Za wcześnie na emeryturę

W sobotę w Częstochowie Tomasz Adamek stoczy na Polsat Boxing Night pojedynek z Amerykaninem Joey’em Abellem. Nie brakuje głosów, że sporo ryzykuje, wychodząc do ringu z mocno bijącym siłaczem z Minnesoty.

Janusz PINDERA: Obawiasz się trochę Abella? Na pewno widziałeś, jak znokautował Krzysztofa Zimnocha. Musisz mieć świadomość, jak mocno bije, do tego jest mańkutem…

Tomasz ADAMEK: – O strachu nie ma mowy. Wychodziłem do lepszych, bardziej niebezpiecznych i nigdy nie trzęsły mi się nogi. Ale szacunek mam dla każdego. Dla Abella też. Kawał chłopa, to fakt, ma czym przyłożyć, więc trzeba uważać. A że leworęczny? Zrobiliśmy wszystko, by do walki z takim jak on przygotować się jak najlepiej.

Jak będziesz z nim walczył?

Tomasz ADAMEK: – Nie będę się bił, choć lubię. Zmuszę go, by się ruszał i zmęczył. Ustawię lewym prostym, którym będę kłuł od pierwszego gongu, frustrował prawym na korpus. Jestem przekonany, że wygram, choć życie mnie nauczyło, że bez względu na to, co mówisz, co myślisz, i tak ring weryfikuje wszystko.

Boks to mój świat

Co sprawia, że czterdziestolatek zachowuje się tak, jakby dopiero rozpoczynał karierę. Znamy się już prawie ćwierć wieku i tak zmotywowanego, tak radosnego Adamka nie pamiętam. Z czego to wynika?

Tomasz ADAMEK: – Być może z tego, że teraz naprawdę czuję, że to, co robię, sprawia mi przyjemność, że to jest wciąż mój świat i stać mnie na wiele. I powiem szczerze, nie ma większego znaczenia, co mówią ludzie. Nie brakuje przecież głosów, że robię to tylko dla pieniędzy i wciąż liczę dutki.

A tak nie jest?

Tomasz ADAMEK: – Mam z czego żyć. Mam kilka domów w New Jersey, które wynajmuję, żona ma dobrze płatną pracę dyplomowanej pielęgniarki na Manhattanie, więc nie musiałbym już wychodzić do ringu, gdybym naprawdę tego nie lubił. Gdy zaczynam trening wiem, że jeszcze za wcześnie na emeryturę.

Ale przyjdzie taki moment, gdy będziesz musiał podjąć taką decyzję i zawiesić rękawice na kołku. Zresztą kilka razy już mówiłeś, że kończysz. Myślisz o tym?

Tomasz ADAMEK: – Po przegranej z Erikiem Moliną faktycznie miałem dość. Wcześniej po porażkach z Wiaczesławem Głazkowem i Arturem Szpilką też czułem, że coś się kończy, że wewnętrzny ogień się wypala. Ale wtedy przyszła konkretna propozycja od Mateusza Borka i postanowiłem jeszcze raz spróbować. Nie żałuję.

Jestem jak piłkarz Bundesligi

Dobrze zrobiła zmiana trenera?

Tomasz ADAMEK: – Wydawało się, że będę z Rogerem Bloodworthem do końca kariery. Zżyłem się z nim, był mi bardzo bliski, traktowaliśmy go z żoną i córkami jak członka rodziny. Ale to on sam mnie przekonał, że czas na zmiany. Przed ubiegłoroczną walką z Solomonem Haumono nie czuł się na siłach, by lecieć na kilka miesięcy do Polski i ciężko pracować. Do tego doszedł wypadek, spadł w domu ze schodów, mocno się potłukł i był w szpitalu. Wtedy zacząłem szukać nowego trenera.

Jak znalazłeś Gusa Currena?

Tomasz ADAMEK: – Pomogły stare znajomości z Main Events. Powiedziano mi, że w Vero Beach na Florydzie jest młody, zdolny i bardzo pracowity człowiek, który może mi pomóc. Po kilku rozmowach telefonicznych poczułem, że trop jest właściwy, ale dopiero nasze spotkanie w Warszawie i pierwsze treningi mnie w tym utwierdziły.

Minęło sto dni waszej wspólnej pracy. Z Gusem Currenem w narożniku pokonałeś Solomona Haumono i Freda Kassi. Teraz czas na Joeya Abella. Jak oceniasz nowego trenera?

Tomasz ADAMEK: – Najpierw się siebie uczyliśmy, choć chemia była od początku. Gus na sali daje mi straszny wycisk i stawia na szybkość, bo wie, że to najskuteczniejsza broń „małych ciężkich”, takich jak ja. A poza tym rewolucji nie robił, tylko kosmetyczne zmiany. Podniósł mi lewą rękę, wydłużył jab, ustawił bardziej frontalnie. O resztę zadbał dr Jakub Chycki, specjalista od przygotowania fizycznego. Najpierw dobrał właściwą dietę i ciężkimi treningami pokazał ile jeszcze można ze mnie wycisnąć. Dziś twierdzi, że moja wydolność jest na poziomie piłkarza Bundesligi. W wieku 41 lat miło to słyszeć.

Pomyślimy o czymś wielkim

Czyli czujesz się coraz mocniejszy. Pamiętam, że po przegranych walkach z Głazkowem i Szpilką, a wcześniej po wyrównanym rewanżowym pojedynku ze Steve’em Cunninghamem, mówiłeś, że w końcówkach jechałeś już na oparach, że brakowało paliwa, by mocniej przycisnąć. A Freda Kassiego pogoniłeś w listopadzie minionego roku właśnie w decydujących rundach.

Tomasz ADAMEK: – Tak właśnie było, czułem że w baku zostało sporo paliwa i mogłem sobie na to pozwolić. Stan ten zawdzięczam bardzo solidnym przygotowaniom w Osadzie Śnieżka, a teraz dodatkowo w Szklarskiej Porębie.

Co dalej po walce z Abellem? Są już jakieś plany? Czego możemy jeszcze oczekiwać po Adamku?

Tomasz ADAMEK: – Poczekajmy do soboty, teraz myślę tylko o walce z Abellem, tylko na tym jestem skoncentrowany. Jak wygram z nim w dobrym stylu, to z Mateuszem Borkiem pomyślimy o czymś naprawdę wielkim. Czuję, że jeszcze mnie stać dokonać czegoś więcej. Ale wiem też, że Joey Abell nie odpuści i zrobi wszystko, by mnie pokonać. Z pewnością będzie chciał mnie znokautować. Dla niego to przecież życiowa szansa. Nastawiam się więc na twardą wojnę, w której – w co mocno wierzę – to ja będę lepszy. Codziennie chodzę do kościoła i modlę się o pomoc z góry, bym mógł zdrowy wrócić do domu. Jesteśmy przecież jak gladiatorzy, nigdy nie wiesz, co się podczas takiej ringowej wojny wydarzy.