Zostaliśmy z pustką

Tomasz MUCHA: Nie mógł pan pomóc zespołowi w play offie i mecze z Gwardią obserwował z boku. Porażka bolała tak samo, jak na boisku?

Bartłomiej TOMCZAK: – Nikomu tego nie życzę – denerwowałem się pięć razy bardziej niż gdybym grał. Wtedy ma się przynajmniej na coś wpływ, ale wszystko, co mogłem, to tylko podpowiedzieć coś z ławki. Serce rwało się do pomocy, kapitan powinien być z drużyną. To była sytuacja dla mnie niecodzienna, bo w ciągu 14 lat kariery opuściłem dopiero drugi i trzeci mecz w play offie.

A ten pierwszy…?

Bartłomiej TOMCZAK: – Jeszcze gdy grałem w Zagłębiu Lubin, w ostatniej minucie spotkania chyba z Azotami Puławy dostałem czerwoną kartkę i nie mogłem zagrać w trzecim, decydującym spotkaniu.
Strasznie ubolewam, że w najważniejszym momencie sezonu dopadł nas taki pech – oprócz mnie kontuzji doznali przecież także obaj bramkarze, Martin Galia i Mateusz Kornecki, kluczowe ogniwa w zespole.

Co potwierdził Adam Malcher w bramce Gwardii, który zatrzymał pana kolegów…

Bartłomiej TOMCZAK: – Malcher udowodnił, że w ważnych meczach bramkarz to nawet 50 procent wartości drużyny.

Czy poza tymi niecodziennymi okolicznościami Górnik ma sobie coś do zarzucenia w dwumeczu na boisku?

Bartłomiej TOMCZAK: – Nie będę tego oceniał, jestem częścią tej drużyny. Najlepiej zrobi to trener. Pewne jest, że bardzo trudno pogodzić się nam z tym, co się stało. Minie pewnie jeszcze kilka tygodni zanim dojdziemy do siebie. Każdy chodzi przybity, każdy sam musi sobie to jakoś poukładać w głowie.

Kluczem był chyba pierwszy mecz w Opolu, który przegraliście 24:28. Zespół chyba stracił pewność siebie…

Bartłomiej TOMCZAK: – Mogliśmy go przegrać niżej niż czterema bramkami, a gdybyśmy wykorzystali jedną czwartą z sytuacji, które wybronił Malcher, wygralibyśmy. Trzeba to powiedzieć, Gwardia zagrała naprawdę dobrze, na dodatek w Zabrzu rozpoczęła świetnie od 3:0 i nagle straty do odrobienia zrobiły się już bardzo poważne.

Co teraz? Pora na przedwczesne wakacje?

Bartłomiej TOMCZAK: – Nie wiem, jak długo będziemy trenować, wszystko jest jeszcze zbyt świeże, przecież mieliśmy bić się o medale do początku czerwca… Mieliśmy bardzo dobry sezon zasadniczy, chcieliśmy zrobić coś wielkiego. I nagle wszystko się skończyło, zostaliśmy z pustką. Marzenia uleciały jak bańka mydlana.

Odkurzycie je znowu za rok?

Bartłomiej TOMCZAK: – Mam ważny kontrakt w Zabrzu jeszcze dwa lata. Cóż, pozostaje pozbierać się, wyciągnąć wnioski i w nowym sezonie walczyć, żeby był równie dobry jak ostatni z jedną różnicą: play off musi być znacznie lepszy, skoro taki mamy system rozgrywek.

Optymistyczne prognozy mówiły, że może wróci pan na boisko na rewanżowy półfinał, no ale już takiej potrzeby nie będzie…

Bartłomiej TOMCZAK: – Dlatego nie spieszę się, chcę się wyleczyć, żeby być w stu procentach zdrowym od początku okresu przygotowawczego i pracować na maksa, bo to najważniejszy czas, baza do wszystkiego. Na razie będzie sukces, jak w czerwcu w ogóle zacznę biegać – ucierpiała lewa noga, z której się odbijam, zerwane główne więzadło w kostce, a drugie naderwane. Rehabilituję się, ale na treningi z chłopakami też przychodzę, nie chcę wypaść z rytmu.

Jak porażkę znosi trener Rastislav Trtik?

Bartłomiej TOMCZAK: – W każdym z nas to siedzi, trudno tego nie zauważyć. On też przeżywa, włożył przecież ogrom pracy, wiele godzin poświęcił na rozmowy, analizę wideo, rozpracowanie przeciwnika… I wszystko szło w dobrym kierunku. Należy mu się wielki szacunek. Myślę, że naprawdę więcej nie mógł zrobić, nie wejdzie przecież na boisko i nie rzuci na bramkę za zawodnika.

Zostanie w Zabrzu?

Bartłomiej TOMCZAK: – Jestem tylko zawodnikiem, nie decyduję, ale ma kontrakt w Górniku jeszcze rok. Osobiście, bardzo chciałbym, żeby wciąż z nami pracował, cenię sobie niezmiernie współpracę z tym człowiekiem.