Zaproszenie na kolejkę. A może baraż o utrzymanie?

Rozmowa z byłym trenerem Jagiellonii Białystok, Arki Gdynia, ŁKS-u Łódź czy Chrobrego Głogów.


Kulminacyjnym momentem majówki będzie nie któryś z ligowych meczów, a finał Pucharu Polski między Rakowem i Lechem. Czy jego wynik może mieć wpływ na ostatnią prostą walki o tytuł między tymi zespołami?

Ireneusz MAMROT: – Wiadomo, że przewaga psychologiczna będzie, ale nie uważam, by to miało jakikolwiek wpływ. Przed jedną i drugą drużyną do zdobycia będzie kolejny cel. Gdyby Lech miał przewagę meczów bezpośrednich, to uznałbym, że finał Pucharu Polski nie ma dla walki o mistrza żadnego znaczenia, ale jest odwrotnie i to on musi gonić Raków, który ma w dodatku dobry układ gier.

To zaskoczenie, że Raków może sięgnąć po tytuł?

Ireneusz MAMROT: – Nie jestem zaskoczony. Raków pokazuje, ile zależy od mądrości właściciela, który ma ogromną wiedzę i obrał wraz z Markiem Papszunem dobrą drogę, która doprowadziła do miejsca, w jakim klub znalazł się dziś. Pracowałem w kilku miejscach. Często było tak, że pomyliłem się z jednym-dwoma transferami – i było mi to wypominane. Nawet można było pracę stracić. W Częstochowie szli inną drogą – można się mylić, ale niech z każdego okienka zostanie ktoś wartościowy. Tak budowała się ta drużyna. Zachowując wszelkie proporcje, w podobny sposób wywalczyliśmy pierwszą ligę w Głogowie. Przez trzy lata budowaliśmy zespół w drugiej lidze, okienko po okienku, aż przyniosło to awans. Szacunek dla Rakowa, że nie tylko zarabia na transferach, ale też zaczyna płacić za piłkarzy. Może z polskich klubów jeszcze Pogoń szuka zawodników idealnie pod określony profil i to, co chce grać trener. Koncepcja jest zachowana. Dlatego Raków zasłużenie znalazł się na pierwszym miejscu i ma przewagę nad Lechem nie tylko bezpośrednich meczów, ale i presji. Ktoś powie, że walcząc o mistrza czuje się to samo, ale w Poznaniu jednak ciśnienie jest większe. Na boisku Raków może się podobać dzięki intensywności, pressingowi, organizacji gry. W tym jest mocny. Nie wszyscy podkreślają też, że dzięki indywidualnościom mogą wygrywać mecze, które im się nie układają. Takimi są na pewno Kovacević, Ivi Lopez, znajdujący się w coraz wyższej formie Wdowiak albo Marcin Cebula. Gdyby nie miał tylu kontuzji, to może grałby dziś w reprezentacji.

Ważnym wydarzeniem ostatnich dni jest nie tylko kolejna odsłona walki o zespołowe cele, ale też miejsce w „klubie 100”, które jako pierwszy obcokrajowiec w historii naszej ligi uzyskał Flavio Paixao. Jak zapamiętał pan portugalskiego napastnika zza bocznej linii?

– W pewnym momencie stał się moim przekleństwem. Co graliśmy z Lechią – to zdobywał bramkę. Dopiero w ostatnich dwóch meczach z Jagiellonią niczego nam nie strzelił, dzięki temu zremisowaliśmy i wygraliśmy. Flavio to duża jakość piłkarska, inteligencja. Jego wyczyn budzi tym większy szacunek, że nie trafił do naszej ligi jako młodzieniaszek, a prawie 30-latek. Można żałować, że nie stało się to wcześniej, choć gdyby tak było, to pewnie jeszcze zapracowałby na zagraniczny transfer. To jeden z tych obcokrajowców, których liga zapamięta. Wniósł do niej jakość. Życzylibyśmy sobie takich piłkarzy spoza naszego kraju jak najwięcej.

