Zapasy. Czy to już chaos?

Z osobą Chazbułata Bazorkina polskie środowisko zapaśnicze wiązało duże nadzieje. Kiedy obejmował funkcję szkoleniowca kadry klasyków, mówiło się, że wprowadzi nowe standardy, powiew świeżości, pomoże nawiązać nowe kontakty, głównie na wschodzie, gdzie zapasy są o wiele silniejsze, a generalnie pomoże wydobyć się tej dyscyplinie sportu z głębokiej zapaści.

Lekarstwo anonimowe

Jej symbolem stał się brak chociażby jednego klasyka na igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro w 2016 roku. Acz symptomów, że jest źle, już wcześniej pojawiało się sporo. Jednym z nich była m.in. ucieczka Damiana Janikowskiego, brązowego medalisty IO w Londynie w 2012 roku, do MMA.

Na to wszystko lekarstwem miał być właśnie Bazorkin, choć zanim jeszcze otrzymał nominację, wielu ludzi polskich zapasów wskazywało, że jest to postać kompletnie nieznana, bez sukcesów. No i że jego kadencja będzie czasem straconym.

Z perspektywy czasu wygląda na to, że właśnie oni mieli rację. Wyników nie było, na dodatek pojawiło się sporo sytuacji konfliktowych. Najbardziej spektakularna z nich to odsunięcie od kadry – z przyczyn dyscyplinarnych – wicemistrza świata z 2017 roku, Mateusza Bernatka. O ile zawodnikowi kara się należała, o tyle jej dolegliwość zarówno odnośnie finansów, jak i długości trwania (właściwie nieokreślonej), była niewspółmierna do stopnia wykroczenia. – Takie rzeczy inaczej się załatwia – komentuje osoba dobrze znająca sprawę i środowisko.

Efekt jest taki, że bodaj najbardziej utalentowany polski zawodnik od wielu miesięcy był pomijany w powołaniach na zgrupowania i oczywiście wyjazdy na najbardziej znaczące imprezy. Na których skądinąd zbieraliśmy bolesne cięgi.

Gorączka się nasila

Napięcie wokół kadry rosło, a potęgowały je pretensje o to, że trener jest bardzo drogi, że z obiecywanych kontaktów z ośrodkami zagranicznymi nic nie wyszło, że nie chcieli z nim współpracować polscy trenerzy, no i z trudem można było mówić o wielkim autorytecie u zawodników.

Choć kontrakt z Bazorkinem został rozwiązany z dniem 1 grudnia, to jego obowiązki związane z pracą na zgrupowaniach już wcześniej przejęli polscy trenerzy, w tym… wiceprezes PZZ, Ryszard Wolny. Ale on nie wróci na stanowisko trenera kadry. To zaproponowano Józefowi Traczowi, który najpierw wyraził zgodę, a po kilku dniach się wycofał. Swoją drogą trzykrotny medalista olimpijski już w latach 90. był trenerem kadry, ale trudno było mówić o szczególnym powodzeniu jego misji.

Trwają zatem gorączkowe poszukiwania. Muszą one zakończyć się w miarę szybko, bo już za kilka miesięcy rozpoczynają się kwalifikacje do igrzysk olimpijskich w Tokio. Brak na nich chociażby jednego reprezentanta stylu klasycznego byłby chyba wstępem do kompletnego upadku dyscypliny, mającej przecież w przeszłości status najbardziej „medalodajnej”; nie tylko w odniesieniu do igrzysk.

Pogrzeb KLZ

To nie koniec chaosu wokół zapasów. Po dwóch bardzo udanych sezonach nie wystartowała Krajowa Liga Zapaśnicza, która miała wszelkie dane ku temu, by mieć wpływ na odrodzenie polskich zapasów i wzrost zainteresowania nimi. Poszczególne mecze transmitowała TVP Sport, widownie w miastach-organizatorach kolejnych meczów były pełne, przyjeżdżali utytułowani zawodnicy (i zawodniczki) z zagranicy, zwabieni nie tylko pieniędzmi, ale i atmosferą; notabene do trzeciej edycji chciał przystąpić klub z Katowic. A co najważniejsze – pojawił się potężny sponsor w postaci Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych. Ale idea padła. Pytanie – dlaczego? Odpowiedź najbardziej banalna, ale i (niestety) prawdziwa, jest taka, że w tle upadku tej idei jest… personalny konflikt pomiędzy prezesem PZZ, Andrzejem Supronem a szefem KLZ, Damianem Fedorowiczem. Konflikt, który najpewniej znajdzie finał w sądzie.

I taką to drogą kroczą polskie zapasy. Ktoś wie dokąd?

 

Na zdjęciu: Czy polskie zapasy lecą na łopatki? Takie wrażenie się pogłębia.