Bez rozgrzewski. Zróbcie wreszcie coś z tym Ruchem

Patrząc na sytuację Ruchu Chorzów, ze spadkiem do drugiej (czyli trzeciej) ligi w tle, z nieustannymi kłopotami licencyjnymi, ze zjawiskiem ustawicznego zamieszania na szczytach władzy, z rozpaczliwą – jak na potrzeby i wyzwania – polityką transferową, ze zmianami trenerów itp., wypada żałować, że we właściwym czasie nie tupnęły nogą i nie przystąpiły do działania władze miasta.

Wiem, wiem – to dziesiątki, o ile nie setki uwarunkowań i obostrzeń, głównie zresztą natury prawnej. Spółka, udziały, ludzie, zobowiązania… I to jeszcze nie w każdym elemencie przejrzyste. I historia przekształceń nie do końca czytelna, i z boku jakaś fundacja, i w Bydgoszczy bliżej nieznany wierzyciel, i nieuregulowane zaległości z płatnościami sięgające nie wiadomo jak daleko wstecz. Jak więc, i z czym, wchodzić w te wszystkie (niejasne) powiązania, zwłaszcza w przypadku miasta, które musi w swoim postępowaniu trzymać się żelaznych reguł, by nie narażać się na „podjęcie czynności” przez wszelkie możliwe służby…

Abstrahując od tego, i tak trzeba wyrazić żal, że w swoim czasie we władzach Chorzowa nie było dość woli, by tupnąć nogą i spróbować przerwać ten chocholi taniec. Towarzyszenie mu i tak przecież było kosztowne, liczone w milionach złotych, a odpowiednie uchwały podejmowała rada miasta. A to za promocję, a to w nagrodę, a to tytułem wspomożenia, a to tytułem pożyczki… Z perspektywy czasu cała ta kasa – bardzo duża kasa – zdała się psu na budę, bo poszła w gruncie rzeczy nie na inwestycje w przyszłość, tylko została przejedzona. Nie wiemy przez kogo, ale śmiało można zaryzykować tezę, że nie wszyscy dorwali się do koryta.

Przed dwoma bodaj laty opublikowałem coś w rodzaju listu otwartego do prezydenta Chorzowa, Andrzeja Kotali, apelując o objęcie Ruchu bardziej gruntowną opieką, a właściwie o przejęcie tego klubu (chciałby się rzec – tego całego bałaganu), bo równia pochyła była coraz bardziej widoczna. Ale odpowiedzi się nie doczekałem. No! Najwyraźniej za krótki jestem, choć może po prostu wspomniane bariery administracyjno-finansowe były (i są) nie do przeskoczenia. Nie wiem, nie znam się… Tylko że efekt jest taki, iż Ruch jest na trzecim poziomie rozgrywkowym, a kłopoty jak były, tak są.

Nie to, żebym był wielkim zwolennikiem pakowania się miast w sport wyczynowy, ze szczególnym uwzględnieniem piłki nożnej. Wolałbym, by robił to na przykład wielki kapitał, niekoniecznie ten wywodzący się ze spółek Skarbu Państwa, bo przecież – podatkowo – na jedno wychodzi. Ale wystarczy popatrzeć na doświadczenia okolicznych miast, by stwierdzić, że nie jest to najgorsze rozwiązanie, i że – wbrew obawom – wielkiego sprzeciwu mieszkańców nie budzi. Dzięki temu rozrasta się GKS Katowice, tą samą drogą idzie GKS Tychy, właśnie na nią wkracza Zagłębie Sosnowiec, a frekwencja na meczach Górnika Zabrze była najlepszą odpowiedzią dla… prezydent Małgorzaty Mańki-Szulik, czy dobrze robi, dając trwałą kroplówkę klubowi.

W Chorzowie zabrakło woli i chęci, nie wykluczam też, że i możliwości. Ale wyciągając wnioski z najnowszej historii i widocznych dzisiaj trendów, wychodzenie Ruchu z bagna będzie trudne bądź nawet nierealne. Tak sobie więc myślę, że to ostatni dzwonek, by zareagować i „coś” wreszcie zrobić.