Zwycięski jubileusz Kołeckiego

W swej 10. walce w MMA mistrz olimpijski w podnoszeniu ciężarów rozprawił się z bardziej doświadczonym Martinem Zawadą, a niewiele brakowało, by… na gali KSW 58 w Łodzi nie wyszedł do oktagonu.


Mam nadzieję, że będziesz świetnie przygotowany i „damy” dobrą walkę – zapowiadał w filmach reklamujących swój długo oczekiwany pojedynek Szymon Kołecki. Adresatem tych słów był Martin Zawada, który do soboty miał za sobą 45 pojedynków i 29 zwycięstw.

Ograł, a nie pobił

Doświadczenie było więc po stronie urodzonego w Bielsku-Białej 38-latka, ale większe serce do walki i umiejętności zademonstrował o 2 lata starszy utytułowany sztangista. W dotychczasowych walkach Kołecki wygrywał przed czasem przez techniczny nokaut po obaleniach rywala i okładaniu go pięściami lub łokciami. Tym razem wiedział, że poprzeczka pójdzie znacznie wyżej, a pojedynek toczył się będzie na pełnym dystansie trzech rund po 5 minut. Kołecki był na to jednak przygotowany, rozkręcając się z każdą sekundą. – Musiałem umiejętnie prowadzić tę walkę, bo Martin dużo lepiej ode mnie boksuje i to się potwierdziło. W akcjach, które mu wyszły, było widać, że robi zwody, a potem atakuje hakami i sierpami, co było bardzo niebezpieczne. Musiałem więc pomyśleć i nie mogłem się wdawać w bójkę. Martin należy do zawodników, których należy ograć, a nie pobić i mi się to udało. To naprawdę bardzo twardy zawodnik. W stójce trafiłem go raz, może dwa, ale w parterze weszło mi znacznie więcej ciosów. Dość szybko się zorientowałem, że przeciwnik – mając mnie z góry – czeka na uderzenie, dzięki czemu może się wysuwać. Robił to umiejętnie, często uciekał. W połowie drugiej rundy doszedłem do wniosku, że ten pojedynek muszę umiejętnie rozłożyć, bo mogę nie wytrzymać pod względem kondycyjnym. To była bardzo trudna, chyba najcięższa, jaką to tej pory stoczyłem. Nie wiem co dalej, od szukania kolejnych rywali są szefowie federacji. Teraz muszę trochę odpocząć – zapowiedział utytułowany sztangista, którego postawa w oktagonie na wszystkich zrobiła ogromne wrażenie.

Dla żony

Dziewiątą w ogóle, a trzecią dla KSW wygraną Kołecki zadedykował żonie Magdalenie, która bardzo poważnie zachorowała i od zeszłego czwartku przebywa w szpitalu. – Przez kilka ostatnich nocy praktycznie nie spałem i do końca wisiało na włosku czy zawalczę w sobotę. Na szczęście stan żony się poprawił, wraca do zdrowia i w najbliższym czasie planuję poświęcić się rodzinie – zapowiedział utytułowany sportowiec.

Mistrz na glebie

Do sensacji doszło w walce wieczoru. Broniący pasa wagi piórkowej i niepokonany Salahdine Parnasse już w 1. rundzie został znokautowany przez Daniela Torresa, który trafił go potężnym, kontrującym ciosem w okolicę ucha. Parnasse upadł i sędzia natychmiast przerwał pojedynek. Pokonany długo nie chciał się z tym pogodzić, wyrażając zdziwienie decyzją, zaś zaskoczony Torres zewsząd odbierał gratulacje, zapinając trofeum wokół bioder. Zdetronizowany mistrz zapowiedział, że będzie chciał rewanżu i do takiego niechybnie dojdzie.

Skandal po werdykcie Niechlubnym wydarzeniem była natomiast awantura, do jakiej doszło po walce niepokonanych do tej pory, Szamila Musajewa z Uroszem Jurisziciem. Jednogłośną decyzją sędziów wygrał ten pierwszy, ale jego zachowanie (palec na uśmiechniętych ustach) narożnik rywala odebrał jako prowokację. Doszło do przepychanek z udziałem niepowołanych osób, które jakimś cudem znalazły się w oktagonie i… dopuściły do kolejnego zwarcia zawodników. W nim urodzony w Dagestanie „Cichy zabójca” złapał w pół Juriszicia, powalił i zaczął okładać pięściami. Takie zachowanie może mieć poważne konsekwencje, nie wyłączając wykluczenia z federacji.


Na zdjęciu: Ten okazały puchar, ale także rękawice, czapkę, bluzę, spodenki i koszulkę Szymon Kołecki przekazał na licytację, z której dochód przekazany zostanie na leczenie Laury z Ciechanowa.

Fot. Szymon Kołecki/Facebook