Złote palce polskiej siatkówki…

Andrzej Urbański jako zawodnik nie zdobył nigdy złota, ale już w roli szkoleniowca doprowadził popularnych „Kazików” do sensacyjnego mistrzostwa Polski. Był bardzo dobrym rozgrywającym o złotych palcach, cierpliwym trenerem, a teraz jest szanowanym komisarzem ligi.


49 punktów Malickiego

5 kwietnia 1996 roku, hala przy ul. Żeromskiego w Sosnowcu, decydujący mecz play-off o mistrzostwo Polski. Ten wysłużony obiekt był zapełniony do ostatniego miejsca na ponad godzinę przed rozpoczęciem spotkania. Siatkarze Kazimierza-Płomienia potrzebowali raptem 65 minut, żeby rozbić w pył Legię Warszawa i sięgnąć po mistrzostwo Polski. Uradowani kibice „Kazików” wbiegli na parkiet i zdarli z siatkarzy koszulki. Dopiero po przebraniu się w nowe stroje zawodnicy mogli przystąpić do uroczystości wręczenia medali. Kibice, fetując zwycięstwo, pili szampana. Częstowali nim nawet trenera gości Wojciecha Drzyzgę. Takie były kulisy ostatniego mistrzostwa Polski sosnowieckich siatkarzy, zdobytego pod wodzą Andzeja Urbańskiego. Ten zdolny były rozgrywający, ale niedoceniany szkoleniowiec zagrał wszystkim na nosie…

W wywalczeniu złota Urbańskiemu bardzo pomógł Robert Malicki, który w jednym z wcześniejszych meczów finałowych z Legią zdobył aż 49 punktów. To rekord finałów siatkarskich w Polsce, aktualnie nikt nawet nie zbliżył się do tego wyniku.

– Robert zagrał w tym rekordowym meczu fenomenalnie – wspomina Urbański. – To nie był wynik z kapelusza, myśmy dokładnie to policzyli w trakcie meczu, mieliśmy już wtedy swój program, który przywiozłem z Włoch. Wtedy zaczęła się era statystyków, inne kluby także zaczęły korzystać z ich usług. Malicki miał bardzo mocne uderzenie z lewej ręki, ponadto zagrywał z wyskoku. No i tych punktów się uzbierało. Jak na tamte czasy to były „rewelka”. A Legia miała w składzie reprezentantów Polski, Wojtka Drzyzgę na ławce trenerskiej i nie dała nam rady. To było wielkie święto sosnowieckiej siatkówki.

Po 1000 złotych za złoty medal

Po 27 latach od zdobycia mistrzostwa kraju trener Urbański uchyla nam rąbka tajemnicy, zdradzając jaką premię dostał on i jego podopieczni za ten niezwykły wyczyn. – Jak mnie ktoś teraz pyta, co dostałem za mistrzostwo i odpowiadam mu szczerze, to ludzie się dziwią. Nie mogą uwierzyć… To było po 1000 złotych na głowę. Co prawda wcześniej była w kraju denominacja złotówki, ale i tak to były bardzo skromne pieniądze jak na tamte czasy. Ale muszę przyznać, że prezes „Kazików” Ryszard Grenda zachował się bardzo uczciwie. Ile obiecał, tyle dał. Było mało, ale uczciwie. I za to go szanuję.

Jak w ogóle do tego doszło, że Urbański został trenerem Kazimierza-Płomienia? Wszak drużynę prowadził wcześniej Waldemar Wspaniały, który był guru sosnowieckiej siatkówki. Ale Wspaniałemu się nie udało, natomiast po sukces sięgnął jego uczeń.

– Po czterech latach pracy jako trener Kazimierza-Płomienia, już jako szkoleniowiec z dwunastoletnim stażem podjąłem decyzję o zmianie środowiska. Dzisiaj wiem, że co najmniej o dwa lata za późno. W 1995 roku przyjąłem propozycję ze Stilonu Gorzów. Zastąpiłem na ławce Jurka Wagnera. Po moim odejściu to właśnie Andrzej Urbański zdobył z Kazimierzem-Płomieniem mistrzostwo Polski, a ja spadłem ze Stilonem z ligi – przypomina Wspaniały moment przekazania pałeczki szkoleniowej swojemu asystentowi.

