Ze Skrą Częstochowa od klasy A do I ligi

Rozmowa z Arturem Szymczykiem, prezesem Skry Częstochowa.


W jaki sposób został pan prezesem Skry Częstochowa?

Artur SZYMCZYK: – Jeżeli powiem, że przypadkowo, to nie przesadzę. To było latem 2006 roku. Stwierdziłem, że muszę zrobić coś, co zintegruje pracowników mojego zakładu pracy, a ponieważ dużą część załogi stanowili mężczyźni, uznaliśmy, że zgłosimy się do prowadzonej w Częstochowie ligi piłkarskiej dla firm pod nazwą „Michaś”. Żebyśmy jednak mogli wystartować, musieliśmy w formularzu zgłoszeniowym wpisać adres boiska, na którym rozgrywać będziemy mecze jako gospodarz. Dlatego wybrałem się na Skrę, która była najbliżej.

Spotkałem się z działającymi wtedy w klubie Piotrem Wierzbickim i Tomkiem Musiałem, którzy… zarazili mnie swoją pasją i zostali moimi najbliższymi współpracownikami. Spodobała mi się szczególnie myśl trenerska i pomysł na pracę szkoleniową, więc dałem się namówić. Wszedłem do klubu jako petent, a wyszedłem jako prezes…

Czy wcześniej był pan związany z klubem?

Artur SZYMCZYK: – Byłem przez trzy lata „skrzakiem” jako trampkarz. Trafiłem do klubu w 1983 roku i choć nie przebiłem się w nim jako piłkarz, to jednak mogę powiedzieć, że zostałem ukształtowany jako człowiek. Uważam, że sukces rodziny klubowej Skry wywodzi się ze skromności. U nas nikt nie „gwiazdorzy”. W taki sposób dobieramy także zawodników, którzy dostają szansę, a swoją determinacją prowadzą klub do sukcesu. Były też takie przypadki, że jeśli ktoś za bardzo podnosił głowę, nawet jeżeli umiejętnościami wybijał się w zespole, to potrafiliśmy się z nim rozstać.

Na drugim biegunie można natomiast postawić Dawida Niedbałę. Jest z nami od czasów juniorskich. Miał wprawdzie epizod w GKS-ie Bełchatów, gdzie przeprowadził się z powodów rodzinnych, ale po roku wrócił do nas i udowadnia swoją postawą i sercem dla Skry, że można się rozwijać w naszym klubie. Jego symbolem dla mnie jest także Arek Piotrowicz. Kibicował Skrze już niemal pół wieku temu jak dziecko, chodząc na mecze z ojcem, a teraz jako członek zarządu jest z drużyną prawie na każdym meczu, czy to w Gdyni, czy w Olsztynie i pomaga zespołowi będąc z nim na dobre i na złe.

Jaki cel postawił pan przed sobą zaczynając działalność prezesa?

Artur SZYMCZYK: – Żeby dobrze zrozumieć w jakiej wtedy sytuacji był nasz klub, trzeba przypomnieć, że w latach 80-tych poprzedniego stulecia decyzją wojewody Skrze odebrano jej stadion „Pod kasztanami”. Bezdomna drużyna grał wtedy swoje mecze na stadionie Włókniarza, albo na obiekcie Politechniki Częstochowskiej, aż wreszcie zadomowiła się na boisku przy ulicy Loretańskiej.

Chociaż słowo „boisko” w tamtych czasach było mocno naciągane, bo bardziej pasowałoby określenie „łąka”, na której swoje spotkania rozgrywała A-klasowa drużyna oraz zespół juniorski. Nie było żadnej infrastruktury, bo zawodnicy przebierali się w stojących tam dwóch melaminach, kontenerach robotniczych, a myli się w zimnej wodzie.

To był cały stan posiadania klubu, mającego jednego trenera, będącego jednocześnie wiceprezesem klubu, czyli Tomka Musiała oraz działaczo-gospodarza Piotra Wierzbickiego. Dlatego powiem szczerze, że na początku nie miałem jakiegoś konkretnego celu. Pomyślałem o tym, żeby pozbierać zawodników i zbudować zespół oraz powołać drużyny młodzieżowe, stanowiące naturalne zaplecze.

Kiedy pojawiła się wizja prawdziwego rozwoju klubu?

Artur SZYMCZYK: – Wciągnąłem się tak szybko, że mój drugi sezon prezesowania zakończył się awansem do okręgówki, a w następnym roku podjęliśmy decyzję o budowie stadionu. Chyba nie była ona do końca przemyślana, bo po drodze natknęliśmy się na spore kłopoty. Okazało się bowiem, że sponsorowi, którego zaprosiłem do współpracy licząc na jego doświadczenie w branży budowlanej i wykorzystanie potencjału maszyn, wyłożył się biznes i zostaliśmy sami.

Przebrnęliśmy jednak przez te piętrzące się problemy i patrząc z dzisiejszej perspektywy uważam, że to była bardzo dobra decyzja. Gdybyśmy nie zbudowali wtedy tego obiektu, nie bylibyśmy w tym miejscu, w którym dzisiaj jesteśmy. W dodatku tamta decyzja zaowocowała podwójnie, bo na czas budowy stadionu przy ulicy Loretańskiej musieliśmy znaleźć boisko zastępcze dla drużyny grającej w okręgówce i kilku już wtedy drużyn młodzieżowych.

