Zagłębie Sosnowiec balansuje nad krawędzią

Po pierwszym wyjazdowym zwycięstwie w sezonie odniesionym nad Resovią wydawało się, że Zagłębie opanowało sytuację i oddaliło od siebie widmo spadku z I ligi.


Ostatnie występy sosnowiczan pokazały, że do opanowania sytuacji przez ekipę Kazimierza Moskala wciąż jednak daleka droga, a rywale nie zamierzają ułatwiać im zadania.

Na sześć spotkań przed końcem rozgrywek Zagłębie ma tylko trzy punkty przewagi nad zamykającym tabelę GKS-em Bełchatów. W ostatniej kolejce ambitnie walczący bełchatowianie wygrali na wyjeździe z Resovią 3:1, a jakby tego było mało GKS Jastrzębie gładko ograł Odrę Opole i przeskoczył Zagłębie w tabeli, w dodatku jastrzębianie mają jeszcze jeden zaległy mecz w zanadrzu.

Oczywiście zamiast oglądać się na rywali sosnowiczanie powinni wziąć sprawy w swoje ręce, ale z tym nie jest dobrze od początku sezonu.
W środę Zagłębie nie podniosło z murawy choćby punktu, mimo, że po 17 minutach prowadziło z Arką Gdynia 2:0, a jeszcze przed przerwą przy stanie 2:1 zmarnowało rzut karny. Potem sosnowiczanie byli już tylko tłem dla rywali, a gol stracony po strzale z połowy boiska, który przesądził o porażce był gwoździem do trumny. Mając w składzie tak doświadczonych piłkarzy jak Piotr Polczak, Michał Masłowski czy Patrik Misak nie można przegrywać praktycznie wygranego meczu.

Kilka dni później ekipa z Sosnowca w kolejnym meczu o życie walczy z Koroną. Słowo walczy użyte zostało tutaj zdecydowanie na wyrost, bo powiedzieć po tym meczu, że Zagłębie walczyło, to jak nic nie powiedzieć. Tak, w futbolu najważniejsze są bramki, walczyć można w zapasach, a nie piłce nożnej. Na zapleczu ekstraklasy sporo można jednak nadrobić tzw. cechami wolicyjnymi.

Tymczasem w starciu z drużyną, która przegrała trzy wcześniejsze mecze Zagłębie wyszło na murawę i po prostu na niej było. Brutalne, ale prawdziwe. Pojedyncze zagrania, chwilowe zrywy, czasem jakaś próbka technicznych umiejętności. Tak, Maciej Amrosiewicz potrafi odebrać piłkę rywalom, potrafi też dokładnie dograć do kolegi, Lukas Duriska skasuje atak, Quentin Seedorf szarpnie na skrzydle, a Patrik Misak przymierzy z dystansu. Cóż z tego, skoro nie przekłada się to nijak na postawę zespołu.



Wiosną Zagłębie przegrało już pięć spotkań. Owszem, w tej rundzie wygrało trzy mecze, jak przez całą jesień. Pytanie jednak czy to powód do dumy?
W ubiegłym sezonie, który już w trakcie był spisany na straty i traktowany jako przejściowy po spadku z ekstraklasy po 28 kolejkach, a więc dokładnie jak teraz, Zagłębie miało 10 zwycięstw, w tym 5 na wyjeździe i bilans bramkowy 43:46. Tymczasem  w tym sezonie zanotowało 6 wygranych i tylko jedną na wyjeździe przy bramkach 27:39. Gdyby w tym sezonie opuszczało I ligę tyle zespołów ile przed rokiem, to Zagłębie już mogłoby się „urządzać” w II lidze. Na razie jeszcze jest w grze…

Zresztą bramki i postawa napastników to historia na inną opowieść. Ile bramek wiosną zdobyli snajperzy Zagłębia? Zarówno słowo zdobyli jak i snajperzy są w tym przypadku użyte na wyrost…

Mimo, że na mecz z Koroną do składu wrócił Szymon Sobczak, to trener Moskal tak jak w meczu z Arką na szpicy ustawił Martimo Maię. A przecież to Sobczak pozyskany zimą z Jagiellonii Białystok miał być gwarantem skuteczności sosnowiczan w rundzie rewanżowej…

Trudno powiedzieć gdzie tkwi problem. Tak, na papierze Zagłębie wygląda bardzo dobrze. Boisko jednak wszystko weryfikuje, a stan na dziś jest taki, że mimo momentów trudno dostrzec światełko w tunelu. Coraz słabiej widzi je chyba nawet trener, który po meczu w Kielcach ograniczył się do lakonicznego komentarza o treści „po tym meczu trudno cokolwiek sensownego powiedzieć. Zagraliśmy bardzo słabo i tyle z mojej strony”.

Co na to piłkarze? Tutaj słowa nie są potrzebne. Odpowiedzią będzie sześć najbliższych spotkań. Czy będzie to odpowiedź pozytywna trudno powiedzieć, ale w końcu nadzieja umiera ostatnia…


Fot. zaglebie.eu/Marek Rybicki