Najpierw mecz, potem Holokaust

Najlepsi sportowcy w Auschwitz liczyli na medale, które miał wręczyć im osobiście sam komendant Rudolf Hoess. Nie było go jednak wtedy w obozie. Był w Berlinie, otrzymując rozkaz masowego ludobójstwa.


Uczniowie kojarzą Tadeusza Borowskiego i jego opowiadania będące częścią kanonu szkolnych lektur. Pisarz znany jest ze swoich przemyśleń dotyczących pobytu w obozie Auschwitz-Birkenau, który udało mu się przeżyć. W jednym z nich napisał:

– Któregoś dnia grałem jako bramkarz. Jak co niedzielę, personel szpitala i pacjenci zebrali się, aby obejrzeć mecz. (…) Miałem za sobą rampę kolejową. Piłka wyszła za boisko, więc po nią pobiegłem. Kiedy byłem obok torów, rzuciłem okiem na rampę. Dopiero co przyjechał jeden pociąg. Ludzie wychodzili i byli kierowani w stronę lasu. (…). Wróciłem z piłką, a kiedy ta ponownie wyszła poza boisko, znów spojrzałem na rampę. Uderzył mnie ten widok. Była całkowicie pusta. Nie został tam absolutnie nikt. Pociąg już odjechał. Pomiędzy jednym a drugim wznowieniami od bramki zamordowano około 3 tysiące osób.

Smród palonych ciał

Niektórzy historycy podchodzą do jego opisów dość ostrożnie, pamiętając, że przedstawiona przez Borowskiego rzeczywistość mogła zostać lekko zniekształcona. Sport w Auschwitz jednak faktycznie istniał, chociaż różnie z nim bywało. W całkiem przyzwoitej liczbie źródeł można znaleźć informacje, które jasno dowodzą, że czasem mógł on przybierać dla więźniów formę bonusu, czegoś pozytywnego pośrodku kaźni. Innym razem sam mógł być właśnie taką kaźnią, czego przykładem były ćwiczenia fizyczne dla osób, które nie były w stanie już ich wykonywać. Od 1942 roku w obozie odbywały się regularne mecze piłki nożnej, co zresztą nie tyczy się tylko Oświęcimia. W Dachau najpewniej rywalizowało ze sobą nawet 6-7 więziennych drużyn, ale nie wszędzie było to normą. Nie zwiększało to też specjalnie szans na przeżycie, ale poszukujący rozrywki wartownicy mogli dzięki temu nieco przychylniejszym okiem zerkać na osadzonych „piłkarzy”. Więźniowie mogli dostawać trochę lepsze racje żywnościowe albo lżejsze prace. No i nazistowska propaganda mogła puścić w eter informacje, że osadzeni w obozach jak gdyby nigdy nic grają sobie w piłkę.

Berlińska historyczka Veronika Springmann w rozmowie z dziennikiem „Die Welt” powiedziała, że spotkania rozgrywano nawet… przed posiadającym komorę gazową krematorium w Birkenau. Warto jednak podkreślić, że w futbol grała bardzo niewielka część osadzonych w obozie. Większość nie była w stanie tego robić. Zresztą nawet ci, którzy grali, musieli uważać na zbyt ostrą grę. Wszechobecne na podłożu brud i popiół były bardzo niebezpieczne dla potencjalnej rany, która z racji fatalnej opieki medycznej mogła okazać się śmiertelna.

Obozowa bestialskość jednak i tak ciągle była obecna. Osadzony akurat w obozie w Sachsenhausen Odd Nansen, syn laureata Pokojowej Nagrody Nobla Fridtjofa, opowiadał po latach:

– Podczas meczu piłkarskiego przyszło dwóch mężczyzn niosących na noszach zwłoki. Położyli je obok, zapalili papierosy i zaczęli obserwować spotkanie. Kiedy skończyli, wrócili do zwłok i poszli z nim do kostnicy – cytuje Nansena „Die Welt”. Podczas meczów niejednokrotnie dymiły kominy. Niejednokrotnie na boisko dochodził smród palonych ciał.

