Żużel. Czy Kołodziej w końcu zaistnieje w GP?

Janusz Kołodziej jest jednak przekonany, że może odegrać w tym roku znaczącą rolę na międzynarodowej arenie. – Jeśli wszystko dobrze zagra, to jestem w stanie bić się o najwyższe lokaty – zapowiedział.

Kołodziej będzie jednym z czterech – obok Bartosza Zmarzlika, Macieja Janowskiego i Patryka Dudka – reprezentantów Polski w tegorocznym cyklu Grand Prix. Wraca do niego po 8 latach przerwy i wszystko zamierza podporządkować temu, aby zaistnieć. Skupi się w zasadzie tylko na mistrzostwach świata i lidze polskiej, chociaż w swoich składach chętnie widziałyby go kluby szwedzkiej Elitserien.

Nieudane pierwsze podejście

Pierwsza przygoda z mistrzostwami świata za bardzo mu się nie udała. W całym sezonie 2011 wywalczył ledwie 50 punktów i skończył rywalizację na odległej 14. pozycji. – W połowie roku marzyłem już, żeby się jak najszybciej skończył – przyznał. Zdaniem jego menedżera, byłego reprezentanta Polski Krzysztofa Cegielskiego, na słabszej postawie zaważyła wówczas przede wszystkim kontuzja, której zawodnik nabawił się już w pierwszych zawodach cyklu w Lesznie (Grand Prix Europy). Miał wtedy makabrycznie wyglądający wypadek – na trzecim okrążeniu zahaczył o koło Jarosława Hampela. – Zgadzam się z tą opinią. Pierwszy turniej zadecydował. Z kontuzją jeździłem praktycznie cały rok, pojawił się też krwotok wewnętrzny, było nieciekawie. Do tego zimą zamiast się wzmocnić, to tylko się osłabiłem. Słabsze wyniki zaczęły oddziaływać na psychikę i do końca roku nie mogłem się pozbierać – zdradził Janusz Kołodziej, który już wie, jakich błędów nie popełnić podczas najbliższego okresu przygotowawczego.

– Wtedy za mocno skupiłem się na wadze. Wprowadzano wtedy nowe, zatkane tłumiki, odbierające moc motocyklom. Dlatego całą zimę pracowałem nad zrzuceniem kilogramów. Nawet nie wypocząłem, tylko cały czas pracowałem, przygotowywałem się do nowego sezonu i obniżałem wagę. Moim celem było jeszcze ucięcie trzech dodatkowych kilogramów, chociaż przesadą była już nawet ta waga, którą miałem – wyznał reprezentant Polski.

Nie można przesadzać

W Grand Prix 34-latek startował będzie z numerem 333. – Dlaczego go wybrałem? Błażusiak #111 i Cairoli #222, to były moje motywacje – zdradził Kołodziej nawiązując do numerów byłych gwiazd sportów motorowych: Tadeusza Błażusiaka (enduro) i Tony’ego Cairoli (motocross). – Początkowo chcieliśmy wybrać 110, po Nickim Pedersenie, ale regulamin nie pozwala wybierać numerów, z którymi inni zawodnicy występowali w dwóch ostatnich latach – zdradził menedżer zawodnika, Krzysztof Cegielski.

Kołodziej uchodzi za jednego z najbardziej fair jeżdżących zawodników w światowej czołówce. Zdaniem ekspertów, by mógł walczyć o medale mistrzostw świata, powinien przejąć nie numer po Nickim Pedersenie, ale agresywny, ofensywny styl trzykrotnego mistrza świata rodem z Danii. – Czy stać mnie na ostrą jazdę? Czasami trzeba mocniej pojechać, ale nie można też przesadzać. W Grand Prix niektóre tory są znacznie krótsze i bardziej wąskie, niż w lidze polskiej. Nie ma za dużo miejsca. Trzeba się rozpychać. Potrafię tak pojechać. Jak nie mam innej opcji, to nie zostawiam rywalom tego miejsca za dużo, więc o ten aspekt w ogóle bym się nie martwił – stwierdził Kołodziej.

Reprezentant Polski ma inne obawy. Wkrótce bowiem straci swojego podstawowego tunera. Szwed Jan Andersson zapowiedział, iż 7 maja, w dniu swoich 64. urodzin – zgodnie z obietnicą złożoną żonie – przejdzie na emeryturę. – Gdy się o tym dowiedziałem, byłem w lekkim szoku – przyznał Kołodziej. – Robił supersprzęt, ufałem mu. Tragedii jednak nie ma. Korzystam też bowiem z silników Flemminga Graversena i Petera Johnsa – zdradził żużlowiec, który pod kątem Grand Prix planuje też inne zmiany sprzętowe. – Szykuje się ich całkiem sporo jeśli chodzi o komponenty do motocykli. Będą trochę inne. Może to zaskoczyć, a może nie być do końca dobre. Wydaje mi się jednak, że mam już na tyle doświadczenia, iż szybko będę w stanie zauważyć, jeśli coś nie zagra i wrócić do dobrych, sprawdzonych rzeczy – dodał reprezentant Polski.

Dobry silnik to podstawa

W kwestii silników Kołodziej też może jeszcze zaskoczyć czymś zupełnie nowym. Na żużlowym rynku od lat dominują GM-y, których supremację na moment przerwał szwajcarski konstruktor Marcel Gerhard. Na jego silniku w 2017 roku Fredrik Lindgren wygrał Grand Prix Polski w Warszawie. Z czasem jednak sprzęt ten stracił na szybkości i w drugiej części sezonu Szwed powrócił do GM-ów.

Teraz Gerhard przygotował ponoć całkowicie zmodyfikowany silnik GTR. – Konstrukcję udało się ulepszyć dzięki informacjom zwrotnym uzyskanym od Grega Hancocka. Amerykanin długo testował nasze silniki i przekazał nam wiele cennych uwag – zdradził Marcel Gerhard. W Grand Prix 2019 czterokrotny mistrz świata ma startować właśnie na szwajcarskich silnikach. Niewykluczone, że zobaczymy też na nich Kołodzieja. Polak zakupił dwie takie jednostki napędowe i w marcu ma zamiar dokładnie je przetestować.

Nim jednak wyjedzie na tor czekają go jeszcze dwa obozy przygotowawcze. Od 3 lutego przebywał będzie na zgrupowaniu reprezentacji Polski w Zakopanem, a 18 lutego wyjedzie z Fogo Unią Leszno do Lloret de Mar, gdzie podczas treningów motocrossowych zacznie się ponownie oswajać z motocyklem.

 

Na zdjęciu: Czasami trzeba mocniej pojechać, ale nie można też przesadzać – twierdzi, nie bez racji, Janusz Kołodziej.