Z wciśniętym klawiszem pauzy

Dlatego, mimo zgarnięcia trzech punktów i momentów najlepszej gry reprezentacji Polski w Rosji, po końcowym gwizdku dominował niesmak.

– Spotkanie z Japonią było kwintesencją postawy biało-czerwonych w tegorocznych finałach mistrzostw świata – uważa były trener kilku ekstraklasowych klubów, Maciej Bartoszek. – Generalnie nasi piłkarze biegali niewiele, na dodatek w jednym tempie. W końcówce czwartkowego meczu chęci do założenia pressingu były mało widoczne, czy wręcz niewidoczne w ogóle, co mogło jednak wynikać nie tylko z kalkulacji – wynik przecież się zgadzał – ale też z braku sił. Nasz zespół nie miał przecież odpowiedniej fizyki, co było widoczne właściwie od pierwszego gwizdka w meczu z Senegalem aż do ostatniego w starciu z Japonią. Dlatego w momencie, kiedy Japończycy zaczęli szanować piłkę, co było z ich strony opłacalne, u nas nastąpiło wciśnięcie pauzy. A brak woli walki na mundialu trudno wytłumaczyć inaczej, niż motoryczną niemocą. Między bajki włóżmy powiedzenie, że lepiej mądrze stać niż głupio biegać, nasi piłkarze doskonale zdawali sobie przecież sprawę, iż z boku wygląda to fatalnie. Prawda jest jednak taka, że trenerzy ligowi w Polsce zaczynają mieć obawy, jeśli liczba przebiegniętych przez drużynę kilometrów zaczyna z granicy 110 spadać w kierunku 100. Bo to pierwszy sygnał świadczący o kłopotach. A jeśli zaliczony dystans nie sięgnął 100 kilometrów, nawet jeśli warunki w Wołgogradzie były bardzo trudne, to nie ma w zasadzie sensu tego faktu komentować. Mówi bowiem wszystko o fizycznej dyspozycji, w jakiej reprezentacja Polski pojechała na mundial. Prawda jest taka, że Adam Nawałka, jego sztab, zawodnicy, PZPN, ale także kibice – my wszyscy nie zasłużyliśmy na to, co widzieliśmy podczas trzech meczów w finałach mistrzostw świata. Przede wszystkim piłkarze liczyli na coś więcej. A zatem im w pierwszej kolejności należy się wytłumaczenie, dlaczego wyglądali tak kiepsko.

O tych, co dźwignęli presję

Prawda jest taka, że ostatnie dziesięć minut spotkania Japonia – Polska zamazało wcześniejszy obraz czwartkowego spotkania, które do momentu, kiedy oba zespoły zaczęły grać w chodzonego był w miarę udany dla biało-czerwonych. Do tego stopnia, że można by nawet pokusić się o wskazanie kilku pozytywów, co po starciach z Senegalem i Kolumbią było zupełnie niemożliwe. Przede wszystkim, występując w wyćwiczonym i najbardziej ulubionym przez zawodników systemie z czwórką obrońców ustawionych w linii i dwoma defensywnymi pomocnikami, mogliśmy też grać w ulubiony sposób – szybkim atakiem.

– Wreszcie potrafiliśmy poczekać na akcje Japończyków na własnej połowie i możliwość wyprowadzenia kontrataków. I robiliśmy to w naprawdę ciekawy sposób, czego najlepszym dowodem jest akcja, po której Kamil Grosicki wypracował Robertowi Lewandowskiemu bramkową okazję. Pytanie, dlaczego Lewy nie umiał wykorzystać tak dokładnego podania, pozostanie sprawą otwartą, ale to nie zmienia faktu, że Grosik świetnie umiał się odnaleźć w tym szybkim ataku – analizuje Bartoszek. – Największym pozytywem było jednak oczywiście to, że potrafiliśmy jako pierwsi zdobyć bramkę. Na dodatek akcję na gola przeprowadzili zawodnicy, którzy dopiero dobili się do kadry. Rafał Kurzawa najpierw wywalczył rzut wolny, a następnie idealnie dośrodkował do Jana Bednarka. Obaj potwierdzili więc ponad wszelką wątpliwość, że akurat oni dźwignęli presję – i to pomimo małego doświadczenia w kadrze. A trema nie zjadła też na pewno Jacka Góralskiego. OK., nie mogliśmy liczyć na popisy kreatywności tego zawodnika, ale chyba też nikt ich nie oczekiwał. Miał wykonywać czarną robotę w środku pola, i robił to z dużą wolą walki, nieustępliwością i zaangażowaniem. Zatem z zadania na pewno się wywiązał i nie zawiódł oczekiwań.