Po dniówce w obozie

To wszystko tyczyło się jednak więźniów. Wyżej wspomniana „całkiem przyzwoita liczba źródeł” nie oznacza wcale ogromu literatury, bo obiektywnie patrząc, nie było jej zbyt dużo. To jednak wciąż o wiele, wiele więcej informacji w porównaniu z tym, co wiadomo o życiu sportowym samych wartowników. A okazuje się, że w Oświęcimiu swobodnie funkcjonowały kluby sportowe, które zrzeszały w swoich szeregach tych, którzy na co dzień byli odpowiedzialni za prace w obozie – transport, selekcja, morderstwa, gaz. Gdy wartownicy odbębnili już swoją dniówkę, mogli oddać się życiu sportowemu. Po pracy na mecz. Tak przecież wygląda normalne życie – 8 godzin, a potem przyjemności. Oni jednak nie pracowali w biurze, na kopalni, w sklepie czy na poczcie. Oni zabijali ludzi.

Naziści bardzo poważnie podchodzili do sportu i do tematu wychowania fizycznego. Z jednej strony to bardzo zdrowe podejście, z drugiej niekoniecznie. Wszystko bowiem było ostro zakrapiane nazizmem, by odpowiednio sprawnych członków SS „z powodzeniem użyć w zdecydowanej walce o nazistowski światopogląd” – jak opisywała w swojej książce Cornelia Schmitz-Berning. – SS było bardzo sportowe. Podobnie jak w przypadku innych ruchów paramilitarnych, częścią treningu był również sport. Jeżeli chodzi o esesmanów, to przykładowo poza obozem spotykali się ze sobą i grali w piłkę nożną – opowiadała „Weltowi” Veronika Springmann. Obowiązkiem uprawiania sportu był objęty cały naród niemiecki, co oczywiście znajdywało swoje odzwierciedlenie w wielu systemowych programach, sprawdzianach, odznakach. A tyczyło się to już nawet najmłodszych.

Klub sportowy dla SS

W czasie II wojny światowej na terenach III Rzeszy istniały rzecz jasna kluby sportowe, które – w miarę możliwości – brały udział w rozgrywkach ligowych. Naziści oczywiście wszystko zorganizowali na określona modłę, nadali odpowiedniego charakteru, w razie potrzeby zmieniali nazwy zespołów na bardziej „pasujące”. Istniały też kluby bezpośrednio powiązane z różnymi podmiotami państwowymi. Stąd też można znaleźć drużyny mające w nazwie Polizei, Luftwaffe, Wehrmacht czy SS. I właśnie taki klub esesmanów powstał przy oświęcimskim obozie, a nosił nazwę Sportgemeinschaft SS Auschwitz.

Legitymacja członkowska Sportgemeinschaft SS Auschwitz. Nie mogło zabraknąć charakterystycznych błyskawic. Fot. Archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau
Legitymacja członkowska Sportgemeinschaft SS Auschwitz. Nie mogło zabraknąć charakterystycznych błyskawic.
Fot. Archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau

Zanim jednak do tego doszło, za szkolenie ideologiczne „oświęcimskich” esesmanów oraz organizowanie ich czasu wolnego (w tym sportu) odpowiadał sierżant sztabowy komendantury, później kompetencje te oddelegowano do konkretnego wydziału. W końcu – jak czytamy w artykule Haliny Jastrzębskiej opublikowanym na łamach 25. numeru Zeszytów Oświęcimskich – postanowiono stworzyć towarzystwo sportowe. 1 lipca 1941 roku komendant obozu, słynny nazista Rudolf Hoess, poinformował załogę o powołaniu do życia wspomnianego Sportgemeinschaft. Potwierdzenie decyzji przyszło z samego Berlina i wywołało spory entuzjazm „pracowników” obozu.

– Celem towarzystwa jest wychowanie cielesne i kształtowanie charakteru w duchu narodowego socjalizmu. (…) Wzywam więc wszystkich członków załogi SS, by niezwłocznie wstąpili w szeregi Towarzystwa i brali aktywny udział w życiu sportowym. Tylko duża liczba członków zapewni sukcesy sportowe – pisał wówczas w odezwie do załogi Hoess.

By dobrze grali w piłkę

W Sportgemeinschaft utworzono sekcje: piłki nożnej, ręcznej, lekkoatletyczną, pływacką, tenisową i narciarską. Członkowie otrzymali korzystne ubezpieczenia, a oficerem ds. sportu został Rudolf Beer, którego w lutym zastąpił Wilhelm Claussen. Pochodzący z Hamburga członek NSDAP miał wówczas skończone ledwie 26 lat. Co ciekawe, na przełomie 1940 i 1941 roku… sam był przez moment więźniem politycznym, choć nie do końca wiadomo dlaczego – być może za dezercję. Później jednak wrócił do łask i został pracownikiem obozowym w Auschwitz, początkowo będąc częścią tamtejszego gestapo.

