Żywot pełen paradoksów. Serwus, Ajwen…

W wieku 63 lat zmarł wczoraj Andrzej Iwan, 29-krotny reprezentant Polski, medalista mundialu 1982, strzelec dubletu na Camp Nou, czterokrotny mistrz kraju w barwach Górnika Zabrze i ukochanej Wisły Kraków.


Półtora roku dzieliło jego grę w amatorskiej Wandzie Kraków od powołania do reprezentacji Polski. W kilka miesięcy przeszedł drogę od mundialu w Argentynie do więziennej celi z wyrokiem sądu wojskowego. Choć w 1982 roku sięgnął po medal mistrzostw świata, turniej w Hiszpanii wspominał fatalnie. Z Wisłą Kraków świętował mistrzowski tytuł, a potem spadał z ligi. Jako 25-latek myślał o końcu kariery, a znalazł się w Górniku Zabrze, z którym trzy razy wygrał ekstraklasę. W końcówce lat 80. zarabiał setki tysięcy marek, w latach 90. nie miał już nic. Toczył nierówną walkę z alkoholem, hazardem, depresją. Choć na zewnątrz był człowiekiem ciepłym, serdecznym, podejmował próby samobójcze. Był pełen paradoksów. Wczoraj w wieku 63 lat w Krakowie zmarł Andrzej Iwan.

Lenczyk przeprasza

Pochodził z krakowskiej Nowej Huty, z Osiedla Na Stoku. Sam o sobie mówił, że jest „gumiokiem”, ale w piłkę zaczynał grać nie w Hutniku, lecz Wandzie – u trenera Mariana Pomorskiego, spod którego ręki wyszli też Krzysztof Bukalski, Marcin Cabaj, Mirosław Waligóra. O szkoleniowcu nie zapominał – starał się wysyłać mu pocztówki z każdego zagranicznego zgrupowania, a gdy po mundialu w Argentynie miał przenieść się do Gwardii Warszawa, był jedyną osobą, która mogła poprosić i nakłonić „Ajwena” do zmiany zdania, pozostania w Krakowie. Wtedy był już reprezentantem Polski, zawodnikiem Wisły. Jego kariera potoczyła się błyskawicznie. Jeszcze w 1975 roku był juniorem Wandy, a kilkanaście miesięcy później powoływano go do kadry jako piłkarza „Białej Gwiazdy”, która za przenosiny zapłaciła mu – 17-latkowi – 65 tysięcy złotych. Wspominał, że jego rodzice łącznie zarabiali wtedy na miesiąc około 4 tysięcy.


W 1978 roku sięgnął z Wisłą po tytuł mistrza Polski – pierwszy od 28 lat. Do trenera Oresta Lenczyka zawsze miał wielki sentyment, choć w swojej biografii opowiedział, jak ten – inspirowany również klubowymi działaczami – w trosce o powodzenie walki o złoto i jego formę próbował namówić go w tamtym sezonie do rezygnacji ze ślubu i wraz z narzeczoną Basią dokonania… aborcji.


Krakowianie byli tak pewni siebie, że nim zagwarantowali sobie 1. miejsce, zdążyli jeszcze… sprzedać mecz przedostatniej kolejki z walczącym o utrzymanie Ruchem. Choć Iwan miał ledwie 19 lat, upomniał się starszyźnie o pieniądze, dostał 60 tysięcy – a miesięcznie zarabiał 8. Tydzień później Wisła pokonała Arkę 3:1, tytuł wrócił pod Wawel. A trener Lenczyk po latach przeprosił Iwana za tamtą rozmowę, zaś jego córkę Kasię traktował niemal jak własną wnuczkę.

Sztuką było to spieprzyć

Na mundialu 1978 wszedł z ławki w meczu z Tunezją, z Meksykiem zagrał w pierwszym składzie i choć w obu przypadkach Polska wygrała, to potem nie wystąpił już ani razu. Na osłodę zostało mu miano najmłodszego uczestnika imprezy. Kadra zajęła miejsca 5-8, a gdy po porażce 1:3 z Brazylią marzenia o drugim z rzędu medalu prysły, selekcjoner Jacek Gmoch w szatni walił głową w szafki. – Nie znam ani jednej osoby, która turniej z 1978 roku wspomina pozytywnie. Prawdopodobnie Polska dysponowała wówczas najsilniejszym składem w historii – bohaterowie sprzed czterech lat byli jeszcze dość młodzi, by grać na najwyższym poziomie, a jednocześnie przybyły posiłki: Lubański, Boniek, Nawałka… Sztuką było to spieprzyć, ale jakoś się udało! – opowiadał Iwan w swojej biografii. Gmocha, którego nie lubił, spotkał po latach w Salonikach.


