Zmierzch kontynentów, zmierzch Bogów…

Rosja jest pięknym krajem. Mistrzostwa są bardzo profesjonalnie przeprowadzane. Stoją na bardzo wysokim poziomie. Jest zdecydowanie więcej plusów niż minusów, których musiałbym na siłę szukać. To absolutny top, jeśli chodzi o organizację tej rangi imprezy. Cieszę się, że tu przyjechałem, bo w kraju mamy mocno zakłamany obraz naszych wschodnich sąsiadów. Co się u nich dzieje, jak żyją, to klimat wykreowany przez polityków, którym uważam nie warto wierzyć. A gdy Rosjanie słyszą, że przyjechaliśmy z Polski, jesteśmy Polakami, to nikt krzywo na nas nie patrzy. Na każdym kroku spotykamy się z sympatią, życzliwością. Ani przez moment nie żałowałem pobytu tutaj. Każdemu poleciłbym turystycznie ten kraj – tak pozasportowe klimaty nakreślił Radosław Gilewicz, kapitan reprezentacji Śląska oldbojów, były reprezentacyjny napastnik, którego przyjacielem jest trener „Sbornej” Stanisław Czerczesow, a kolegą szkoleniowiec reprezentacji Niemiec Joachim Loew, który był przed laty i jego trenerem. Na mundialu „Radogoal” jest ekspertem telewizji Polskiej, komentował będzie dzisiejsze spotkanie półfinałowe Belgii z Chorwacją.

Zbigniew CIEŃCIEŁA: Tylko że mundial już toczy się bez udziału gospodarzy, którzy pechowo odpadli w ćwierćfinałach gorzej wytrzymując próbę nerwów w serii rzutów karnych.
Radosław GILEWICZ: – Trzy razy rzędu z trenerem Czerczesowem i Jurkiem Brzęczkiem (kiedyś kapitan reprezentacji Polski, obecnie trener Wisły Płock – przyp. red.) zdobywaliśmy tytuł mistrza Austrii, więc nasze relacje ze Stasiem są doskonałe. Ta przyjaźń została. Jest na trwałych fundamentach. Dzwoniliśmy do siebie przed każdym meczem Rosji, sms-owaliśmy. Trzymałem do końca kciuki za jego drużyną, bo byłem już w maju w Rosji na pięciodniowym rekonesansie. Widziałem wtedy nie ciężkie, a wręcz brutalne treningi Rosjan, więc byłem przekonany, że daleko zajdą po takiej pracy. Niestety, karna loteria zamknęła im drzwi do strefy medalowej, ale „Stani” ruszył dla piłki miliony Rosjan. Nawet po porażce z Chorwacją Rosjanie cieszyli się, tańczyli, wystrzeliwali sztuczne ognie, wiwatowali, jeszcze bardziej zakochali się w futbolu.

Takiej euforii nie było w ekipie innego pana kolegi, bo Niemcy zawiedli jak nigdy w historii.
Rzeczywiście, moi faworyci pojechali bardzo szybko do domu. To trudne do określenia, dlaczego zagrali tak słabo. Na pewno zabrakło im poweru, nie byli skuteczni. Poza meczem z Meksykiem, w starciu ze Szwecją, nie wspominając o Korei Płd. nie byli sobą. Dlatego powiedzieli sobie zaraz po powrocie, że pewien etap tej reprezentacji się zakończył. W Niemczech czas na zmianę pokoleniową.

Jednak Loew nie stracił posady mimo porażki. Ta niemiecka konsekwencja w działaniu i upór, zdecydowanie odmienne od naszego pędu do natychmiastowych zmian i rewolucji, są godne polecenia?
Radosław GILEWICZ: – Co ciekawe – to nie federacja tak zadecydowała, a sam „Jogi” stwierdził, że chce nadal pracować z kadrą. Ale nie ma się co dziwić, bo Niemcy będą mają w kim wybierać. Już na swoją szansę czeka idąca szeroką ławą świetna generacja młodych, gniewnych piłkarzy, której brakuje tylko doświadczenia, z Leroyem Sane na czele.

