Z selekcjonerami na „ty”

Radosław Gilewicz uśmiecha się, gdy nazywa się go największym w Polsce, a może i na Starym Kontynencie przyjacielem selekcjonerów, jednak nie ukrywa, że… coś jest na rzeczy. – Ha, to mocno przesadzona opinia, ale niech tak zostanie, choć to czysty zbieg okoliczności. Nie ma w tym drugiego dna – podkreśla. – Ot szczęśliwe i na pewno bardzo przyjemne zrządzenie losu.

Przyjaźń znad Dunaju

Faktem jest, że kiedy grałem w VfB Stuttgart, trzymałem się blisko z Franco Fodą, dziś trenerem reprezentacji Austrii. Moim kolegą jest też selekcjoner Izraela Andreas Herzog. Doskonale znam się z selekcjonerem reprezentacji Niemiec Joachimem Loewem. Jestem jedynym piłkarzem, którego „Jogi” prowadził w trzech klubach – VfB Stuttgart, Tirolu Innsbruck, Austrii Wiedeń. Do dziś się spotykamy. Mam też fantastyczny kontakt ze Stanisławem Czerczesowem, selekcjonerem reprezentacji Rosji. Przyjaźnię się z nim od lat – wylicza zdobywca Pucharów Niemiec i Austrii, pięciokrotny mistrz Austrii, król strzelców austriackiej Bundesligi i dziesięciokrotny reprezentant Polski. Dziś także nie tylko ceniony ekspert telewizyjny, kapitan reprezentacji śląska oldbojów, ale i członek sztabu reprezentacji Polski Jerzego Brzęczka, z którym zna się ze wspólnej gry w kadrze i Tirolu Innsbruck.

Franco Foda będzie chciał wraz z Austrią pokrzyżować plany reprezentacji Polski w eliminacjach do Euro 2020. Fot. PressFocus

Brzęczek i Gilewicz grali wspólnie nad Dunajem przez dwa lata zdobywając dwa mistrzostwa Austrii. Tam zaprzyjaźnili się nie tylko oni, ale i ich żony oraz dzieci, które są w podobnym wieku. – Propozycja Jurka pojawiła się, gdy byłem na mundialu w Rosji jako komentator TVP. W pięć tygodni skomentowałem szesnaście meczów meczów: czternaście mistrzowskich i dwa przed turniejem. To była niesamowita dawka, więc kiedy usłyszałem propozycję Jurka, najpierw mnie zatkało, a po chwili odpowiedziałem, że zdzwonimy się następnego dnia. Kolejna rozmowa była już inna. Z Jurkiem mamy podobne charaktery. Na boisku wystarczył nam kontakt wzrokowy, wiedziałem, co zaraz zrobi, a on wiedział, gdzie ja pobiegnę. Między nami zawsze była chemia – szczerze wyjawia nasz bohater, ale do reprezentacyjnego wątku jeszcze nawiążemy w dalszej części, tymczasem wróćmy do początków „kolekcjonowania” selekcjonerów przez Gilewicza.

Kolega z pokoju

Z Franco (Fodą) poznałem się w VfB. Ja wchodziłem do zespołu, on miał już uznaną markę, rozegrał ponad 200 spotkań w Bundeslidze. Grał na pozycji libero, radził sobie bardzo dobrze na pozycji ostatniego, bo tak się wtedy grało w obronie. O ile sobie przypominam, to po przyjściu „Jogiego” musiał, nie wiem z jakich względów, opuścić Stuttgart, ale zdążyłem go poznać z bardzo dobrej strony. Opiekował się mną w drużynie, czasami przy nieobecności starszych zawodników byliśmy razem w pokoju. Chodziliśmy rodzinami do kina, na kolacje. Potem spotkaliśmy się jeszcze na boiskach Austrii, gdzie kończył karierę.

Mój Tirol rywalizował do samego końca z jego Sturmem Graz o mistrzowską koronę, mam do niego olbrzymi szacunek. To spokojny, mega opanowany, charyzmatyczny, bardzo inteligenty człowiek. Cieszę się na spotkanie z nim podczas marcowego meczu reprezentacji w Austrii, choć Jurek o nim jeszcze więcej by mógł opowiedzieć, bo grali razem w Grazu.