Trzech komisarzy, niczym… trzech tenorów

Urbański był pojętnym uczniem, co podkreśla jego kolega z okresu wspólnej gry w Płomieniu Janusz Kapka. Gdy w 1996 roku „Kaziki” biły Legię w finale play-off to Kapka był asystentem Urbańskiego na ławce trenerskiej. – Jak przyszedłem z Wałbrzycha do Milowic w 1981 roku to Andrzej był już ukształtowanym zawodnikiem. Miał co prawda tylko 180 centymetrów, ale niejeden rywal „naciął” się na bloku, gdy próbował z nim walczyć na środku siatki. Miał znakomite palce, świetnie rozgrywał piłki. Graliśmy razem, a potem współpracowaliśmy, gdy on prowadził z ławki Płomienia. Już w latach 80-tych mieliśmy receptę na Legię. Wierzyliśmy z Andrzejem, że ogramy warszawian w finale i tak się stało. A bardzo nam pomógł właśnie Malicki, któremu świetnie wystawiał Jarek Szopa. Robert kończył 80 procent piłek, był wykorzystywany do granic możliwości – uśmiecha się Kapka, przypominając, że po latach sosnowiczanie ciągle mają przed oczami ten finał z Legią. Teraz, jako komisarze ligi, „grają” go w trójkę, gdyż oprócz niego i Urbańskiego tę samą robotę wykonuje kolejny bohater finału z 96’ roku, wspomniany Malicki.

Jak Urbański został „Bulionem”…

Czasami Urbański zastanawia się jak mocno zmieniła się nasza liga, od kiedy z Kazimierzem Płomieniem jako trener zdobywał mistrzostwo kraju?

– Na pewno siła akcji jest większa. Zawodnicy są wyżsi i atakują dużo mocniej. Gra jest szybsza, choć w Płomieniu miałem akurat na rozegraniu Jarka Szopę, wystawiającego z porównywalną szybkością, jak obecni rozgrywający. Jeśli natomiast chodzi o wyszkolenie techniczne poszczególnych graczy, to mam wrażenie, że wówczas stało na wyższym poziomie – uważa Urbański, którego w środowisku wszyscy nazywają „Bulionem”. Skąd wzięła się ta ksywka? – To od kostki magi. W dzieciństwie odwijałem kostkę magi w opakowaniu w celofanie i lizałem. To było bardzo słone, ale mnie smakowało. No i ktoś to zauważył i tak zostałem „Bulionem”…

W swoim trenerskim CV „Bulion” ma pracę w Serie A, co jest szczególnym wyróżnieniem dla polskiego szkoleniowca. Aktualnie nasi trenerzy poszli w odstawkę, w ligowych klubach dominują Włosi. Taka moda, może potrzeba chwili… W latach 90-tych Urbański znalazł się w Italii, dzięki byłej żonie Leszka Molendy, byłego siatkarza Płomienia i reprezentanta Polski, który zmarł w 1999 roku. Pomocny był także kontakt z jednym z włoskich menedżerów. „Bulion” miał wcześniej doświadczenie w pracy z kobietami, prowadząc Kolejarza Katowice.

– Romanelli Florencja to był zespół, który bronił się przed spadkiem z Serie A. Pojechałem do Florencji nie znając języka włoskiego. Musiałem się go szybko uczyć, gdyż już po 2 tygodniach wystąpiłem w telewizji i musiałem mówić po włosku. Jakoś dałem sobie radę, włoski to melodyjny język, można się go szybko nauczyć. To był trudny okres dla mnie i zespołu. Dziewczyny chciały być ładne, dobrze zarabiać, ale już na ciężką pracę w siłowni nie miały ochoty. W tamtym czasie włoskie siatkarki nie miały jeszcze takich sukcesów jak teraz, nie zdobywały medali na wielkich imprezach. To się później zmieniło. Spadliśmy z Serie A i wróciłem niezadowolony do kraju. Gdybym trafił na stabilniejszego emocjonalnie prezesa, to bym dłużej popracował w jednym klubie. I to dotyczy nie tylko Włoch, ale również mojej pracy w Polsce. W jednym polska siatkówka upodobniła się do piłki nożnej, zmiany trenerów następują błyskawicznie. Inna rzecz, która nie podoba mi się w ligowej siatkówce to podpisywanie kontraktów przez zawodników i trenerów z nowymi klubami jeszcze w trakcie sezonu. Oficjalnie o tym się nie mówi, ale często jest tak, że zawodnicy mają podpisane kontrakty z dwoma klubami. Dla nich to fajna sprawa, po sezonie jadą na wakacje i nie martwią się, gdzie będą grali w nowym sezonie – zżyma się lekko Urbański.

Przystanek Włoszczowa

Od 12 lat Urbański mieszka we Włoszczowie, gdzie cały czas zajmuje się trenerką. Tamtejszy męski zespół wprowadził do II ligi, a teraz pracuje tam z młodzieżą. Skąd pomysł wyprowadzki na prowincję do małego miasteczka powiatowego, gdzie wielka siatkówka znana jest głównie z telewizora? – Włoszczowa to zupełny przypadek. Z żoną Grażyną, która także grała w siatkówkę w Płomieniu, myśleliśmy, by na stare lata wyemigrować na wieś. Byliśmy u znajomych na grzybach, cisza, spokój i postanowiliśmy się tutaj wybudować. Mamy dom pod lasem, jest bardzo przyjemnie, czego nam więcej trzeba. Na moją decyzję o wyprowadzce z Sosnowca wpływ miało to, że straciłem pracę w SMS PZPS w Milowicach. Bardzo ją sobie ceniłem, ale musiałem zmienić zdanie. Prezes Hetmana Włoszczowa, pan Michalski przyjął mnie z otwartymi rękami. Tu jest siatkarska „Sahara”, ale w każdym miejscu powinna się rozwijać siatkówka – dowodzi Urbański.

Gdy w czasie pierwszych rządów PiS-u pojawił się forsowany przez prominentnego działacza tej partii Przemysława Gosiewskiego pomysł budowy we Włoszczowie przystanku na Centralnej Magistrali Kolejowej to miasto stało się obiektem drwin. Ale nie dla Urbańskiego, który jako komisarz ligowej siatkówki może z tego słynnego peronu jeździć do wielkich miast, gdzie rozgrywane są ligowe spotkanie. – Tutaj nawet „Pendolino” się zatrzymuje, więc mogę podróżować z Włoszczowy do Warszawy, Gdańska, Krakowa czy Rzeszowa. Taniej wychodzi pociągiem niż własnym samochodem – zaznacza rześki 70-latek, który dopiero teraz może się wyluzować w siatkarskich halach. – Wcześniej, gdy byłem trenerem, to człowiek był cały czas spięty. Najczęściej stawiano przede mną wygórowane cele, liczyło się tylko mistrzostwo Polski. Teraz jako komisarz widzę mocno zestresowanych trenerów, natomiast ja jestem mocno rozluźniony – oddycha z ulgą pan Andrzej, który w macierzystym Płomieniu długo nie wiedział, czy będzie siatkarzem, czy też piłkarzem.

Nigdy nie został Bobrowem…

– Słynny trener Płomienia Andrzej Hawranek powiedział wtedy do mnie bardzo ważne słowa. „Bobrow (radziecki sportowiec uprawiający z powodzeniem piłkę nożną i hokej na lodzie – red.) to z ciebie nie będzie! Musisz wybrać jedną dyscyplinę”. Pomogła mi Ogólnopolska Spartakiada Młodzieży, na której wybrano mnie najlepszym rozgrywającym. I tak zostałem zawodowym siatkarzem – kończy swoją opowieść Urbański, który nigdy nie zagrał w pierwszej reprezentacji Polski (wystąpił za to w reprezentacji ligi), ale nie ma uczucia niespełnienia. Jego złote palce pamięta z pewnością starsze pokolenie sympatyków siatkówki…


Kluby Andrzeja Urbańskiego

Kariera zawodnicza

Płomień Milowice 1971-75

Jedność Michałkowice 1975-79

Płomień Sosnowiec 1979-84

Baildon Katowice 1984-88

Csepel Budapeszt 1988-90

Baildon Katowice 1990/91

Kariera trenerska:

Kazimierz-Płomień Sosnowiec (mężczyźni), Kolejarz Katowice (kobiety), Romanelli Florencja (Włochy – kobiety), reprezentacja Polski kadetek, SMS PZPS I Sosnowiec (kobiety), Morze Szczecin, STS Skarżysko-Kamienna (mężczyźni), Hetman Włoszczowa (mężczyźni i młodzież).

Sukcesy trenerskie: mistrzostwo Polski z Kazimierzem-Płomieniem Sosnowiec (1996), Puchar Polski z KP Polska Energia Sosnowiec (2003), praca z reprezentacją Polski mężczyzn w roli drugiego trenera (pierwszym był Ireneusz Mazur), brąz mistrzostw Europy kadetów (II trener).


Na zdjęciu: Andrzej Urbański (z lewej) ukochanej siatkówki nigdy nie porzucił.

Fot. Adam Starszyński/PressFocus