Którego Loew nie zabrał do Rosji. Brak gwiazdora Manchesteru City był bolesną pomyłką Loewa?
Radosław GILEWICZ: – Oczywiście po fakcie można różnie dywagować. Dlatego to, co powiem, być może zabrzmi śmiesznie, ale jeden z najlepszych asystentów ligi angielskiej nie pasował do jego koncepcji. Trzy ostatnie mecze przed mundialem były słabsze w jego wykonaniu, tracił piłki i chyba za bardzo gwiazdorzył, co wytknął mu najprawdopodobniej, choć nie użył jego nazwiska, Toni Kroos.

Jak w Rosji na giełdzie ekspertów komentuje się fakt, że finały mistrzostw świata będą tak naprawdę finałami Mistrzostw Europy?
Radosław GILEWICZ: – Wszyscy najlepsi piłkarze świata grają w Europie, więc chociażby już tylko z tego względu trudno mówić o zaskoczeniu. Mamy w Europie więcej indywidualności, jest lepsza piłkarska jakość, to one zdecydowały w większości przypadków o wynikach oraz zdecydowanie lepsza dyscyplina taktyczna europejskich reprezentacji, o której sile i decydującym znaczeniu przy tych samych możliwościach pokazywały już mistrzostwa Europy 2016. To przeważało w spotkaniach Europy z innymi kontynentami, choć spodziewałem się więcej po Afryce, liczyłem na niespodziankę ze strony Azji.

Nie mówiąc o Ameryce Południowej, której przedstawiciela próżno szukać w półfinale?
Radosław GILEWICZ: – Ale bez sensu jest gdybanie, że gdyby Brazylijczykom w meczu z Belgią dać karnego, który się należał, lub przy odrobinie więcej szczęścia, to oni byliby w półfinale. Teraz trzymam kciuki za Belgami – robię we wtorek ich mecz z Chorwatami, którzy też pokazali się z bardzo dobrej strony. Pytanie czy zdążą się zregenerować po wyczerpującym starciu z Rosją?

Zmierzch kontynentów spoza Europy zrównał się w Rosji ze zmierzchem Bogów. Kolejne zaskoczenie?
Radosław GILEWICZ: – Świat potrzebuje już nowych gwiazd. Panowanie, czy konkurowanie ze sobą Ronaldo i Messiego już się przejadło. Dlatego tak mnie cieszy urocza i dojrzała już gra dopiero 19-letniego Kyliana Mbappe, który w dodatku ma obok siebie wspaniałych francuskich zawodników. Cieszy oko jego gra, ale i robi różnicę. To jest to, czego potrzebuje teraz światowa piłka, choć jednocześnie boli mnie wyśmiewanie przez świat Neymara. Jasne, nikt nie chce oglądać turlającego się po murawie najdroższego piłkarza świata, z drugiej strony w piłkę akurat potrafi grać jak mało kto.

Mundial finiszuje, dlatego na koniec krótko zapytam o biało-czerwonych. Ocena Polski nie może być pozytywna?
Radosław GILEWICZ: – Dużo pięknych goli, szalonych meczów, mnóstwo emocji, a po rozegraniu 60 meczów można byłoby się doczepić do zaledwie kilku. Kibice nie narzekają, a mistrzem świata zostanie team z Europy. Jak na tym tle pokazał się Polska? Niestety, bardzo słabo, była tutaj głównym źródłem rozczarowania. Nikt już w Europie nie gra tak przewidywalnie, jak nasi, a bez wybiegania, szybkości niewiele się zrobi. Odpadały na podobnym etapie reprezentacje Azji, Afryki, ale ich zapamiętaliśmy, bo grały ładnie, ambitnie. Nas z Rosji nie zapamięta nikt…