Zagłębie Sosnowiec. „Sodówka” mu nie grozi

Były obrońca warszawskiej Legii, Łukasz Turzyniecki, wygrał rywalizację na prawej obronie Zagłębia Sosnowiec.


Na Stadion Ludowy Łukasz Turzyniecki został ściągnięty latem ubiegłego roku przez trenera Krzysztofa Dębka, ale dopiero z przyjściem Kazimierza Moskala wywalczył miejsce w wyjściowym składzie.

Niewiele do pełni szczęścia

Zimą były gracz m.in.: Legii i Widzewa wygrał rywalizację o miejsce na boku obrony. Na inaugurację rundy jesiennej był jednym z wyróżniających się graczy. Śmiało można powiedzieć, że był to jego najlepszy występ w Zagłębiu.

– Zebrałem sporo pochwał za mecz z Termalicą, ale spokojnie, nie przewróci mi się od nich w głowie – komentuje z uśmiechem piłkarz, który za kilka tygodni skończy 27 lat.

– Grało mi się dobrze, zresztą cały zespół wyglądał naprawdę fajnie na tle lidera, a przecież wynik drużyny jest w piłce najważniejszy. Do pełni szczęścia zabrakło nam niewiele. Szkoda, bo moment nieuwagi kosztował nas stratę dwóch punktów. Takie rozstrzygnięcia w końcówkach bolą najbardziej. Musimy się wystrzegać takich wpadek – podkreśla boczny obrońca, który często zapędzał się pod bramkę rywali.

Zachować balans

Turzyniecki mógł zostać cichym bohaterem spotkania, bo to po jego podaniach sytuacje bramkowe mieli Joao Oliveira i Szymon Sobczak. Szkoda zwłaszcza okazji tego drugiego, który w 89 minucie mógł „dobić” lidera.

– Przede wszystkim mam zadania defensywne, w końcu jestem obrońcą, ale musi być zachowany pewien balans. Obrona to jedno, ale w dzisiejszym futbolu boczny obrońca musi też grać do przodu. Były okazje, jednak rywale też je mieli. W obronie wyglądamy naprawdę dobrze, zresztą już sparingi to pokazały. Tracimy mało bramek i oby tak było w kolejnych meczach – dodaje piłkarz, który o miejsce na prawej obronie walczy z wychowankiem sosnowieckiego klubu, Dawidem Ryndakiem.


Czytaj jeszcze: Pierwszy raz Duriszki

– To zdrowa rywalizacja. Cenię Dawida jako piłkarza, ale także jako człowieka. Nie ma między nami nieporozumień. Walczymy o skład, każdy chce grać, ale wiadomo jak jest w futbolu. Był czas, że to Dawid grał w wyjściowym składzie, teraz gram ja, ale jak na każdej pozycji musi być rywalizacja. Są kartki, kontuzje. Ktoś schodzi, wchodzi kolega. Czekałem na swoją szansę, dostałem ją i teraz ode mnie zależy czy ją wykorzystam. Co niektórzy już mnie w Sosnowcu skreślili, ale spokojnie, wierzę, że jeszcze pokażę, że warto było mnie ściągnąć. Oby tylko nie przytrafiła się jakaś kontuzja… – dmucha na zimne Turzyniecki, który jest przekonany, że wiosną sosnowiczanie odbiją się od dna.

Siła tkwi w szatni

– Mieliśmy sporo czasu, aby wyciągnąć wnioski z poprzedniej rundy, solidnie przepracowaliśmy okres przygotowawczy pod okiem trenera Moskala, do tego zespół został konkretnie wzmocniony. Jesteśmy drużyną, co było widać podczas meczu z Niecieczą. Nie chodzi tylko o sprawy czysto sportowe. Radość po zdobytej bramce, reakcje kolegów, gdy któryś z naszych był faulowany. Funkcjonujemy zgodnie z zasadą „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Trochę już razem przegraliśmy, teraz przyszedł czas, by się odkuć i pokazać prawdziwą wartość zespołu. Myślę, że to wszystko scala szatnię. Swoje zrobił także trener Moskal. Zresztą mówili o tym ci, którzy byli na meczu. To będzie wiosną nasza siła. Wyniki muszą przyjść. Mecz z liderem pokazał, że mamy potencjał. Do zespołu dołączy teraz Patrik Miszak, jest jeszcze Michał Masłowski, który niebawem będzie brany pod uwagę przy ustalaniu składu. Będzie dobrze, musi być – optymistycznie patrzy w przyszłość wychowanek Jedynki Krasnystaw.


Na zdjęciu: Łukasz Turzyniecki bardzo dobrze wypadł w meczu z liderem z Niecieczy.

Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus