Zagłębie Sosnowiec. Granica została przeskoczona

Na łamy mediów wróciła sprawa zawieszonego kilka tygodni temu przez Zagłębie Patryka Małeckiego. Rozpętała się prawdziwa burza, ale prezes sosnowieckiego klubu, Marcin Jaroszewski milczał. Do czasu… W końcu zabrał głos. To co usłyszeliśmy może szokować.


– W trakcie trwania pracy Komisji Dyscyplinarnej PZPN uważałem, że nieeleganckie byłoby medialne starcie, czy próba wywierania presji na organ związku, ale widocznie takich etycznych zahamowań nie mają mecenas Kwiecień, żona Patryka Małeckiego i de facto, jak się okazuje, medialny rzecznik ich interesów pan Olkowicz. Choć przyznam, że zachowując pozory obiektywizmu dał mi szansę wypowiedzi, z której nie skorzystałem. Cóż, panowie i pani nie pozostawili mi wyboru, wypaczając obraz zdarzenia, okoliczności i tworząc aurę krzywdy dziejącej się piłkarzowi. Tylko, że w tym czasie wszyscy oni byli kilkaset lub kilkadziesiąt kilometrów od zdarzenia, a ja niecałe pół metra – mówi w rozmowie ze „Sportem” prezes Zagłębia.

– Czekałem w szatni po meczu ze Stomilem na piłkarzy Jak jeden z pierwszych wszedł Patryk Małecki, za nim trener Łukasz Matusiak. Z korytarza dobiegała głośna wymiana zdań, po czym nagle, już w szatni, Małecki odwrócił się i zaczął Łukasza odpychać, ubliżać mu i grozić. Cały czas dążył do zwarcia, wykrzykując między innymi „zap… Cię kur… jeb…”. Matko Perdijić, który wchodził chwilę po nich do szatni, błyskawicznie wskoczył między nich i powstrzymał Małeckiego. Patryk próbował się „przebić” przez Perdijicia i uderzyć trenera, co na szczęście się mu nie udało. Zawodnicy schodzili się do szatni, a Małecki dawał koncert chamstwa, ale przytaczać wszystkich tych epitetów i gróźb już nie chcę. „Rozjebus” i „Konfitura” dominowały… Po kilku minutach z pokoju trenerów Łukasz został poproszony do szatni przez piłkarzy, żeby jednak spór załagodzić. Spotkał się jednak z kolejną falą agresji Małeckiego. Tym razem już tylko słownej, czego świadkami byli już chyba wszyscy zawodnicy – relacjonuje tamto zajście Jaroszewski. Prezes sosnowieckiego klubu podkreśla, że Małecki krzywdy Matusiakowi nie zrobił, ale było blisko…

– Gdyby Matusiak po popchnięciach uderzył głową w ścianę czy hak wieszaka, albo gdyby Marko nie powstrzymał Małeckiego w ostatniej chwili, pewnie kazałbym zrobić obdukcję i sprawa trafiłaby do prokuratury. Zresztą za dziesiątki gróźb karalnych i tak powinna i tylko dobrą wola trenera Matusiaka jest, że nie złożył skargi. Porażający jest dla mnie jako pracodawcy, czy kiedyś dziennikarza, pedagoga, poziom chamstwa, agresji. Zachowanie wobec przełożonego, zachowanie byłego reprezentanta Polski wobec trenera na oczach młodych piłkarzy z akademii. Także niepełnoletnich.

Jestem osobą odpowiedzialną za całą organizację i wiedziałem, że to koniec Małeckiego w Zagłębiu. Wiele czasu poświęcamy na pracę z młodzieżą w zakresie tworzenia wspólnoty, wzajemnego szacunku. Chodzę na mecze grup młodzieżowych i co miałbym tym chłopcom powiedzieć? Że jak ktoś jest znanym piłkarzem, to nie musi, ujdzie mu na sucho. Jaką mam gwarancję, że na treningu zdenerwowany Patryk nie zrobi krzywdy na przykład młodemu zawodnikowi, albo komukolwiek. Hasło respekt powinno chyba obowiązywać wszystkich – pytanie retorycznie prezes. Jego zdaniem było to przekroczenie granic ze strony piłkarza i polubowne załatwienie sprawy nie wchodziło w grę.

– Granica nie została przekroczona, tylko przeskoczona. I to nie pierwszy raz. Pani z ochrony prosząc Małeckiego o identyfikator spotkała się z wybuchem agresji i stekiem wyzwisk. Poniżał ją i ubliżał jej publicznie, podobnie jak pracownikowi klubowej telewizji, bo ten pozwolił sobie na krytyczne słowa. Żeby była jasność. To nie było jedno słowo, tylko tyrrady gróźb, stek wyzwisk, więzienna nomenklatura. Ci ludzie się najzwyczajniej go bali, w kontekście jego rzekomych znajomości z półświatkiem, które wielokrotnie podkreślał. Niestety te dwa zdarzenia miały miejsce w czasie, gdy akurat zabierano mnie z powodu Covidu do szpitala i wróciłem do klubu miesiąc później. Dopiero wtedy ludzie zaczęli mi o tym mówić. Podobnie zresztą jak kierownik drużyny, który jednak sprawę wyjaśnił z zawodnikiem w cztery oczy – tłumaczy prezes.

