Żurek: Blek frajdej, czyli gorzej być nie może

W przenośni i dosłownie – bo piłka tym razem do bramki nie wpadła. Taki scenariusz przewidzieć było najtrudniej, skoro w trwającym sezonie wyniku 0:0 nie zanotowali wcześniej ani piłkarze Piasta Gliwice, ani Zagłębia Sosnowiec.
To nie była zatem afirmacja futbolu. Raczej szamotanina z paletą własnych ograniczeń. Nie szkodzi, że mecz równie dobrze mógł się zakończyć wysokim zwycięstwem gospodarzy, na przykład 4:1. Bo okazje bramkowe były, tyle że… szaty egzekutora nie zostały tego dnia uszyte na miarę. I nie przypasowały nikomu.

Ktoś powie, że goście mieli w Gliwicach ogromnego farta? Nie minie się drastycznie z prawdą. Ale trzeba pamiętać, że gabaryty szczęścia zawsze rysuje skala niedoskonałości rywala. Tak było również wczoraj. Kibice, którzy pofatygowali się na stadion, mieli prawo czuć się jak w sklepie, w którym wystawiono mnóstwo przecenionych towarów, a i tak nie ma co ze sobą zabrać do domu. Taki Blek Frajdej – nie mylić z pisownią oryginalną…

Sosnowiczanie marzyli, by opuścić strefę spadkową – choćby na jeden dzień. Nic z tego jednak nie wyszło i należy sie liczyć z tym, że do końca roku nie wyjdzie. Zagłębie mierzyć się ma przez najbliższy miesiąc z zespołami z górnej połowy tabeli. Nikt nie ma wątpliwości, że o każdy punkt będzie teraz znacznie trudniej niż we wczorajszej konfrontacji z Piastem.

Zresztą w obozie beniaminka już wiedzą, że najważniejszy mecz trzeba rozegrać… w zimowym antrakcie. Ciężar gry wezmą na siebie wtedy nie zawodnicy, lecz członkowie kierownictwa klubu i sztabu szkoleniowego. Chodzi oczywiście o transfery. Dodajmy – idealnie trafione, bo margines na ryzyko pomyłki zawęża się z tygodnia na tydzień.

Przy Kresowej potrzebują iście życiodajnych ruchów kadrowych. A ściślej rzecz ujmując – transfuzji krwi. Jeśli operacja się nie uda, ekipa ze Stadionu Ludowego może szybciutko wróci na drugi front. Kto wie, być może znów na nieznośnie długie 10 lat.

Pierwsze decyzje personalne zapaść mają w Sosnowcu za paręnaście dni, po meczu z Zagłębiem Lubin. Wiadomo będzie wówczas, kto w zespole potrzebny już nie jest, a kto zgodził się do niego przyjść, by ratować ekstraklasę. Póki co, drużyna dowodzona obecnie przez Valdasa Ivanauskasa pozostaje w krajowej elicie jedyną, która w obecnych rozgrywkach smaku wyjazdowego triumfu jeszcze nie zaznała. Wprawdzie jako pierwsza zachowała w Gliwicach czyste konto bramkowe, ale na mecie rozgrywek nie będzie to miało żadnego znaczenia. Głowy, które po ostatnim gwizdku zostaną na pniu, konfrontacji z gilotyną nie zapamiętają…