Z mistrzem po dziesięciu latach

Podczas gdy Lech zmagał się z rywalami w Sztokholmie, Widzew… aż do środy odpoczywał.


Po raz ostatni Widzew gościł mistrza Polski na swoim stadionie prawie dziesięć lat temu – w listopadzie 2013 roku Legia, ówczesny mistrz kraju, wygrała tu 1:0. Pamięta ten mecz Patryk Stępiński, dziś kapitan zespołu, wówczas 18-letni kandydat na piłkarza, rozgrywający swój pierwszy pełny sezon w seniorskiej piłce.

W następnych latach aktualny mistrz kraju omijał stadion Widzewa szerokim łukiem. Autostradowa obwodnica wyrzuciła samochodowy ruch tranzytowy daleko od miasta, a klub początkowo topił się coraz bardziej, potem odbijał się od dna w IV lidze, aż wreszcie znów wypłynął na wody ekstraklasy. Tym razem w roli mistrza Polski do Łodzi przyjedzie Lech – jeden z głównych rywali widzewskiej drużyny w tym sezonie. Dodajmy w tym miejscu, że niedzielny mecz rozgrywany będzie niemal w 75. rocznicę pierwszej w historii ekstraklasowej potyczki Widzewa z poznańskim Klubem Sportowym Związku Zawodowego Kolejarzy (14 marca 1948 w Łodzi – 4:3 dla Widzewa). Jeżeli ktoś nie wie, dlaczego dzisiejszy Lech nazywany bywa „Kolejorzem”, to właśnie znalazł odpowiedź na to pytanie, bo przedtem był właśnie Kolejarz, a Lech dopiero od roku 1957.

Bywało, że stawką tych łódzko-poznańskich starć był tytuł mistrzowski. Teraz też obie drużyny są w czołówce, ale liderzy uciekli już na taki dystans, że skupić się należy na rywalizacji o trzecie miejsce. Jeszcze niedawno trzeci był Widzew, teraz jest Lech, a w niedzielę wieczorem znów wszystko może się zmienić, włącznie z tym, że trzecie miejsce zajmować będzie Pogoń. Zanosi się na to, że z tej trójki wyłoni się reprezentant polskiej piłki klubowej w europejskich rozgrywkach w przyszłym sezonie, w których teraz tak dobrze spisuje się Lech.

Podczas gdy Lech zmagał się z rywalami w Sztokholmie, Widzew… aż do środy odpoczywał. Ponieważ drużyna Janusza Niedźwiedzia grała w poniedziałek w Płocku, wtorek był dniem wolnym, a „mikrocykl startowy” przed meczem z Lechem rozpoczął się dopiero w środę. Mogli w tym czasie dojść do siebie dwaj nieobecni nawet w meczowej dwudziestce w Płocku Juliusz Letniowski i Ernest Terpiłowski, którzy najedli się czegoś niezdrowego i osłabiło ich zatrucie. Teraz trener Niedźwiedź będzie więc miał trochę kadrowego oddechu, bo choć Letniowskiego zastąpił z powodzeniem Dominik Kun, to wobec niedyspozycji Terpiłowskiego Widzew grał w Płocku bez młodzieżowca, narażając się na finansową karę na koniec sezonu. Są wprawdzie w klubowej kadrze Jakub Sypek i Łukasz Zjawiński, którzy mieszczą się w limicie wieku, ale na pierwszą jedenastkę są jeszcze – zdaniem trenera – za słabi.

Chociaż czy na pewno? Sypek wszedł w Płocku do gry w 81 minucie (po raz pierwszy w tym roku), raz groźnie strzelił i został współautorem gola, który dał Widzewowi remis, dogrywając piłkę w polu karnym do Sancheza. To jedenasta bramka Widzewa w tym sezonie zdobyta po 80 minucie, a szósta w doliczonym czasie! Lepiej nie zdążyć do domu na kolację, stojąc w korku podczas wyjazdu ze stadionu, niż wyjść przed końcem meczu z udziałem Widzewa – to pewne.

Pogoń wyprzedziła ostatnio Widzew w tabeli, mimo że przegrała w tym roku już trzy mecze, a Widzew tylko jeden. To efekt działania reguły, że lepiej przegrać trzy mecze i trzy wygrać niż pięć zremisować. Te remisy mogą drużynę z Łodzi sporo kosztować w punktowym rozrachunku na koniec sezonu – w siedmiu meczach „wiosennej” rundy Lech zdobył 11 punktów, Pogoń – 10, a Widzew tylko 8.

Może w niedzielę nadal działać będzie lekarstwo, jakie w Płocku łyknął Jordi Sanchez?

– Żaden lek nie działa lepiej na napastnika, który przeżywa spadek formy, niż gol strzelony w kolejnym meczu. Już zapomniałem o tym, że poprzednią bramkę zdobyłem aż w listopadzie – cieszył się po meczu z Wisłą napastnik Widzewa, który strzelił w tym sezonie osiem goli (łącznie z meczem pucharowym), a więc więcej niż Bartłomiej Pawłowski (7). Uwaga – obaj grają i strzelają do ostatniej minuty, a nawet dłużej.




Na zdjęciu: Jordi Sanchez zdobywając bramkę w Płocku odepchnął, bo przełamał się po niemal 4 miesiącach strzeleckiej posuchy.
Fot. Adam Starszyński/PressFocus