Jego znaczenie jednak rosło. Został nawet powiernikiem samego Hoessa, a oprócz tego popełnił na więźniach mnóstwo zbrodni. Był zaangażowany w rozstrzelania przy „Ścianie Śmierci”, selekcje na rampie kolejowej, brutalne przesłuchania w Departamencie Politycznym. W październiku 1943 osobiście rozstrzelał ponad 50 Polaków podejrzanych o przynależność do obozowego ruchu oporu. Kilka miesięcy później – wraz z kilkoma innymi nazistami – przeprowadził selekcję w starej pralni, w skutek czego ok. 600 więźniów, także dzieci, skierowano do komór gazowych. A poza tym dbał o to, żeby esesmani dobrze grali w piłkę.

Kończąc wątek Claussena, gdy pod koniec wojny trafił w ręce Amerykanów, próbował ich przekonać, że… sam był więźniem obozu. Narzekał na to, jak traktowało go SS. Alianci nie dali mu jednak wiary, oddali w ręce polskiego sądu, ale zbrodniarz zmarł w krakowskim areszcie i nie doczekał wyroku.

Odznaka dla Mengele

Claussen trenował lekkoatletykę w Sportgemeinschaft, a swoim biurze miał nawet dysk oraz oszczep. Jego późniejszy następca, Herbert Winter, zdobywał dla klubu medale na licznych turniejach. Przynależność do klubu była więc powszechna, wręcz zaleca, zgodna z maksymą nazizmu. Zresztą jak napisała Jastrzębska: „Umożliwiano załodze uprawianie sportu w wolnym czasie. Miał to być z pewnością także jeden ze sposobów odreagowania przeżyć związanych z wydawaniem bądź wykonywaniem rozkazów podczas pełnienia służby w takim miejscu jak Auschwitz”. Dotyczyło to esesmanów różnych szczebli, choć w całej swej zbrodniczości wielu było też takich, którzy bez specjalnych wyrzutów robili to, co robili.

Tutaj jeszcze jako Herbert Wieczorek, potem już jako Winter.
Fot. Archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau

III Rzesza w ramach promowania sportu wprowadziła mnóstwo różnego rodzaju odznak, które aktywni Niemcy mogli zdobywać, co potem było powodem do chluby. Istnienie towarzystwa było w tym bardzo pomocne, bo umożliwiało regularne trenowanie wielu dyscyplin. Komendant obozu w Auschwitz, Rudol Hoess – formalnie stojący na czele Sportgemeinschaft SS – znany był ze swojego zamiłowania do koni i posiadał brązową odznakę sportową Rzeszy. Takie samo wyróżnienie miał kierownik referatu przyjęć i zwolnień Hans Stark, który oprócz sukcesów jeździeckich słynął z rozstrzeliwania ludzi pod „Ścianą Śmierci”.

Brązową odznakę sportową SA (bojówki partii nazistowskiej) posiadał szef obozowego gestapo Hans Schurz. Wspomniane odznaczenia zdobył również Bernhard Walter, członek gestapo, który w maju 1944 precyzyjnie sfotografował przybycie transportu węgierskich Żydów na rampę w Oświęcimiu, zanim ci trafili do komór gazowych. Ów album został potem przypadkowo znaleziony przez jedną Żydówkę, która dzięki temu zidentyfikowała swoją rodzinę. Brązową odznakę Rzeszy miał również w swojej kolekcji jeden z najbardziej znanych „lekarzy”, Josef Mengele, zapamiętany w historii jako ten, który przeprowadzał nieludzkie eksperymenty, także na bliźniętach czy karłach.

Sportowa odznaka III Rzeszy, której zdobyciem szczyciło się wielu Niemców.
Holokaust miał pierwszeństwo

Sportgemeinschaft korzystał z infrastruktury, która była obecna w tamtym czasie w Oświęcimiu. Z Muzeum Auschwitz otrzymaliśmy informacje, że ośrodek sportowy SS znajdował się tam, gdzie obecnie jest stadion Unii Oświęcim, przy ulicy Legionów. Tam też były organizowane zawody z okazji przesilenia letniego, które w III Rzeszy były obowiązkowe. Z wielką pompą odbyły się te 21 czerwca 1941 roku, obchodzone na kilka dni przed formalnym powołaniem klubu. Wszystko zaczęło się już przed 7 rano, na stadion przybyła większość załogi obozu, gdzie zostali tylko niezbędni wartownicy. Do maksimum ograniczono także wszelką aktywność więźniów – tylko wykonujący niezbędne prace mogli tego dnia coś robić.