Po sezonie ma zostać zniesiony obowiązek wystawiania w ekstraklasie młodzieżowca. Co pan o tym myśli?

Ireneusz MAMROT: – Są plusy i minusy takiej decyzji, ale jestem za tym, by go nie było. Nie mam problemów z tym przepisem, ale od początku mówiłem, że najwięcej stracą ci młodzieżowcy nr 4, 5 czy 6, którzy muszą być w kadrze zespołu zamiast odejść na wypożyczenia. A ilu ograło się młodych chłopaków w niższych ligach, którzy potem wracali do ekstraklasy i trafiali nawet do reprezentacji… Plusem tego przepisu było to, że kluby zrozumiały, iż warto stawiać na młodych, bo to na ich transferach potem budowano niektóre budżety. Poza tym, w przypadku młodzieżowców w grę wchodziły rozgrywki kontraktowe, wykorzystywali swoją pozycję, chcieli zarabiać.

Kto najbardziej podoba się panu spośród zespołów zagrożonych spadkiem?

Ireneusz MAMROT: – Wisła Kraków. Powinna mieć chyba ze dwa razy punktów więcej niż dziś. Naprawdę nie miała szczęścia. Z jednej strony – w przyrodzie nic nie ginie, ale pomyłki sędziowskie rzeczywiście częściej były na jej niekorzyść. Nawet w ostatnim spotkaniu, z Wisłą Płock, nie brakowało kontrowersji. A wystarczyłoby, by miała 4 punkty więcej i jej położenie byłoby diametralnie inne, a tak – jest pod ogromną presją. Ciekawa kolejka przed nami. Wisła gra derby z Cracovią, Śląsk jedzie do Białegostoku – zobaczymy, jak się to ułoży.

Ireneusz Mamrot
Fot. Michal Kosc / PressFocus

O Jagiellonię jest pan spokojny?

Ireneusz MAMROT: – Przed zwolnieniem dyskutowałem z głównym udziałowcem. Bał się o utrzymanie, ale odparłem, że do utrzymania prawdopodobnie wystarczy 36-38 punktów i potrzebujemy zdobyć 12 punktów. Okazuje się, że miałem rację, choć taka liczba jeszcze zdobyta nie została. OK – „Jaga” ma ciężki terminarz, ale najtrudniejszy czeka Zagłębie Lubin. Mecz z Lechią jest megaważny, a potem jeszcze Raków, Lech… Dlatego wydaje się, że w Białymstoku mogą już być spokojny. Każdy punkt przybliża do utrzymania.

Emocje są u góry, emocje są na dole. Wniosek – nie trzeba grup spadkowych czy mistrzowskich, podziału punktów. 18-zespołowa liga broni się sama.

Ireneusz MAMROT: – Jako trenerzy mówiliśmy od dawna, że się obroni. Zgoda, rok temu był specyficzny sezon i spadał tylko jeden zespół, to za mało, ale dziś widzimy, jakie emocje towarzyszą grze o utrzymanie, o mistrzostwo, ale też o 4. miejsce, na które nadal szansę ma Piast. Może to, co powiem, będzie kontrowersyjne i ktoś zarzuci, że zabiłbym atrakcyjność pierwszej ligi, ale byłbym zwolennikiem barażu między trzecim zespołem z zaplecza a trzecim od końca z ekstraklasy. W każdym sezonie spada albo beniaminek, albo dwóch, dlatego taki baraż byłby ciekawy. Pierwsza liga jest teraz atrakcyjna, nikogo nie namawiam do zmian i nie ode mnie to zależy, ale rozsądek podpowiada, że tak byłoby nieco bardziej sprawiedliwie. Cieszę się, że są emocje. Można wiele mówić dobrych i złych rzeczy o naszej lidze, ale jednego jej nie odmówimy: w ostatnich latach emocji na pewno w niej nie brakuje.


Na zdjęciu: Ireneusz Mamrot jest zdania, że gdyby nie kontuzje, Marcin Cebula mógłby nawet trafić do reprezentacji Polski.
Fot. Krzysztof Porebski / PressFocus