Asystent Klinsmanna

Z selekcjonerem Izraela Andreasem Herzogiem „Gilu” zna się głównie z boiska i do dzisiaj ich relacje są bardzo dobre. – Spotykaliśmy się co roku na znakomicie zorganizowanym, pięciodniowym turnieju halowym w Austrii. Przyjeżdżaliśmy całymi rodzinami, pojawiały soę największe piłkarskie i nie tylko. Była okazja nie tylko do pogrania w piłkę, ale także w sympatycznej atmosferze wspominania czasów, gdy my byliśmy bohaterami mediów. Było mnóstwo śmiechu, radości, turnieje organizowane były przez 25 lat, ale od dwóch lat upadła ta idea. Herzog kończył karierę w Rapidzie Wiedeń i też rywalizował, bez powodzenia, ze mną o mistrzostwo Austrii. Był fantastycznym piłkarzem, zawsze bardzo dobrze przygotowanym do zajęć i jako zawodnik i jako trener. Zawsze służył pomocą.

Pamiętam, że jak był asystentem Juergena Klinsmanna w reprezentacji USA, to będąc komentatorem telewizyjnym zadzwoniłem do niego podczas mistrzostw świata w Brazylii (2014) z prośbą o informacje na temat ich reprezentacji i nie było z tym żadnych problemów. Genialnie, że dojdzie do naszego kolejnego spotkania podczas meczu reprezentacji Polski i Izraela.

Przyjaciel Polaków

Kolejnym w palecie europejskich trenerów jest doskonale znany kibicom w Polsce, a zwłaszcza fanom stołecznej drużyny stolicy, selekcjoner reprezentacji Rosji Stanisław Czerczesow, który z Legią wygrywał mistrzostw Polski. Jak zdradza nam Radosław Gilewicz

– „Staś” bardzo lubi Polaków, do dzisiaj ma głęboko w sercu Legię, którą kocha i której kibicuje. – Ja mu przepowiedziałem, że jeszcze kiedyś, prędzej czy później do Polski wróci, na co się zgodził i odparł, że zawsze powtarzał, że do Polski nie przyjeżdża się po pieniądze, tu przyjeżdża się z sympatii, porywu duszy – opowiada Gilewicz i nawiązuje do bardzo dobrej postawy „Sbornej” na ubiegłorocznym mundialu w Rosji.

Rosjanin Stanisław Czerczesow (na pierwszym planie) to dobry przyjaciel Radosława Gilewicza. Fot. Pressfocus

– „Staś” wykonał kapitalną robotę. Ruszył z posad rosyjską piłkę, tchnął w nią nowego ducha. Cała Rosja żyła mistrzostwami, ja się temu z bliska przyglądałem. Specjalnie przed mistrzostwami pojechałem na zgrupowanie reprezentacji Rosji, gdzie zobaczył jak tytaniczną pracę wykonują jego podopieczni. Miałem to szczęście, że po kilku minutach Staś wyprosił wszystkich obserwatorów z treningu, tylko ja mogłem zostać na trybunach. „Wszyscy out, tylko on może zostać” przekazał ochronie, a ja naocznie widziałem, jaką robotę wykonywali Rosjanie.

Po treningu podszedłem do niego i mówię – słuchaj, przecież oni ledwo na nogach się trzymają, jak to dobrze, że nie byłem twoim piłkarzem, a co Staś z uśmiechem rzucił obejmując mnie za szyję – Rado, gdybyś ty u mnie trenował to grałbyś w Manchesterze United.

Tirol był wyjątkowy

Czerczesow jest człowiekiem na pierwszy rzut oka zupełnie innym niż Gilewicz czy Brzęczek Trzeba go poznać, by wiedzieć, kiedy żartuje, a kiedy mówi poważnie, bo zawsze ma tę samą minę. – Z Jurkiem, który też go dobrze zna ze starych, piłkarskich czasów, potrafiliśmy to wyczuć – zapewnia Gilewicz. – Gdy „Stani” dowiedział się, że Brzęczek został selekcjonerem, stwierdził: „mówiłem ci, że nasz Tirol był wyjątkowy, to było coś więcej niż zespół.”

W Innsbrucku spotkała się grupa inteligentnych ludzi. Pojawiały się trudne momenty, w których klub miał problemy finansowe i nie płacił. Kryzys wyniknął z tego, że nie awansowaliśmy do Ligi Mistrzów, zabrakło jednej bramki z Lokomotiwem Moskwa. Wszystko się posypało – tak jest, kiedy do budżetu dolicza się pieniądze, których jeszcze nie ma na koncie.

Gdy nam nie płacono, w szatni padł pomysł, by nie wyjść na trening i mecz. „Stani” mi przypomniał, że przyszedł wtedy do mnie i poprosił, bym porozmawiał z zespołem, przekonał chłopaków, by zagrali. Miałem mocną pozycję w klubie i koledzy mnie posłuchali. Ech, ze „Stanim” mógłbym do dziś konie kraść. Wiąże nas prawdziwa przyjaźń. Posyłamy sobie życzenia na święta, często dzwonimy do siebie, a gdy jest gdzieś blisko, na przykład w Innsbrucku, natychmiast wsiadam w auto i jadę się spotkać.

