Znali go wszyscy, wszyscy kochali

Wczoraj rano, w wieku 75 lat, odszedł najwybitniejszy polski kolarz w historii, Ryszard Szurkowski.


Przed takim ciosem, jaki spadł wczoraj na kolarską i całą sportową Polskę, trudno się obronić. Choć wiedzieliśmy, że Jego stan zdrowia, po wypadku, jakiemu uległ w czerwcu 2018 roku, nie jest najlepszy. Ostatnio jednak, tak mówiono, było lepiej. Skomplikowana, żmudna i kosztowna rehabilitacja przynosiła skutek, a On sam – pełen optymizmu, którym zarażał – przekonywał, że stanie jeszcze na własnych nogach. A może nawet wsiądzie na rower… Rzeczywistość okazała się jednak inna, o czym przekonaliśmy się dopiero wczoraj, gdy było już po wszystkim. Nowotwór żołądka zaatakował osłabiony organizm. Nieco ponad tydzień temu przeszedł operację. W następnych dniach czuł się nieco lepiej. Kryzys nastąpił w weekend. Wczoraj wczesnym rankiem, w szpitalu w Radomiu zmarł Ryszard Szurkowski, najwybitniejszy polski kolarzy wszech czasów. Niedawno skończył 75 lat.

Jak „Małyszomania” i Lewandowski

Nie sposób jest wymienić wszystkie Jego sukcesy. Jak również niemożliwością jest w kilku słowach określić, kim był dla polskich kibiców. Tym młodszym możemy jedynie uzmysłowić, że w latach swej świetności był tak popularny, jak Adam Małysz w szczytach „Małyszomanii”, Robert Kubica, kiedy z sukcesami startował w Formule 1, czy obecnie Robert Lewandowski. W takim porównaniu nie ma krzty przesady. Nie ma bowiem współcześnie chyba ani jednego 60-70-latka w Polsce, który nie znałby nazwiska Ryszarda Szurkowskiego. Gdy nadchodził maj, a w radio czy w telewizji wybrzmiewała charakterystyczna fanfara Wyścigu Pokoju, ulice – jak Polska długa i szeroka – pustoszały. Prócz tych oczywiście, którymi mknęła kolumna wyścigu. Z Ryszardem Szurkowskim, najczęściej, w żółtej koszulce lidera. Choć nigdy tego nie policzono, to kolarz rodem z dolnośląskiego Świebodowa jest tym polskim sportowcem, który miał największą publikę i ogromną rzeszę kibiców, szczególnie właśnie podczas Course de la Paix. Nic w tym dziwnego. 52 z 89 etapów, w jakich wziął udział w ramach tej rywalizacji, przejechał właśnie w trykocie przodownika klasyfikacji generalnej. Triumfował w niej czterokrotnie Wygrał 13 odcinków, 9 razy był drugi i 9 razy trzeci. Pomniejszych sukcesów, jak triumfy w klasyfikacjach drużynowej, czy najaktywniejszych, nikt nie brał pod uwagę. Bo liczyło się tylko to, co Szurkowski robił z rywalami na trasie.

Rywale prosili o pomoc

Wyścig Pokoju mógł wygrać już w 1969 roku, czyli w swoim debiucie. Ale na ostatnim etapie, w kluczowym momencie rywalizacji, złapał gumę. Rok później nie było już wątpliwości i 24-latek wspaniale wykończył pracę całego zespołu, podopiecznych legendarnego trenera, Henryka Łasaka. Polacy wygrali 10 z 15 etapów imprezy, a najlepszy z nich był Szurkowski. Nie inaczej było w 1971 roku, kiedy to Polak został pierwszym kolarzem w historii najważniejszego amatorskiego wyścigu na świecie, który obronił tytuł. Jedyne niepowodzenie związane ze startem w tej imprezie zaliczył w 1972 roku. Nie ze swojej winy, dodajmy. Poszło bowiem o… ogumienie. Otóż asystent trenera Łasaka, Andrzej Trochanowski wypatrzył, że kolarze z NRD bardzo dobrze radzą sobie jadąc po brukach na czechosłowackich oponach marki Kovalit. Nasz zespół zdjął zatem opony Pirelli i nałożył Kovality właśnie.

Nie wiedzieli jednak Polacy, że Niemcy mają inną, ulepszoną wersję. Wykonaną na stylonowym płótnie. Opony polskich kolarzy pękały jedna za drugą. Efekt? Ponad osiem minut straty na etapie do Karlowych Warów i koniec marzeń o triumfie w klasyfikacji generalnej. Szurkowski się jednak nie poddał. Wygrał następnie trzy odcinki, a o jego solowej akcji, zakończonej triumfem w Lublinie na przedostatnim etapie, przez wiele lat krążyły legendy. W 1973 roku Polacy wzięli rewanż na rywalach, a gwiazda Szurkowskiego znów błyszczała najjaśniej. A w 1975 roku, po rocznej przerwie, wygrał Wyścig Pokoju po raz czwarty. O jego dominacji świadczy to, co stało się przed ostatnim etapem. Najgroźniejsi rywale, Hartnick z NRD z Pikkuus z ZSRR, wiedzieli, że nie mają szans i przyszli prosić Polaka o to, by pomógł im… zająć drugie miejsce. Kolarz radziecki wręcz błagał Szurkowskiego, bo mówił, że jak nie zajmie drugiej lokaty, to radziecki szkoleniowiec, legendarny Wiktor Kapitonow, go… zabije.