Na wynajętym od Salezjanów obszarze postawiliśmy więc budynek, szatnie i zaplecze socjalne oraz trybuny, które służą nam do dzisiaj w ramach zajęć najmłodszych, a w dodatku na tamtej murawie wywalczyliśmy awanse do IV i III ligi. Na nowy stadion wróciliśmy jako III-ligowiec, na inaugurację rundy wiosennej w 2012 roku, wgrywając 3:0 ze Szczakowianką. Myślę, że to był już ten okres, w którym rodziła się idea dążenia do coraz wyższych celów.

Który moment z tego okresu prezesowania wspomina pan najchętniej?

Artur SZYMCZYK: – Każde zwycięstwo, które decydowało o awansie, zostaje w pamięci, a uzbierało się takich spotkań kilka, od klasy A do I ligi. Najmilej wspominam jednak awans do II ligi. Nie na zaplecze ekstraklasy, bo w nim było więcej zaskoczenia niż oczekiwanej radości, ale właśnie na ten pierwszy szczebel rozgrywek centralnych.

W ostatniej kolejce III ligi w sezonie 2017/18 graliśmy u siebie z BKS-em Stalą Bielsko-Biała, a mająca taki sam dorobek Ślęza Wrocław podejmowała polkowiczan. Musieliśmy więc wygrać, a wrocławianie musieli zgubić punkty i tak się stało. My zwyciężyliśmy 3:1, a Ślęza zremisowała 2:2, w doliczonym czasie gry trafiając w poprzeczkę i mogliśmy świętować.

Czy razem ze Skrą i jej piłkarskimi awansami rozwijał się działacz sportowy Artur Szymczyk?

Artur SZYMCZYK: – To dobre porównanie. Im bardziej Skra rosła w siłę, tym bardziej moja droga działacza pięła się w górę. Najpierw zostałem członkiem zarządu Okręgu Częstochowa, którego następnie byłem wiceprezesem i prezesem. Jednocześnie zostałem wiceprezesem Śląskiego Związku Piłki Nożnej i pełnię tę funkcję drugą kadencję. Jestem też obecnie członkiem Komisji do spraw Innowacji w PZPN.

Sukcesy i praca w Skrze przełożyła się więc też na awanse w strukturach związkowych, a jednocześnie rozszerzyła moje pole widzenia. Dowodem na to jest klubowa Szkoła Mistrzostwa Sportowego Nobilito, która działa od czterech lat. Od czwartej klasy szkoły podstawowej poprzez liceum aż do studiów na Politechnice Częstochowskiej, z którą podpisaliśmy umowę, młodzi sportowcy mogą się kształcić u nas i grać w Skrze, która stawia na młodzież.

Co powie pan piłkarzom Skry przed inauguracją pierwszoligowej rundy wiosennej?

Artur SZYMCZYK: – Powiem to, co oni doskonale wiedzą, że po tak dobrej jesieni nie mogą spuścić z tonu. Przestrzegę przed tym, żeby w ich głowach nie zagnieździła się myśl, że swoje już zrobili. Po pierwsze dlatego, że do utrzymania się w I lidze potrzeba jeszcze trochę punktów, a po drugie równie ważna jest dobra opinia, którą bardzo łatwo stracić. Dlatego cały czas trzeba pracować.

Na pewno wiosenne mecze będą trudniejsze, bo już nie jesteśmy uważni za Kopciuszka tylko traktowani będziemy jako solidny beniaminek, który już niejednej drużynie urwał punkty. Te 14 spotkań, które zostały nam do zakończenia sezonu będą więc mega trudne, tym bardziej, że będą decydować o spadku lub awansie, więc każdy rywal będzie się wspinał na wyżyny swoich umiejętności.

Jakie ma pan marzenie na progu 2022 roku?

Artur SZYMCZYK: – Żebyśmy wrócili do Częstochowy i rozgrywali swoje pierwszoligowe mecze u siebie. Jest duża szansa na to, że miasto w budżecie przewidzi środki na modernizację stadionu przy ulicy Loretańskiej. Niezależni Radni „Wspólnie dla Częstochowy” złożyli taki wniosek, który został przychylnie przyjęty przez prezydenta miasta. Przewodniczącemu Jackowi Krawczykowi możemy więc podziękować za inicjatywę i dostrzeżenie problemów Skry i to jest światełko.

Wierzymy więc, że obiekt zostanie dostosowany do wymogów licencyjnych I ligi i w następnym sezonie zagramy u siebie. Jest też nadzieja, że żeńska drużyna powalczy o ekstraklasę. Jednak najbardziej marzę o tym, żeby w klubie pojawiły się dodatkowe osoby mądre, z wizją oraz pasją do piłki nożnej. Tacy ludzie, którzy chcieliby się stać częścią tego projektu, na którego realizację potrzebne są środki finansowe.

Jestem więc gotowy podzielić się swoimi akcjami z inwestorami, od których niejednego moglibyśmy się nauczyć. Solidny partner pomógłby nam rozwijać Skrę, żeby to co mamy teraz nie było chwilą radości tylko początkiem dłuższego pobytu na piłkarskich salonach.


Na zdjęciu: Prezes Skry Artur Szymczyk w 2021 roku miał wiele powodów do zadowolenia…

Fot. Dorota Dusik