„Zameldować” się mogę bez wahania. Nawet bratu

Bogdan NATHER: Która bramka strzelona przez pana była ładniejsza – ta z Garbarnią czy ta ze Stomilem?

Krzysztof GANCARCZYK: – Na pewno ta ze Stomilem, bo strzał oddałem z większej odległości.

Gol ze Stomilem przyniósł panu oczywiście więcej satysfakcji?

Krzysztof GANCARCZYK: – W tej kwestii nie mam żadnych wątpliwości. Moja bramka dała przecież nam zwycięstwo i trzy punkty, więc bardziej cieszy.

W bieżących rozgrywkach zdobył pan już więcej goli niż w całym poprzednim sezonie. Im bardziej poprzeczka idzie w górę, tym jest pan skuteczniejszy. Im wyższa liga, tym łatwiej strzelać bramki?

Krzysztof GANCARCZYK: – Aż tak dobrze nie jest (śmiech). W poprzednim sezonie miałem trochę sytuacji, mogłem mieć nawet 10, a już na pewno przynajmniej 7-8 trafień. Ale skuteczność mnie zawiodła. I nie tylko ona. W meczu z Siarką zdobyłem prawidłową bramkę, której jednak sędzia nie uznał (arbitrem był Marcin Szrek z Kielc – przyp. BN). Oglądałem potem tę sytuację wiele razy i żadnego przekroczenia przepisów nie było. Myślę jednak, że te wszystkie nieszczęścia już za mną. W I lidze na pewno nie gra się łatwiej niż w drugiej, po prostu teraz znalazłem się w takich sytuacjach, że piłka po moich uderzeniach wpadła do bramki.

Grając w Stali Brzeg zdobył pan w sezonie 9 goli. Chce pan zbliżyć się do tego wyniku, a może nawet go poprawić?

Krzysztof GANCARCZYK: – Żadnych planów nie robiłem. Fajnie, gdyby tak mi szło do końca sezonu. W Brzegu miałem dobry sezon, ale jeszcze lepszy miałem w Oławie, gdy zdobyłem 16 bramek. Myślę, że jakbym teraz osiągnął taki wynik, to mógłbym być naprawdę zadowolony. Ale tak naprawdę liczy się dobro drużyny. Nieistotne, czy gola strzelę ja, czy ktoś inny. Nie zmienia to faktu, że każda następna bramka będzie mnie cieszyła.

W sobotę zmierzycie się na wyjeździe ze Stalą, w której grają dwaj pańscy młodsi bracia, Waldemar i Mateusz. To dla pana dodatkowa motywacja?

Krzysztof GANCARCZYK: – Nie, chociaż fajnie się będzie spotkać i zagrać przeciwko sobie, bo takich okazji było bardzo mało. Jedynie w sparingach, gdy grałem przeciwko Odrze Opole.

Nie wierzę, że przeciwko żadnemu z braci nie zagrał pan meczu w lidze lub Pucharze Polski.

Krzysztof GANCARCZYK: – Raz doszło do takiej sytuacji, gdy Janusz grał w Śląsku Wrocław. To był mecz III ligi, MKS Oława zagrał z rezerwami Śląska. Brat chciał zagrać przeciwko nam, jego trener wyraził zgodę i tak doszło do braterskiego pojedynku. To był jednak mało znaczący mecz, bez napięcia, bo oba zespoły miały zagwarantowane utrzymanie. Natomiast w poważnym meczu o stawkę nie miałem okazji zagrać przeciwko braciom.

Mateusz pojawia się w składzie Stali, natomiast ani razu nie zauważyłem Waldemara. Zna pan przyczynę jego absencji w meczach?

Krzysztof GANCARCZYK: – Waldek chyba tylko raz był na ławce rezerwowych. Nie wiem, czym to jest spowodowane. Jest już zdrowy, na pełnych obrotach trenuje nawet dłużej od Mateusza. Nie wiem, jaka teraz będzie sytuacja, bo nie rozmawiałem z nim od trzech kolejek.

Mówi się, że na boisku w przeciwnej drużynie nie ma kolegów, ale brat to zupełnie inna para kaloszy. Przeciwko rodzinie gra się trudniej?

Krzysztof GANCARCZYK: – Przede wszystkim inaczej, bardziej… uważnie. Ale w każdym meczu walczy się o swoje, więc wobec nikogo – nawet brata – nie będzie taryfy ulgowej. Jeżeli trzeba będzie mocniej się „zameldować”, ostrzej wejść, zrobię to bez wahania. Jedziemy do Mielca po to, by wygrać. Inne nastawienie powoduje, że zazwyczaj zostaje się z pustymi rękami.