Chciał go wykończyć szarlatan

– Pod koniec lat 90. otrzymałem niecodzienną ofertę pracy trenerskiej z Nigerii. W ówczesnej stolicy – Lagos, na wyspie Snake Island, była stocznia remontowa, w której polska firma z Sopotu budowała suchy dok. Właściciel całej wyspy, jednej z siedmiu, na których leży 15-milionowe Lagos, miał w swoim władaniu stocznię, a także klub piłkarski w najwyższej klasie rozgrywkowej – opowiada były reprezentant Polski, zawodnik takich klubów, jak Cieśliki Słupsk, Pogoń Szczecin i Arka Gdynia.

Janusz Kowalik był pierwszy

Związany z Wybrzeżem i do dziś mieszkający w Gdyni piłkarz, a później trener i znany menedżer piłkarski, podjął wyzwanie, które dobrze pamięta do dziś..

– Na kontraktach w stoczni było wielu inżynierów z Polski. Właściciel stoczni w wieku 28 lat był już wiceministrem transportu. Nazwisko pominę. Miał też tytuł doktora z uczelni w Stanach Zjednoczonych, która nigdy nie istniała. Nigeria, jak mówią statystyki, to najbardziej skorumpowany kraj na świecie, przekręt na każdym kroku. On zatrudniał ludzi, ale wszelkie umowy i rozliczenia finansowe odbywały się przez polską firmę, która wszystko nadzorowała i w której pracowali ludzie z całego świata. Było tam ok. 20 Polaków i to mnie tam trzymało. Właściciel postanowił zatrudnić trenera piłkarskiego w klubie, którego był właścicielem i właśnie ja pojechałem tam do pracy. Po Janusz Kowaliku, który był wcześniej w Enugu, byłem drugim trenerem z Polski w tym kraju – wspomina Boguszewicz, który w Lagos, w klubie o nazwie Nigerdock FC, przepracował prawie dwa lata.

Treningi skoro świt

– Drugi raz na taki wyjazd, korzystny dla mnie ze względów finansowych, na pewno bym się jednak nie zdecydował. Lagos położone jest na wielu wyspach. Dzień trwa dokładnie dwanaście godzin. O 7 rano jest jasno, a o 7 wieczorem ciemno i tak przez okrągły rok. Wilgoć nie do wytrzymania – wspomina.

Boguszewicz ciągnie dalej. – Trenowaliśmy rano. Najpierw o 8, ale żar był tak wielki, że postanowiłem zaczynać już o 7, skoro świt. Przez pierwsze dwa tygodnie zawodnicy skoszarowani jak w Chinach, obok stadionu, na trening schodzili się przez godzinę. Potem to się poprawiło, nowa surowa dyscyplina dawała efekt. Nawet właściciel był zaskoczony i pytał jak to zrobiłem, że po miesiącu mojej pracy wszyscy wcześniej przychodzą na treningi. Przyszedł kilka razy sprawdzić i oczom nie wierzył. Dostałem za to, nie wiem dlaczego, solidną premię! Zaskoczony przyprowadzał inne wysokiej rangi osobistości, żeby pokazać, że można – opowiada z uśmiechem.

Uwaga na węże!

Do śmiechu nie było mu jednak później… – Jako, że właścicielem był Nigeryjczyk, to pozostawił w klubie poprzedniego, miejscowego trenera, który był wściekły, że niby ja go wygryzłem. Do pomocy miałem jeszcze dwóch asystentów, Nigeryjczyka i szkoleniowca z Ghany, i z nimi trzymałem Tymczasem poprzedni trener trzymał się z dala od nas. Przestrzegano mnie przed nim, ale traktowałem to jako żart. Otóż na swój koszt sprowadził do nas na wyspę znanego w Nigerii tzw. Juju Man`a, to jest szarlatana, który miał za zadanie mnie wykończyć. Miałem jednak wyjątkowe szczęście, że życzliwi miejscowi ostrzegli mnie o czekającym nieszczęściu. Posiadłem równie tajemne, jak Juju Man, informacje jak postępować, na co zwracać szczególną uwagę, aby uniknąć nieszczęścia. Trwało to kilka miesięcy – wspomina. Uniknął ukąszenia jednego czy drugiego węża, szczęśliwie wrócił do domu…

Wymagający przeciwnik

Czesław Boguszewicz żałuje, że nie zobaczy na żywo dzisiejszego meczu we Wrocławiu. – Na pewno fajny, przemyślany przez Adama Nawałkę przeciwnik. Nie będzie łatwo, bo rywal ma wspaniale technicznie wyszkolonych piłkarzy, do tego bardzo szybkich. Widać też, w jakich klubach grają. Z lokalnych drużyn jest w obecnej kadrze ledwie dwóch graczy, reszta występuję w silnych zespołach. Jest w ich grze trochę taktycznego chaosu, ale to akurat charakteryzuje afrykańskie reprezentacje. To nie będzie dla naszej kadry łatwa przeprawa – przestrzega były reprezentant Polski.