Niczym odbezpieczony pistolet

Poruszenie wątku Góralskiego, który nie wystąpił w inauguracyjnym spotkaniu z Senegalem, stanowi przyczynek do rozważań, na temat wyborów personalnych selekcjonera podczas mundialu w Rosji, które w kilku przypadkach były nie tyle nieoczywiste, co wręcz dziwne. Jak choćby obsadzenie w roli pierwszego bramkarza Wojciecha Szczęsnego. Choć już wcześniej było wiadomo, że pod względem emocjonalnym golkiper Juventusu jest niczym odbezpieczony pistolet. I nigdy nie wiadomo, kiedy wypali w ten sposób, jak w starciu z Afrykanami, gdy ewidentnie zabrakło mu cierpliwości między słupkami.

– Łukasz Fabiański w spotkaniu z Japonią pokazał, że jest w bardzo dobrej formie i daje dużo spokoju całej formacji obronnej. Był niezwykle skuteczny w interwencjach, świetnie czytał grę i dzięki temu właściwie się ustawiał. Takiej pewności siebie i spokoju na pewno brakowało w dwóch wcześniejszych spotkaniach Szczęsnemu – nie ma wątpliwości Bartoszek, Trener Sezonu 2016-17 w Lotto Ekstraklasie. – Z kolei Bednarek, choć nie uniknął jeszcze błędów w defensywie, ale tym razem nie poniósł za te pomyłki konsekwencji w postaci straconego przez zespół gola, z pewnością zaliczył progres. Właściwie każde kolejne spotkanie rozgrywane na mundialu było lepsze w wykonaniu Janka, naprawdę miło było patrzeć jak rośnie w naszym zespole. A zwycięski gol z pewnością pozwoli mu na jeszcze szybszą aklimatyzację w drużynie i większą pewność siebie. W parze z Kamilem Glikiem wyglądał najsolidniej, ale to nikogo nie powinno dziwić. Stoper AS Monaco jest przecież prawdziwą ostoją naszej defensywy, nawet jeśli nie ma pełnego komfortu zdrowotnego. A nie wierzę, żeby uraz jego barku był w pełni zaleczony. Kamil musiał włożyć bardzo dużo silnej woli, aby zagrać z Japończykami na poziomie, który zaprezentował. Natomiast u Kurzawy najbardziej spodobał mi się brak jakichkolwiek kompleksów. Mimo doświadczenia wyniesionego tylko z polskiej ekstraklasy, wyszedł na boisko jak po swoje, pokazał największe atuty, a biegał także lepiej od większości kolegów. Aż szkoda, że nie dostał szansy wcześniej. W formie, którą zaprezentował w czwartek na tle starszych kolegów, z pewnością bowiem na to zasługiwał.

Bez luzu i zwrotności

Osobny rozdział stanowi postawa kapitana polskiego zespołu, który zawiódł najmocniej. To oczywiste, iż wszyscy oczekiwaliśmy najwięcej właśnie od Lewandowskiego, z uwagi na jego najwyższe umiejętności w zespole. Niestety, w meczu z Japonią Robert zepsuł nawet stuprocentową szansę, wypracowaną przez Grosickiego. Na mundialu zaliczył pusty przebieg, po raz kolejny na duży turniej przyjechał zupełnie bez formy. – Przypadek Roberta trzeba rozpatrywać w oderwaniu od reszty zespołu, choć trudno oczywiście było oczekiwać, że skoro cała nasza drużyna była bez formy, to kapitan mimo wszystko wypracuje wysoką. Był po prostu w takiej, jak inni nasi reprezentanci – uważa Bartoszek. – Lewandowski bardzo dużo umie, co udowodnił w eliminacjach zarówno Euro 2016 jak MŚ 2018, ale na rosyjskich boiskach nie było luzu w jego grze, nie miał nawet charakterystycznej dla siebie zwrotności. W gorszej dyspozycji fizycznej był już zresztą w decydującej fazie Ligi Mistrzów w barwach Bayernu. A prawda jest taka, że piłkarze klubu z Monachium praktycznie w komplecie stawili się na mistrzostwach w Rosji w słabej formie motorycznej, co miało przełożenie na kiepskie wyniki reprezentacji Niemiec. Robertowi dodatkowo mogło zaszkodzić zamieszanie związane ze sprawami transferowymi. OK., jest silny mentalnie, ale przed wyjazdem na mundial nie miał swobodnej głowy, ani niezbędnego komfortu. I być może także dlatego zagrał znacznie poniżej oczekiwań.