Znów zdobyli Moskwę!

Legia Warszawa, strzelając jedynego gola w doliczonym czasie gry, wygrała ze Spartakiem w pierwszym meczu fazy grupowej Ligi Europy.


Bez Andre Martinsa, ale z Igorem Charatinem w środku pola rozpoczęła Legia Warszawa przygodę z fazą grupową Ligi Europy. Przypomnijmy, że pierwszy z wymienionych od dłuższego czasu, a konkretnie od meczów ze Slavią Praga, ma problemy ze stawem skokowym. Uraz pogłębił się w ostatnim meczu ligowym, w którym Legia mierzyła się ze Śląskiem Wrocław. W poniedziałek Portugalczyk nie dokończył treningu, ale sztab szkoleniowy postanowił, że zawodnik ten uda się do Moskwy. Tymczasem do gry w barwach warszawskiego zespołu, po dwumiesięcznej przerwie, powrócił Mattias Johansson. Warto przypomnieć, że Szwed, który wyszedł na plac gry na prawym wahadle, niedługo po przenosinach do Legii zachorował na mononukleozę. Następnie jednak wyzdrowiał i zagrał nawet w dwóch meczach reprezentacji Szwecji. W środę po raz pierwszy pojawił się w wyjściowym składzie warszawskiego zespołu.

Trzy szanse Rosjan i Boruc

Początek spotkania był wyrównany i Legia na pewno rywala się nie przestraszyła. Na ataki Spartaka próbowała odpowiadać tym samym, choć przez pierwsze pół godziny gry żaden z zespołów nie stworzył klarownej sytuacji. Pierwszą groźniejszą akcję przeprowadzili Rosjanie, a konkretnie Quincy Promes. 50-krotny reprezentant Holandii złamał akcję do środka i spróbował strzału w górną część bramki Legii, ale bardzo dobrze ustawiony był Artur Boruc, który bez większych trudności złapał piłkę. Był to jednak poważny sygnał ostrzegawczy dla Legii, który mógł sugerować, że Spartak – do końca pierwszej połowy – zamierza przycisnąć i spróbuje strzelić gola. Niedługo po akcji Promesa to się potwierdziło. Rosjanie wyraźnie przyspieszyli, a Jordan Larsson wpadł w pole karne. Następnie próbował, strzałem z ostrego kąta, zaskoczyć Boruca, ale ten ponownie zachował się bez zarzutu.

Końcówka pierwszej połowy należała już do Spartaka, a trzecią groźną akcję tego zespołu przeprowadził Victor Moses. Nigeryjczyk z dziecinną łatwością ograł Filipa Mledenovicia, ale następnie zachował się trochę lekceważąco. Chciał skończyć akcję finezyjnie, spróbował bowiem poszukać okienka bramki Legii strzałem wewnętrzną częścią stopy, ale znacznie spudłował. Z czego wynikało to, że ostatni kwadrans pierwszej połowy przebiegał już pod dyktando Spartaka? W szeregi mistrza Polski, który nieźle wszedł w mecz, wkradł się bowiem chaos. Szybsza gra rosyjskiego zespołu spowodowała, że defensywa Legii zaczęła się gubić, choć trzeba przyznać, że w kilku sytuacjach „Wojskowi” udanie neutralizowali ataki rywala.

Rajd Muciego, gol Kastratiego

W pierwszych minutach po przerwie mistrz Polski nie dopuszczał graczy Spartaka tak blisko własnego pola karnego, choć po jakimś czasie znów nastąpił moment, w którym Rosjanie byli bardzo blisko zdobycia gola. W 66. minucie meczu defensywa Legii wyraźnie przysnęła. Artur Jędrzejczyk nie zablokował dośrodkowania Gieorgija Dżikij, który posłał piłkę w pole karne, a niepilnowany Samuel Gigot miał wszystko, by dać swojej drużynie prowadzenie. Strzelając głową trafił jednak w spojenie słupka z poprzeczką. Gdyby futbolówka poleciała nieco niżej, to tym razem Artur Boruc nie uratowałby Legii. Doświadczony golkiper nie stracił jednak czujności, bo kilka minut później znów popisał się udaną interwencją, parując na rzut rożny piłkę po strzale Larssona. Spartak znów zatem zaatakował zdecydowanie, ale tym razem Legia potrafiła się odgryźć. I bardzo niewiele zabrakło, by po jednej z takich akcji strzeliła bramkę. Do szybkiego ataku stołecznej drużyny podłączył się Lirim Kastrati, który wrzucił piłkę przed bramkę, do Mahira Emrelego. Azerski napastnik „Wojskowych” próbował zmieścić futbolówkę tuż przy słupku, ale zabrakło mu nieco precyzji, bo jego strzał otarł się jedynie o konstrukcję bramki Spartaka.

Wydawało się, że to była najlepsza okazja Legii w tym spotkaniu i nic więcej się w nim nie wydarzy. Spartak sprawiał bowiem pod koniec spotkania wrażenie zespołu, który nieco opadł z sił i wszystko wskazywało na to, że spotkanie zakończy się remisem. Tymczasem zupełnie nieoczekiwanie to Legii udało się zaskoczyć rywala w doliczonym czasie! Na rajd zdecydował się Ernest Muci, który wyłożył następnie piłkę Kastratiemu, a reprezentantowi Kosowa nie pozostało nic innego, jak skierować futbolówkę do siatki. Co ciekawe ten sam piłkarz, kilkadziesiąt sekund później, raz jeszcze skierował piłkę do bramki Spartaka, ale był na spalonym. To już nie miało jednak żadnego znaczenia, Legia prowadzenie utrzymała bowiem do końcowego gwizdka i znów – jak 10 lat temu – zdobyła Moskwę!

Spartak Moskwa – Legia Warszawa 0:1 (0:0)

0:1 – Kastrati, 90+1 min.

LEGIA: Boruc – Jędrzejczyk, Wieteska, Nawrocki – Johansson, Slisz, Charatin (59. Kastrati), Luquinhas (83. Muci), Mladenović – Josue (90+3. Lopes), Emreli (82. Pekhart). Trener Czesław MICHNIEWICZ.

SPARTAK: Maximenko – Rasskazov, Gigot, Dżikija – Moses (82. Bakajew), Umjarov, Zobnin (23. Hendrix), Lucas (69. Łomowickij) – Promes, Ponce, Larsson (82. Sobolev). Trener Rui VITORIA.

Sędziował Nikola Dabanović (Czarnogóra). Żółte kartki: Gigot, Umjarow, Łomowickij, Bakajew – Wieteska, Johansson, Jędrzejczyk, Josue.


Na zdjęciu: Legia Warszawa ma patent na wygrywanie w Moskwie. Po 10 latach znów okazała się lepsza od Spartaka.
Fot. Wojciech Dobrzynski / Legionisci.com / PRESSFOCUS