Odbyły się wówczas zawody lekkoatletyczne, turniej piłki ręcznej i mecz finałowy w piłkę nożną. Całość miało zwieńczyć wręczenie medali przez komendanta Hoessa, ale przesunięto je o 2 dni z powodu jego nieobecności – co było jej przyczyną? Niewykluczone, że Hoess był wtedy w Berlinie. Właśnie w czerwcu 1941 roku wezwał go do stolicy szef SS, jeden z największych nazistowskich zbrodniarzy Heinrich Himmler. Wydał wtedy Hoessowi rozkaz „przygotowania Auschwitz jako miejsca masowej zagłady ludzi i przeprowadzenia tej zagłady”. Niedziwne więc, że komendant mógł nie mieć czasu. Najpierw przecież trzeba było zaplanować Holokaust.

Zepsute popołudnie

Także później – już po formalnym założeniu – Sportgemeinschaft brał udział w licznych zawodach sportowych. W lipcu 1941 roku rozegrał mecze piłkarskie z drużynami ze Starego Bierunia i Mysłowic (konkretnie z Birkental, dzisiaj noszącego nazwę Brzezinka, tak samo jak „obozowa” wieś obok Oświęcimia). Towarzystwo jeździło także na mecze i zawody do Bielska (wówczas jeszcze bez Białej), Cieszyna, Karwiny, Chorzowa (konkretnie do Koenigshutte), Zabrza, Katowic czy nawet Zakopanego (rzecz jasna na turnieje narciarskie). Sportowcy z Auschwitz przywozili całkiem dużo medali. Na okręgowych mistrzostwach lekkoatletycznych z 18 czerwca 1944 roku w Katowicach Sportgemeinschaft zdobył aż 5 z 7 tytułów mistrzowskich, dorzucając do tego 5 drugich oraz 3 trzecie miejsca. Pewnego razu piłkarze towarzystwa jechali na mecz piłkarski do Świętochłowic, co poprzedziła… dezynsekcja w obozowej saunie. Miało to związek z epidemią tyfusu, która dotknęła obóz i stało się normą podczas wszelkich wyjazdów załogi poza jego mury – także jeśli chodziło o urlopy itp.

W miarę możliwości szefostwo Auschwitz starało się, aby wydarzenia sportowe miały odpowiednią oprawę. Ci, którzy nie brali bezpośredniego udziału w meczach czy zawodach, mogli zasiadać na trybunach, by wspierać kolegów. 6 września 1942 roku do Oświęcimia na mecz piłki nożnej przyjechał bliźniaczy klub z Oranienburga (pod Berlinem), co wiązało się z rozkazem Hoessa: „Wszyscy esesmani mają wstęp na boisko, jednak zaraz po rozgrywkach winni udać się do koszar”. Ilu „kibiców” faktycznie zasiadło na trybunach? Tego nie wiadomo. Przyjemne popołudnie pewnej części wartowników na pewno zepsuła nadprogramowa praca. Szczególnie esesmani obsługujący komory gazowe mieli pełne ręce roboty, bo dokładnie tego samego dnia, 9 września, przybył do obozu transport 1013 Żydów z francuskiego Drancy. 759 osób natychmiast trafiło do gazu, a były to głównie kobiety i dzieci. W tym samym czasie kilkunastoosobowa grupa jak gdyby nigdy nic biegała wesoło za futbolówką na pobliskim boisku.

Reprezentant Rumunii

Choć trudno to sobie wyobrazić, im dalej obozu, tym ludzie starali się funkcjonować w jak najnormalniejszy sposób. Dlatego w sierpniu 1942 roku na efektowny stadion w Bytomiu przyjechały reprezentacje Niemiec oraz Rumunii, by rozegrać mecz piłkarski. Duża uwaga skupiła się wówczas na 33-letnim Ferdinandzie Ibscherze, pełniącym role tłumacza Rumunie z Bukowiny, który podobno – choć oficjalnych danych na ten temat nie ma i może być to zwykła bajeczka – zagrał w przeszłości kilka spotkań w reprezentacji swojego kraju. Wcześniej natomiast zanotował świetne wejście do klubu piłkarskiego z Zabrza (czy też raczej Hindenburga), ale potem po prostu zniknął. Najpewniej przeprowadził się do Sosnowca i zamieszkał w okolicy efektownej rezydencji Schoena, dzisiaj pełniącej rolę sądu. Dlaczego jego postać jest warta wzmianki?