Do reprezentacji wrócił dopiero kilkanaście miesięcy później. Rok 1978 był dla niego istnym wariatkowem, jakby parafrazą pokręconego życiorysu. Mistrzostwo z Wisłą. Najmłodszy uczestnik mundialu, nieudanego dla Polski. Niedoszłe przenosiny do stołecznej Gwardii, która proponowała młodemu tacie lepsze życiowe warunki niż Wisła. Aż wreszcie „afera stylowa”. Scysja z kelnerkami w krakowskiej knajpie zakończyła się dla niego więzieniem. Jako że formalnie był wtedy w okresie służby wojskowej, pobicie milicjantów skończyło się wyrokiem sądu wojskowego.

Medal na kozetce

To, że przepadły mu wyjazdy z Wisłą do Australii czy Japonii oraz mecze w Pucharze Europy, było najmniejszym problemem. Choć zomowcy wcześniej tak go skatowali, że kwalifikował się do hospitalizacji, jego życie zaczęło toczyć się w celi. Pobudka o piątej rano, mycie okien, kibli, prace fizyczne. – Tamto manto od policji czułem jeszcze po 30 latach – przekonywał Iwan. Wisła wyciągnęła go z aresztu po miesiącu, a nałożoną przez PZPN roczną dyskwalifikację udało się skrócić o połowę. Gdy wrócił do gry, na stadionach witały go okrzyki „damski bokser” z ust kibiców nawiązujących do afery z kelnerkami w „Stylowej”. Powiedzieć, że Wisła nie obroniła mistrzostwa, to mało – wiosną 1979 roku zakończyła ligę na 13. miejscu.


Spośród selekcjonerów najlepiej wspomina Ryszarda Kuleszę. W 1980 zdobył w narodowych barwach 9 bramek, został najlepszym strzelcem reprezentacji europejskich. Dwie z nich wbił na Camp Nou w meczu wygranym 2:1. Do dziś to nasze jedyne zwycięstwo z Hiszpanią. Kulesza stracił posadę po słynnej „aferze na Okęciu”. Antoniego Piechniczka nie lubił od samego początku – choć gdy ich drogi skrzyżowały się później w Górniku Zabrze, szkoleniowiec był świadom alkoholowych problemów Iwana, pomógł mu nawet doprowadzić się do porządku, gdy przed komunią córki wpadł w ciąg.

– Na myśl o kadrze chciało mi się rzygać – tak Iwan wspominał reprezentacyjne czasy za kadencji Piechniczka. Pierwszy mecz mundialu 1982, z Włochami, rozpoczął w wyjściowym składzie, choć od trzech miesięcy zmagał się z urazem mięśnia dwugłowego. Czuł ból, grał na zastrzykach, przed spotkaniem z Kamerunem usłyszał: „Masz być zdrowy”. Ale mięsień nie wytrzymał, zerwał się. Z jednej strony, „Ajwen” obserwował kroczących po 3. miejsce na świecie drużynę, z drugiej – wściekał się na sztab kadry, na selekcjonera, że zupełnie nie interesuje się zawodnikami niezdolnymi do gry.

Z flaszką w ręku

Po powrocie z Hiszpanii lekarze mówili mu, że miał trafić na operacyjny stół nie miesiąc, a najpóźniej 3 doby od zerwania mięśnia i wątpili, czy będzie jeszcze w stanie uprawiać zawodowo sport! W szpitalu w Piekarach Śląskich spędził okrągłe 50 dni, długo nie mogąc nawet wstać do toalety i pomstując na Piechniczka. Pod okiem dr Wielkoszyńskiego szybko wracał do zdrowia, na które od tamtej pory narzekał regularnie. Z powodu kontuzji nie poleciał w 1986 roku na MŚ do Meksyku, z kadrą pożegnał się w 1987. Miał tak dość trenera Wojciecha Łazarka, że przed jednym ze zgrupowań wsadził sobie nogę w gips, by nie musieć w nim czynnie uczestniczyć.