Z Merckxem w „Casablance”

To właśnie rywalizacja i triumfy nad kolarzami z ZSRR były najważniejsze. Ale raz, po swoim ostatnim zwycięstwie w Wyścigu Pokoju, Szurkowski musiał kolarzy radzieckich… chronić. Bo publiczność nie była im przychylna. Dlatego wyszedł z nimi na podium, bo wygrali klasyfikację drużynową. A później odbył wraz z nimi rundę honorową na Stadionie Dziesięciolecia. Kibice nie śmieli dokuczać rywalom, obok których jechał ich idol. Wtedy, w 1975 roku, Szurkowski był już wielką gwiazdą kolarstwa amatorskiego, choć o jego wyczynach wiedzieli też zawodowcy.

W 1973 roku w Barcelonie został bowiem pierwszym w historii polskiego kolarstwa mistrzem świata. Podczas wyścigu ze startu wspólnego, w walce o medale liczyło się czterech kolarzy. Dwóch Polaków, Duńczyk i Francuz. Kapitalną pracę wykonał Stanisław Szozda, który sukcesywnie męczył rywali. Szurkowski, w odpowiednim momencie, poszedł na solo i w wielkim stylu zdobył tęczową koszulkę. To właśnie na tych mistrzostwach, w barcelońskiej restauracji „Casablanca”, spotkał się z Eddym Merckxem, a najwybitniejszy kolarz wszech czasów docenił sukces Polaków. Kto wie, czy nie było to ważniejsze od zdobytych medali. Bo legendarny „Kanibal”, znany z introwertycznego charakteru, nigdy nikogo nie chwalił.

Wielki zawodnik, świetny trener

Prócz złota w 1973 Szurkowski został wicemistrzem świata w 1974 roku. W Montrealu, w wyniku zamieszania na finiszu przegrał z kolegą z reprezentacji, Januszem Kowalskim. W swoim przebogatym dorobku najwybitniejszy polski kolarz wszech czasów ma również dwa srebrne medale olimpijskie. Sukcesy to gigantyczne, ale mało kto dziś pamięta, że świetne wyniki odnosił również w roli trenera. W 1984 roku został selekcjonerem kadry narodowej. Rok później Lech Piasecki wygrał Wyścig Pokoju, a także został mistrzem świata ze startu wspólnego. W 1988 roku prowadzona prze Ryszarda Szurkowskiego drużyna w składzie Andrzej Sypytkowski, Joachim Halupczok, Marek Lesniewski i Zenon Jaskuła zdobyła w Seulu olimpijskie srebro. W kolejnych latach udzielał się jako działacz. M.in. on tworzył pierwszą polską grupę zawodową – Exbud Kielce. Krótko zajmował stanowisko prezesa Polskiego Związku Kolarskiego. Do 10 czerwca 2018, kiedy to uległ poważnemu wypadkowi podczas wyścigu amatorów w Niemczech, jeździł na rowerze. Za swoje wybitne osiągnięcia był wielokrotnie odznaczany, m.in. Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Takiego kolarza, choć następców nie brakowało i nie brakuje, już nie będzie.


Ryszard SZURKOWSKI (ur. 12 stycznia 1946 w Świebodowie – zm. 1 lutego 2021 w Radomiu)

Kluby: 1966-68 – LZS Milicz, 1966 Radomiak Radom (w czasie służby wojskowej), 1968-78 Dolmel Wrocław, 1979 – FSO Warszawa, 1979-82 Polonez Warszawa.

Najważniejsze osiągnięcia

Igrzyska olimpijskie: srebrny medal Monachium 1972 i Montreal 1976 w drużynie.

Mistrzostwa świata: złoty medal Barcelona 1972, srebrny medal Montreal 1974 indywidualnie, złoty medal Barcelona 1973 i Yvoir 1975 w drużynie.
Mistrzostwa Polski: złoty medal 1969, 1974, 1975, 1978, 1979, srebrny medal 1973, brązowy medal 1976 w  wyścigu szosowym ze startu wspólnego; brązowy medal 1973 w jeździe indywidualnej na czas; złoty medal 1974, srebrny medal 1969, 1975, 1976 w wyścigu górskim; złoty medal 1972, 1975, 1980, srebrny medal 1973, 1978, brązowy medal 1978, 1981 w wyścigu parami; złoty medal 1975, 1976, srebrny medal 1973, brązowy medal 1971, 1972, 1974, 1977, 1978 w wyścigu drużynowy; złoty medal 1968 w przełajach.
Wyścig Pokoju: 1969 – 2, 1970 – 1, 1971 – 1, 1972 – 17, 1973 – 1, 1975 – 1.


Fot. Jacek Prondzyński/PressFocus