Jak czytamy w książce „Futbol ponad wszystko” autorstwa Mariusza Kowolla: „W lutym 1943 wstąpił do Waffen-SS (zbrojne oddziały tejże organizacji – dop. „Sportu”.), gdzie dosłużył się stopnia plutonowego, a już od marca pełnił funkcję wartownika i dozorcy w filialnym obozie koncentracyjnym w Brzezince. W tym największym nazistowskim obozie zagłady (…) służył niemal do samego końca. Auschwitz-Birkenau opuścił dopiero 12 stycznia 1945”. I dalej: „Nawet podczas swej straszliwej służby w obozie koncentracyjnym wcale nie musiał rezygnować z gry w piłkę” – pisze Kowoll. A Ibscher nie musiał, bo istniał Sportgemeinschaft. Rumun zresztą zajmował się także sędziowaniem spotkań, co czynił również podczas swojej służby w obozie.

Ferdinand Ibscher – Rumun, nazista, zbrodniarz, piłkarz, sędzia
Fot. Archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau

Ibscher po wojnie wraz z kilkoma innymi został skazany za – cytat z aktu oskarżenia – „branie udział w organizacjach przestępczych, które drogą masowych morderstw, głodowego wyniszczenia, niewolniczej pracy, terroru i prześladowań ludności cywilnej krajów okupowanych i jeńców wojennych, miały na celu zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości”. Rumun poszedł siedzieć na 4 lata, na 10 lat odebrano mu wszelkie prawa publiczne i obywatelskie, a także skonfiskowano majątek. Z więzienia zwolniono go jednak po 3 latach i deportowano do Niemiec.

Duma słana do Berlina

Esesmański klub szczycił się przede wszystkim dwoma członkami: Herbertem Winterem oraz Willim Achtelikiem. Nazwisko tego pierwszego już wcześniej pojawiło się w tym tekście, bo z biegiem czasu zastąpił on na czele Sportgemeinschaft SS Wilhelma Claussena. Sam zaś urodził się w 1919 roku w Tarnowskich Górach pod nazwiskiem Wieczorek, które zmienił w 1942 na Winter, gdy jako porządny nazista został wysłany do „pracy” w Auschwitz. Zanim jednak do tego doszło, jeszcze jako Wieczorek mieszkał w Mikulczycach (dzisiaj część Zabrza), uczył się w Bytomiu, a jesienią 1939 ambitnie ruszył do Wrocławia, by studiować prawo. Wytrwał jednak tylko do drugiego semestru, gdyż ciągnęło go do Waffen SS. Chciał też zostać policjantem w gestapo, a wszystkie te chęci musiał formalnym podpisem akceptować jego ojciec. Wieczorek – wcześniej członek Hitlerjugend – nie miał bowiem jeszcze skończonych 21 lat, a więc uznawano go za niepełnoletniego.

Winter szybko awansował w kolejnych rangach SS, a w obozie pozostawał niemalże do samego końca. Zdobywał mnóstwo medali i wyróżnień, a komendant Rudolf Hoess był z Wintera szczególnie dumny. Informacje o jego rekordach były słane nawet do samego Berlina. O Achteliku natomiast wiadomo mniej. Był rok młodszy od Wintera, urodził się w Świętochłowicach, w wieku 13 lat wstąpił do Hitlerjugend. Jako ciekawostkę można podać, że świetnie radził sobie w ping-ponga. Ekipa Sportgemeinschaft w tej dyscyplinie rozgromiła swego czasu lokalnego rywala IG Farbenindustrie, zorganizowanego przy koncernie chemicznym, na który ze szczególną sympatią spoglądał Adolf Hitler. Więcej na ten temat w jutrzejszym wydaniu „Sportu”.

Koniec części pierwszej

27 stycznia, Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu


Na zdjęciu: Mało kto jest świadomy, że między tymi murami i drutami Niemcy jak gdyby nigdy nic uruchomili swój klub sportowy.
Fot. peter89ba/pixabay