GKS Tychy. Więcej minusów niż plusów

Bramkarz, który doprowadził GKS Tychy do wicemistrzostwa Polski ocenia swoich następców.


Kibice GKS-u Tychy, patrzący na tabelę I ligi po 4 kolejkach, mówią o rozczarowaniu. Mają do tego prawo, bo 5 punktów zdobytych przez drużynę Artura Derbina na pewno nie jest powodem do zachwytów. Przekornie jednak dodajmy, że jest to identyczny bilans – choć wtedy za zwycięstwo przyznawano 2 punkty – jakim 45 lat temu legitymowali się tyszanie, którzy w sezonie 1975/1976 sięgnęli po wicemistrzostwo Polski.

Zaczęli od remisu na swoim boisku z ŁKS-em Łódź. Następnie zremisowali 0:0 w Zabrzu z Górnikiem, a po zwycięstwie 3:1 u siebie z Szombierkami Bytom przegrali 1:3 we Wrocławiu ze Śląskiem.

– Ale rundę jesienną zakończyliśmy na drugim miejscu w tabeli – przypomina bramkarz srebrnej drużyny Stefan Anioł. – Pamiętam, że świętej pani Heniek Loska przed sezonem założył się z nami o skrzynkę szampana, że nie zdobędziemy więcej jak 15 punktów, a my zrobiliśmy 21 i razem z Ruchem Chorzów mieliśmy 3 punkty więcej niż trzecia w tabeli Stal Mielec. Dlatego na dorobek punktowy po tych czterech kolejkach rozegranych w tym sezonie nie będę narzekał, ale o samej grze naszej drużyny za dużo dobrego nie mogę powiedzieć.

Waleczność i agresywność

A trzeba zaznaczyć, że Stefan Anioł razem z kolegami ze „srebrnej drużyny”: Kazimierzem Szachnitowskim, Marianem Piechaczkiem, Henrykiem Tuszyńskim i Eugeniuszem Cebratem regularnie ogląda tyskie występy GKS-u Tychy.

– Zaczną od plusów, a konkretnie od jednego plusa, bo na pewno podczas meczów na naszym boisku, dało się zauważyć w grze GKS-u Tychy waleczność i agresywność – wylicza Stefan Anioł.

– W porównaniu z tym co było w poprzednim sezonie to jest na pewno poprawa. Ale więcej jest minusów. Drużyna, w której na inaugurację sezonu wybiegło sześciu nowych zawodników, a w następnym meczu było ich aż siedmiu, nie może mówić o stabilności składu. To się odbija także na grze, a szczególnie na komunikacji.

W dobrze zgranej drużynie czasem nie trzeba nic mówić, albo wystarczy tylko jeden gest, a każdy wie co za chwilę się stanie na boisku. Ale przy takiej zmianie w składzie potrzebny jest głośny krzyk, którego ja nie słyszę. Zaczynając od bramkarza, choć Konrada Jałochę za jego udane interwencje można pochwalić, wymagam głośnych i konkretnych komend. Ja wybiegałem z bramki z okrzykiem „Moja, moja” i do dzisiaj się to pamięta. A w tym zespole jest za cicho.

Mniejsze odległości

Stefan Anioł z uwagą analizuje także grę pozostałych formacji i całego zespołu.

– Brakuje mi też szybkiego przejścia drużyny z obrony do ataku – dodaje Stefan Anioł. – Uważam, że bramkarz za często wybija piłka daleko na napastnika, który nie ma wsparcia i nawet jak opanuje piłkę to zanim koledzy podejdą to w pojedynkę niewiele może zdziałać. Odległości między zawodnikami muszą być mniejsze, żeby akcje mogły się zazębiać.

To wszystko trzeba jak najszybciej zgrać, tak jak zrobił z nami 45 lat temu świętej pamięci Aleksander Mandziara, który umiejętnie zaplanował nasze przygotowania. Mieliśmy wtedy takie trzy mikrocykle po 5 meczów każdy i taki podział idealnie się sprawdził. Do minusów zaliczę grę i postawę Łukasza Grzeszczyka. Od kapitana i lidera zespołu, jako kibic drużyny, wymagam znacznie więcej zarówno wtedy kiedy jest na boisku jak i wtedy kiedy z niego schodzi.

Trudne momenty

Stefan Anioł chciałby, żeby na koniec sezonu, tak jak wtedy kiedy stał między słupkami bramki GKS-u Tychy, jego następcy znowu się cieszyli z sukcesu i wywalczyli awans do ekstraklasy.

– My też mieliśmy trudne momenty w tym wicemistrzowskim sezonie – wspomina Stefan Anioł. – Po 25 kolejkach byliśmy na pierwszym miejscu i mieliśmy dwa punkty przewagi nad Ruchem Chorzów i cztery nad Stalą Mielec, ale przegraliśmy trzy następne mecze, najpierw ze Stalą Mielec u siebie, a następnie z Wisłą w Krakowie i z Zagłębiem Sosnowiec u siebie.

Na dwie kolejki przed końcem sezonu trener dokonał wtedy zmiany w bramce, w której zastąpiłem Gienka Cebrata i przyszło przełamanie. Wygraliśmy 1:0 w Warszawie z Legią i w ostatnim meczu sezonu na swoim boisku pokonaliśmy 2:1 Pogonią Szczecin. Na odzyskanie pierwszego miejsca to nie wystarczyło, ale wicemistrzostwo Polski do dzisiaj jest największym sukcesem tyskiej piłki.


Fot. Dorota Dusik