rywala na naszą połowę boiska, by po chwili błyskawicznie zaatakować. Już dawno nie widzieliśmy zespołu, który potrafiłby w tak wyrafinowany sposób punktować przeciwników” – pisał red. Stański w relacji w „Sporcie” z 29 czerwca 1982 roku.

Gra o medale

Po tym zwycięstwie drużyna trenera Piechniczka miała pełną kontrole nad wydarzeniami w swojej grupie. Po wygranej ZSRR z Belgią w drugim meczu grupy A 1:0, naszym do pierwszego miejsca i do gry w półfinale wystarczał remis w ostatnim spotkaniu z rywalem ze Wschodu i tak też się stało w starciu rozegranym 4 lipca. Tutaj dodajmy, że podobna sytuacja miała miejsce w grupie C, gdzie o pierwsze miejsce rywalizowała Brazylii i Włochy. „Canarinhos” przed starciem z Italią też potrzebowali „tylko” remisu, ale ulegli Włochom 2:3 po hat tricku Paolo Rossiego i pojechali do domu. My, razem z naszym rywalem z grupy 1 graliśmy dalej!


XII Mistrzostwa świata, Barcelona 28 czerwca 1982 r.

Polska – Belgia 3:0 (2:0)

1:0 – Boniek, 4 min, 2:0 – Boniek, 26 min (głową), 3:0 – Boniek, 53 min

POLSKA: Młynarczyk – Dziuba, Żmuda, Janas, Majewski – Lato, Matysik, Kupcewicz (82. Ciołek), Buncol – Boniek, Smolarek. Trener Antoni PIECHNICZEK.

BELGIA: Custers – Meeuws, Renquin, Millecamps, Plessers (87. Baecke) – Van Moer (46. Van der Elst), Vercauteren, Coeck, Ceulemans – Vandenbergh, Czerniatynski. Trener Guy THYS.

Sędziował Luis Calderon (Kostaryka). Widzów: 65000. Żółta kartka: Smolarek.


Na zdjęciu: Zbigniew Boniek zdobywa głową gola na 2:0. Theo Custers nie ma nic do powiedzenia.

Fot. PAP