Zabrakło centymetrów

Na linii mety dosłownie o koło wyprzedził go Fredrik Lindgren. Szwed w finale był niesamowicie szybki, napędzał się z każdym okrążeniem, ale Polak fenomenalnie się bronił. Niestety, w ostatni łuk wyjechał zbyt wąsko, zostawił Lindgrenowi mnóstwo miejsca na zewnętrznej i „kosmiczny” Szwed to wykorzystał, najpierw zrównując się z Dudkiem, a potem minimalnie go wyprzedzając.

Puszcza się sprzęgło i…

– Przed zawodami czułem, że to może być moje Grand Prix. Po dwóch wyścigach jednak chłopaki szybko sprowadzili mnie na ziemię – mówił po zawodach Dudek, który po trzech seriach startów miał na koncie ledwie 3 punkty. Wtedy postanowił zaryzykować i zmienił motocykl. – Z jednej strony zadziałała zmiana motocykla, a z drugiej to, że trafiliśmy z przełożeniami. Jak się człowiek dopasuje z ustawieniami, to wszystko wygląda pięknie. Puszcza się sprzęgło i startuje dobrze nawet z najgorszego pola. Cieszę się z tego finału, chociaż „Fredka” niestety mnie w nim zmęczył. No, dałem trochę d… po prostu – dodał z rozbrajającą szczerością reprezentant Polski.

Dzięki triumfowi Lindgren utrzymał się na prowadzeniu w klasyfikacji generalnej z ledwie jednym punktem przewagi nad Taiem Woffindenem. Brytyjczyk po zawodach był wściekły. W rundzie zasadniczej stracił zaledwie jeden punkt i długo zanosiło się na to, że wygra na Stadionie Markéta po raz czwarty w karierze. W decydującej rozgrywce jednak wszelkie szanse na dobre miejsce stracił już w pierwszym łuku. Lindgren nie zostawił mu miejsca na zewnętrznej i Woffinden musiał wytracić całą prędkość, by z impetem nie wpakować w bandę. Zwykle spokojny Brytyjczyk tak się zdenerwował, że udał się do boksu Lindgrena i rzucił w kierunku rywala sporo wyzwisk, a przed rękoczynami musieli go powstrzymywać mechanicy. – Według arbitra znalazłem się po prostu z złym czasie, w złym miejscu na torze. W finale wypchnął mnie Szwed, a zawody sędziował… Szwed (Krister Gardell – przyp. red.). Cóż tu więcej dodawać? Jak spojrzymy na przebieg zawodów, to nie był jedyny błąd tego arbitra w tym dniu – powiedział wzburzony Woffinden.

Wściekli na sędziego

Zdaniem Nickiego Pedersena, sędzia Gardell rażąco pomylił się już już w pierwszym półfinale, gdy o drugą pozycję walczyli Lindgren z Pedersenem właśnie. Szwed po wyprzedzeniu Duńczyka wyniósł się nieco na zewnętrzną i być może delikatnie przy tym musnął przednie koło Duńczyka, co ten momentalnie wykorzystał, kładąc się na torze. Arbiter w tej sytuacji błędu nie popełnił. Wykluczył Pedersena, za co ten podziękował mu gestem środkowego palca.
Prawdziwe pretensje do Gardella mógł mieć nie on, a Maciej Janowski, startujący w drugim półfinale. Zmagający się z infekcją wrocławianin od początku w Pradze prezentował się świetnie. W ogóle nie było widać jego problemów zdrowotnych. Wygrał trzy pierwsze serie, demonstrując przy tym znakomitą szybkość. Potem niestety było już słabiej. – Poszliśmy w złą stronę z ustawieniami i zabrakło mi startu – przyznał Polak, który w półfinale zdecydowanie przegrał pod taśmą z Patrykiem Dudkiem, ale zaciekle walczył z Emilem Sajfutdinowem o drugie miejsce premiowane awansem do finału. Na przeciwległej prostej mocno się napędził i wydawało się, że w drugim wirażu minie Rosjanina. Ten jednak zamiast jechać swoim torem jazdy, konsekwentnie go poszerzał, w efekcie uderzając tylnym kołem o przód motocykla Janowskiego i powodując jego upadek. Sędzia podjął jednak decyzję o wykluczeniu Polaka. Gdzie w tej sytuacji doszukał się jakiejkolwiek jego winy, pozostanie tajemnicą Szweda. Janowski próbował rozmawiać przez telefon z arbitrem, ale nic nie wskórał. – Próbowałem zmienić decyzję – przyznał po zawodach Polak. – Nie ma się co dziwić Sajfutdinowowi, bo w Grand Prix walczy się o każdy kawałek toru, ale w tej sytuacji ewidentnie się wysunął i mnie podjechał – dodał Janowski.

Za dużo tych wpadek

Arbiter i odpowiedzialny za przygotowanie toru Phil Morris byli zdecydowanie najsłabszymi aktorami sobotniego spektaklu. Brytyjczyk nawet pierwszoplanowym. Dopóki BSI i FIM nie wymienią tego dyletanta, to żużel nigdy nie pozbędzie się metki zaściankowego sportu. Morris, który już w zeszłym roku miał kilka wpadek z przygotowaniem nawierzchni, a w Pradze znów robił wszystko, by zepsuć widowisko. Mając świadomość, że w ostatnich latach znacznie korzystniejsze na Markecie były wewnętrzne pola, tym razem dwa pierwsze zalecił przygotować na twardo, a dwa zewnętrzne przyczepnie. Za taki nieregulaminowy tor w PGE Ekstralidze mógłby zostać zawieszony na kilka miesięcy! – Potem w połowie turnieju na tor wyjechał traktor i zaczął bronować tylko pierwsze i drugie pole. Gdy zapytałem Morrisa o co chodzi, odpowiedział, że zostało to wymuszone małą liczbą zwycięstw z wewnętrznych pól. To dla mnie niezrozumiałe. Chyba zapomniał, że wszystkie pola powinny być równe – stwierdził Janowski.

Na kombinacjach Morrisa najbardziej ucierpiał Bartosz Zmarzlik, który startował najpierw z niekorzystnych pól wewnętrznych, a potem – gdy już zbronowano i poprawiono „krawężnik” musiał przenieść się pod bandę. W efekcie przegrywał wszystkie wyjścia spod taśmy i zakończył zawody na przedostatnim miejscu. – W moim przypadku nie ma co zwalać na pola startowe. Kompletnie, trzeci rok z rzędu, ustawienia, które mieliśmy przygotowane na ten tor, nie zadziałały. Dopiero w ostatnim biegu gdy zrobiliśmy coś mega innego ze sprzętem, dobrze zaczęło mi się jechać. Była szybkość. W Grand Prix tak już jest, że jak motor nie pomoże, to ciężko coś zdziałać – przyznał Zmarzlik, który powoli zamiast o medalach, powinien zacząć myśleć o utrzymaniu w cyklu Grand Prix na kolejny rok (zapewni go sobie czołowa ósemka – przyp. red.).

W grze o upragnione złoto liczą się za to Janowski z Dudkiem, ale ich strata do lidera wynosi już aż 8 punktów. – Zostało osiem rund, ale one będą szybko uciekały. Osiem punktów straty, to już trochę dużo. Trzeba to koniecznie jak najszybciej nadrobić – stwierdził Janowski, który w kolejnym Grand Prix ma na to ogromną szansę. Na torze w Horsens triumfował bowiem w dwóch ostatnich latach z rzędu.