To bardzo otwarty i szczery człowiek. Nigdy u niego nie było świętych krów. Zawsze mówi to co myśli. Nie obraża się, podaje argumenty i tak jak na boisku potrafił, tak potrafi czytać grę w życiu. Jest bardzo inteligenty, bystry i charyzmatyczny, a zawsze się śmiejemy, że ciekawostką jest fakt, iż Polak z Rosjaninem dogadują się po niemiecku.

Jogi na deser

Na koniec zostawiliśmy sobie selekcjonera… najwyżej notowanego w hierarchii europejskiego futbolu. Joachim Loew jak już wspominaliśmy pracował z Gilewiczem w trzech klubach. W tym przypadku to trener podążał tropem zawodnika, a nie odwrotnie. – Początki naszej znajomości wiąże się z moim pierwszym wyjazdem do Szwajcarii – przypomina sobie Gilewicz. – Ja wchodziłem dopiero w poważną piłkę, on kończył karierę w FC Winterthur. Pamiętam go jednak dobrze z boiska – lewa noga, środkowa pomoc, ofensywny, inteligentny piłkarz. Wtedy jeszcze nie rozmawialiśmy ze sobą, ale już go zapamiętałem. Z boiska płynnie przeszedł na drugą stronę.

Najpierw prowadził żeńską drużynę, a potem Rolf Fringer wziął go na asystenta i znakomicie się w tej roli sprawdził. Często się mówi właśnie o dwóch trenerach, że ten drugi jest od kontaktu i dobrej atmosfery z drużyną, jest jak podanie ręki przez drużynę pierwszemu. Loew był spokojny, miły, często mu zarzucano że aż za miły. Miał znakomity kontakt z nami, zaufanie, a przecież w składzie VfB były tej miary gwiazdy, jak Holender Frak Verlaat, Brazylijczyk Giovane Elber, Bułgar Krasimir Bałakow, Fredi Bobić. To były też wielkie osobowości, ale poradził sobie znakomicie.

Włosy obcięte do połowy

Gdy z tak świetnymi zawodnikami VfB nie radził sobie w lidze, nie wygrywał, działacze zdymisjonowali Fringera i wtedy… – Bobić i rada drużyny wstawiła się za Loewem. Poprosili działaczy, by nie był zatrudniony tylko na 3-4 mecze, by został na dłużej i tak się stało. Wtedy też zdarzyła się zabawna sytuacja. Kiedy zaczął już pracować jako pierwszy trener wypuściliśmy go mówiąc, że obetniemy go na łyso, jeśli zdobędziemy Puchar Niemiec i „Jogi” przystał na taki zakład. No i po dwóch bramkach Elbera pokonaliśmy w finale Energie Cottbus i zdobyli Puchar Niemiec.

Potem fetowaliśmy sukces na specjalnej scenie ustawionej w centrum Stuttgartu, przy 30 tysięcznym tłumie kibiców. Przypomnieliśmy mu naszą umowę, „Jogi” na telebimie zapewnił, że skoro przegrał zakład, to podda się umowie myśląc, że do tego nie dojdzie i wtedy Gerard Pochner wyciągnął maszynkę, ale obciął tylko… pół głowy i uciekł z maszynką, Było mnóstwo śmiechu, Loew szukał go potem gdzieś po parku, a że miał duży dystans do siebie, więc też się dobrze bawił. Nasz fryzjer po 15-20 minutach odnalazł się i już wspólnie, wszyscy piłkarze po kolei dokończyli ceremonię obcinania włosów. W pięć lat spotkaliśmy się w trzech klubach i bardzo mile wspominam te czasy, a kontakt mamy do dzisiaj bardzo dobry i nie tylko telefoniczny – opowiada Gilewicz

Z optymizmem o reprezentacji

Obecnie „Gilu” ma bardzo mało czasu na przyjemności, bo w całości pochłania go pierwsza reprezentacja Polski. – Do przyszłości drużyny narodowej podchodzę z optymizmem. Dobrze znam Jurka, wiem, jakie ma spojrzenie na futbol. Chce grać nowocześnie, ofensywnie. Doskonale zdaje sobie sprawę, jak wielkim wyzwaniem jest reprezentacja Polski, ale też twardo stąpa po ziemi. Wie ile pracy jest przed drużyną, ale skoro się podjął tego zadania, to konsekwentnie będzie dążył do celu – kończy Radosław Gilewicz.