Na razie trudno wyrokować jaki obrót nabierze cała sprawa. Wszystkimi dostępnymi metodami zawodnik i mecenas Kwiecień starają się wypaczyć rzeczywistość, tworząc teorie spiskowe. Wywiera presję medialną na komisję i sąd. Zwykły kibic ma wrażenie, że to my krzywdzimy zawodnika. Cóż… W każdym normalnym zakładzie pracy, taki człowiek zostałby z dnia na dzień wyrzucony z pracy dyscyplinarnie. Ale to piłkarz. Wokół nich, klubów, czyha wiele instytucji i ludzi, którzy czują, że można zarobić. Jednocześnie, przepisy Polskiego Związku Piłki Nożnej uniemożliwiają klubowi jednostronne, natychmiastowe rozwiązać kontraktu nawet w przypadku gdyby zawodnik pobił trenera.

Trzeba złożyć wniosek do sądu polubownego PZPN oraz Komisji Dyscyplinarnej i czekać na ich decyzje. A to trwa miesiącami i w całym tym czasie zawodnik formalnie ma obowiązujący kontrakt z nami. Dlatego tak to wszystko wygląda i dlatego środowisko piłkarza i zaprzyjaźnieni z nim dziennikarze próbują zrobić wszystko, aby opóźnić postępowanie i wypaczyć obraz sprawy, próbując wpłynąć na decyzje organów związku – wyjaśnia Jaroszewski. Prezes odniósł się także do sporych kwot, które przewijają się w medialnych doniesieniach. Piłkarz ma się domagać od klubu podobno 250 tys. zł, z kolei Zagłębie domaga się od zawodnika 170 tys. zł.

– Słyszałem o kwocie 250 tys. Kompletna bzdura, wyssana z palca, chyba po to, żeby stworzyć wrażenie, że tu nie o winę i karę dla Małeckiego chodzi, tylko jak zwykle o pieniądze. Na stole są trzy jego pensje. Ale, wracając do tematu. Przecież to niezły zawodnik. Fakt, że był bez formy i jakby motywacji, ale nie pozostawił wyboru. Zawieszając go, w jakiś sposób zmusił nas, by się osłabić sportowo. Dlaczego i skąd my chcemy od zawodnika 170.000 złotych? To kwota odszkodowania za to, że nas osłabił sportowo, okienko było zamknięte, więc nie mogliśmy tej straty uzupełnić oraz za to, że w wypowiedziach medialnych działa na szkodę klubu i uderza w jego wizerunek. Na rynku ma to swoje konsekwencje i stąd wystąpiliśmy z takim roszczeniem. Zresztą kwota ta została obliczona zgodnie z właściwymi przepisami prawa i PZPN. Nie może być tak, że system działa tylko w jedną stronę.

Klub zwykle cieszy się gdy wygra, bo nie musi zawodnikowi płacić. Nie. Niech ten zawodnik też wie, że jego działania mają konsekwencje, że będzie musiał zapłacić klubowi. O to będziemy walczyć do ostatniej instancji – zapewnia sternik klubu z Sosnowca. Jaroszewski odniósł się także do tezy rzekomych świadków którzy twierdzą, że Małecki nie popchnął trenera, tylko skończyło się na wyzwiskach. Że jest nacisk z góry, żeby mówić, że Małecki naruszył nietykalność cielesną Łukasza Matusiaka. 

– Pierwszą sytuację o której wspominałem i podczas której do doszło do odepchnięcia, widziało kilka osób. Nawet Ci, którzy weszli kilka sekund później już widzieć tego nie mogli, bo atak Małeckiego trwał krócej. Potem były tylko wyzwiska i groźby. W drugiej sytuacji też. I to widziała i słyszała większość. Po meczu wszyscy się cieszyli, śpiewali w szatni i niektórzy dużo później dowiedzieli się co naprawdę zaszło. Co do nacisków, to one są, ale z drugiej strony. Patryk i jego żona nękają piłkarzy Zagłębia, by świadczyli tak jak im podyktują.


Czytaj jeszcze: Z kibicami będzie łatwiej?

Mamy na to dowody. Maile, screeny. Dla piłkarzy to kłopotliwa sytuacja, od której chcieliby być jak najdalej. Patryk budujący swój obraz człowieka honoru, chowa się tak naprawdę za spódnicą, ujawnia teksty z prywatnej korespondencji drużyny, wybrane komentarze do drugiej sytuacji, w której rękoczynów nie było. Broni się wrabiając kolegów i stawiając ich w niezręcznej sytuacji. Chciałoby się w tym miejscu o te „konfitury” zapytać. Szkoda słów. Smuta sprawa – mówi na zakończenie Jaroszewski.

Dziś w Warszawie odbędzie się posiedzenie Komisji Dyscyplinarnej, która zajmie się tym niezbyt chlubnym dla klubu wątkiem…


Fot. Rafal Rusek / PressFocus