A jeszcze 2 lata wcześniej trudno było myśleć, by sam rezygnował z reprezentacji. Wtedy pikowała Wisła, pikowała też forma „Ajwena”. Był świadomy, że magiczna bariera 30 lat, przed osiągnięciem której nie może myśleć o wyjeździe z kraju, to odległa perspektywa. Tracił motywację, pochłaniał go Kraków, powiększające się towarzystwo do kufla czy kieliszka. – Jaki więc cel mógł mieć chłopak, który w wieku 17 lat wskoczył do pierwszej drużyny Wisły i wiedział, że wyjedzie najwcześniej za lat trzynaście? Cały ten czas miał spędzić w kraju, w którym zarabianych pieniędzy nawet nie mógł wydać i – co okazało się zgubne – każdą sprawę załatwiało się z flaszką w ręku – mówił w swojej biografii.

1985 rok określa jako początek choroby alkoholowej, gdy pił zbyt dużo, zbyt często, a złe wyniki tylko to napędzały. Na kilka kolejek przed końcem, wraz z trenerem Lenczykiem i kilkoma piłkarzami, został odsunięty od składu. 7 lat po mistrzowskim tytule Wisła spadła z ligi. „Ajwena”, którego licznik w „Białej Gwieździe” zatrzymał się na 199 meczach i 69 golach, prześladowały kontuzje, jako 25-latek chciał skończyć z piłką.

Zachód

Sam – nie pierwszy i nie ostatni raz w życiu – myślał o sobie dużo gorzej niż myśleli inni. Zechciał go w swoim zespole Hubert Kostka, trener mistrzowskiego Górnika Zabrze, krainy mlekiem i miodem płynącej. Iwanowi zaproponowano zarobki 45 tys. zł – prawie 4 razy tyle, co pod Wawelem. Nowa łada? Telewizor z magnetowidem? Nic nie stanowiło problemu, to było jak inny świat. Za debiut otrzymał 65 tys. zł premii, strzelił 2 gole Zagłębiu Sosnowiec, Górnik wygrał 6:0, a Bolek Niesyto stwierdził, że taką owację po pierwszym meczu w zabrzańskich barwach otrzymał wcześniej tylko legendarny Ernest Pol. Iwan mówił, że z Górnikiem przywitał się najlepszą rundą w karierze.

Zdobył z klubem trzy mistrzowskie tytuły, nabrał rozpędu piłkarskiego, ale tylko na moment wytracił ten alkoholowy. – Staczałem się, o czym wiedzieli tylko nieliczni. Oficjalnie – byłem piłkarzem z samego topu – przyznawał. Nawet mecz, który zadecydował o jego przenosinach do Bundesligi, rozegrał „na bombie”. Przed wyjazdem do Gdyni długo go szukano, ostatecznie zapakowano do pociągu. Zdrzemnął się, rozegrał jeszcze kilka partyjek w… karty, po czym na oczach wysłanników Bochum i Schalke zaliczył 5 asyst, a Górnik wygrał z Bałtykiem 5:1.

Drugą połowę sezonu 1987/88 spędził już w Niemczech. Zarabiając zawrotne 250 tys. marek – podobno czołową bundesligową pensję – pomógł drużynie Bochum wyrównać historyczne osiągnięcie, czyli awans do finału Pucharu Niemiec. Mimo porażki 0:1 z Eintrachtem Frankfurt, kibice i tak zorganizowali fetę. Dla „Ajwena” tamten finał był początkiem końca, doznał w nim urazu łękotki, VfL zmienił trenera. U dotychczasowego, Hermanna Geralda, nawet przez jakiś czas mieszkał. W prasie zaczęto pisać, że Iwan pije. Na chwilę wrócił do Górnika, by znów wyjechać – tym razem dalej, do Grecji, do Salonik. Choć w Arisie znów przyszło mu pracować z trenerem Gmochem, dobrze wspominał tamten czas, a śródziemnomorski klimat ostudził alkoholowe zapędy. Gdy Grecy przestali płacić, Iwan uznał, że pora przestać dla nich grać.

Pod kreską

Wyliczał, że w Bochum i Salonikach zarobił 1,2 miliona marek, podczas gdy za 60-metrowe mieszkanie na krakowskim Prądniku Czerwonym zapłacił niegdyś… 400 marek. Już w latach 90. przegrał wszystko, znalazł się na minusie, bo pod rękę z alkoholem zaczął też iść hazard. W ciągu trzech dni potrafił przegrać 100 tysięcy dolarów. Używki towarzyszyły mu przez całe życie. Palił od 8. roku życia, pierwsze pół wina wypił jako 12-latek. Od ojca, alkoholika, który zmarł niemalże z butelką w ręce, otrzymał wtedy lanie. Grając w Wiśle, potrafił założyć się z cinkciarzem, że strzeli gola Cracovii, a gdy derby skończyły się bezbramkowym remisem, honorowo przekazał mu tyle pieniędzy, ile ludzie nie zarabiali wtedy w Polsce przez rok.

Wspominał, gdy w kasynie w Poznaniu uzbierał już kilkadziesiąt tysięcy dolarów, a nagle… ocknął się przy trasie wylotowej, bo ktoś dosypał mu coś do drinka. Oczywiście bez żetonów. Wiedział, jak to jest przepić wszywkę. W 2002 roku zamknięto go w szpitalu psychiatrycznym. W 2008 i 2009 roku dokonał dwóch nieudanych prób samobójczych, podcinając sobie w wannie żyły i przedawkowując tabletki. – Czułem, że jestem to samobójstwo winny rodzinie. Czułem, że jestem dla nich wszystkich balastem, problemem, zadrą. Czułem, że będzie im się łatwiej żyło, kiedy umrę. Zżerało mnie poczucie winy. Coś w głowie szeptało: „Zrób to, będzie im łatwiej…”. Robiłem to dla nich. Dlatego nie czułem smutku, myśląc o śmierci i o najbliższych – Iwan te wstrząsające słowa wypowiadał w swojej biografii. Już po jej ukazaniu miewał wzloty, ale i kolejne próby samobójcze, a depresja odbierała mu chęci do życia.

Miał oko

Długo jakoś stawał na nogi. Wieloletni kompan z Wisły, Adam Nawałka, wziął go do sztabu Zagłębia Lubin. Iwan pracował przy piłce, prowadził kilka drużyn w niższych ligach jako trener, w ukochanej Wiśle był w sztabach Henryka Kasperczaka, Franciszka Smudy, Oresta Lenczyka. „Biała Gwiazda” zatrudniała go też w roli skauta. Miał oko. Już po dwóch występach Arkadiusza Recy we Flocie Świnoujście ocenił, że to materiał na przyszłego reprezentanta. Śledził pierwszą ligę, współkomentował ją na antenach Orange Sport i Polsatu Sport, m.in. oceniając występy syna Bartosza, był ekspertem portalu „Weszło!”.

Często wypowiadał się na jej temat również w „Sporcie”. Pamiętamy, jak Zagłębie Sosnowiec barwnie nazwał „pierwszoligowym FC Hollywood”. W ostatnim czasie wycofał się z mediów, przez jakiś czas mieszkał w Niemczech, będąc blisko córki, wnuczki. Większość rozmów – usłyszawszy już nasze „dziękujemy, do widzenia” – kończył podziękowaniem i charakterystycznym „serwus”. No to po raz ostatni, z bólem: – Serwus, Ajwen!


Wojciech Chałupczak
(pisząc tekst korzystałem z biografii Andrzeja Iwana „Spalony” autorstwa Krzysztofa Stanowskiego)

Andrzej IWAN
urodzony: 10.11.1959 w Krakowie
zmarły: 27.12.2022 w Krakowie
pozycja na boisku: pomocnik/napastnik
kariera: Wanda Kraków, Wisła Kraków (1976-85), Górnik Zabrze (85-87), VfL Bochum (88-89), Górnik (89), Aris Saloniki (90-91), Górnik (92).
w ekstraklasie: 270 meczów/90 goli, [w Bundeslidze]: 30/2, [w Grecji]: 30/2
w kadrze: (1978-87): 29 meczów/11 goli


1 TYTUŁ „Piłkarza roku” w plebiscycie „Sportu” uzyskał Andrzej Iwan – w 1987 roku
29 MECZÓW w reprezentacji Polski rozegrał Iwan. Strzelił 11 goli

Fot. Łukasz Sobala/PressFocus