Najbardziej pamiętne finały

W historii mistrzostw Starego Kontynentu wiele było decydujących gier, które na lata zapadły w pamięci. Jak będzie na Wembley w niedzielę?


Pierwsza batalia o czempionat w Europie była jeszcze rozgrywana pod szyldem Ligi Narodów, bo taką nazwę nosił turniej, w którym wyłaniano najlepszą narodową drużynę na Starym Kontynencie. Tak było w dwóch pierwszych edycjach, w 1960 i 1964 roku.

Ofensywa Słowian

Decydujące rozstrzygnięcie w premierowym turnieju mogło mieć kompletnie inne zakończenie niż było to w rzeczywistości. Na europejskich boiskach rządził wtedy Real Madryt i to Hiszpanie, prowadzeni przez wielkiego maga, jakim był Helenio Herrera, byli głównym kandydatem do tytułu. Nie stało się tak z powodu polityki. Po ograniu w 1/8 rozgrywek Polski 4:2 i 3:0, drużyna z takimi zawodnikami w składzie, jak Alfredo Di Stefano, Francisco Gento czy Luis Suarez, szykowała się do starcia z ZSRR. Kiedy drużyna sposobiła się do wyjazdu do Moskwy na pierwsze ćwierćfinałowe starcie, przyszła decyzja władz państwowych, że zespół nie poleci. Nie chciał tego rządzący Hiszpanią generał Franco. UEFA nie zgodziła się na granie na neutralnym terenie i w ten sposób sowiecka jedenastka bez gry znalazła się w czołowej czwórce. Oprócz ZSRR w finałowej stawce, która grała już na boiskach we Francji, znaleźli się jeszcze Jugosłowianie oraz Czechosłowacy.

„Ofensywa Słowian łamie front tradycyjnych potentatów” – pisał „Sport” w lipcu 1960 roku.

„Po raz pierwszy rozegrany został Puchar Narodów europejskich. Jego wyniki wskazują dość wyraźnie, że czasy supremacji zachodu i południa należą do przeszłości. Obsada trzech pierwszych miejsc wskazuje, że Słowianie i na tym polu wcale nie myślą być gorsi od innych” – pisała nasza gazeta. W finale radziecka drużyna, mająca w składzie takich graczy, jak legendarny bramkarz Lew Jaszyn, pomocnik Igor Netto czy świetni napastnicy Wiktor Ponedelnik i Gruzin Slawa Metreweli, wygrała po dogrywce z Jugosławią 2:1. W decydującej rozgrywce zmierzył się mistrz olimpijski z 1956 roku, czyli ZSRR i złoty medalista olimpijski z igrzysk w Rzymie w 1960. Te rozegrano kilka miesięcy po finale Ligi Narodów.

W finale drużyna z Bałkanów prowadziła po trafieniu Milana Galicia, który został potem królem strzelców igrzysk w Rzymie z 7 bramkami. Za sprawą Metreweliego, a w drugiej części dogrywki Ponedelnika – zmarł w Moskwie w grudniu zeszłego roku w wieku 83 lat – ZSRR przesądził jednak sprawę na swoją korzyść. To był triumf zespołu trenera Gawriła Kaczalina, który wcześniej radziecką ekipę powiódł do złota na igrzyskach w Melbourne. Trzecia była Czechosłowacja, która dwa lata później została wicemistrzem świata. To była faktycznie ofensywa Słowian.

Finał w poniedziałek

W decydującej rozgrywce trzeciego czempionatu Starego Kontynentu spotkały się reprezentacje Włoch (gospodarza turnieju) i Jugosławii. „Plavi”, dowodzeni przez legendarnego szkoleniowca Rajko Miticia, od nazwiska którego nosi nazwę stadion Crvenej Zvezdy, pokonali w półfinale urzędujących mistrzów świata Anglików 1:0. Włosi do finału dostali się dzięki szczęśliwemu losowaniu, bo po 120 minutach ich starcia z ZSRR był remis 0:0. Tym samym nie doszło do powtórki z 1960, kiedy radziecka ekipa grała z Jugosławią.

Finał zaplanowany był w Rzymie na 8 czerwca 1968 roku. „Sport” tak pisał o tym meczu: „Trener Valcareggi musiał zrezygnować z usług Riviery, który w Neapolu doznał kontuzji. Poza tym wycofał on Mazzolę, uznanego w meczu z ZSRR za najsłabszego gracza drużyny. Miejsce Riviery zajął Anastasi. Mazzolę zastąpił Lodetti. Zmiana nastąpiła również w obronie, gdzie Guarneri zluzował Bercellino”.

Mecz miał kilka faz:

„I: od 1 do 10 minuty – obustronnie nerwowa walka;

II: od 10 do 60 minuty – popis Jugosłowian;

III: od 60 do 90 minuty – desperackie ataki Włochów „va banque”;

IV: pierwsza połowa dogrywki – dwie wielkie szanse „plavich”;

V: druga połowa dogrywki – byle wytrwać do końca” – pisał „Sport” po meczu zakończonym remisem 1:1. W pierwszej części Dino Zoffa zaskoczył Dragan Dżajić. W końcówce wyrównał Angelo Domenghini. Po 120 minutach dalej był remis i zgodnie z ówczesnym regulaminem do wyłonienia zwycięzcy potrzebny był kolejny mecz. Ten na Stadio Olimpico rozegrano dwa dni później, w poniedziałek 10 czerwca 1968.

„Azzurri w koronie mistrzów Europy” – donosił katowicki „Sport” nazajutrz. Wszystko rozstrzygnęło się do przerwy. Pierwszego gola, ponoć z wyraźnego spalonego zdobył Riva. Potem Pantelicia pokonał jeszcze Anastasi.

„Radość 75.000 tifosi nie miała granic. Czy można się temu dziwić? Poniedziałkowe zwycięstwo zrealizowało pragnienie milionów Włochów. Po 30 chudych latach od chwili zdobycia tytułu mistrzów świata we Francji „azzurri” odnieśli znów sukces, który się liczy w piłkarskim świecie” – pisał „Sport”.

Karny „a la Panenka”

W czasie swojej długiej i pięknej kariery Antonin Panenka zawsze dzielił pokój z bramkarzami. Jak mówił mi swego czasu w Pradze, kiedy grał w miejscowym Bohemiansie, był to Zdenek Hruszka, w kadrze Czechosłowacji z kolei słynny Ivo Viktor.

Na turnieju finałowym w 1976 na jugosłowiańskich boiskach nasi południowi sąsiedzi w półfinale pokonali pogromców biało-czerwonych w eliminacyjnej grupie – Holendrów, w barwach których grali tacy zawodnicy, jak Johan Cruyff, Johan Neeskens czy świetny obrońca Ruud Krol. Z ówczesnym wicemistrzem świata wygrali po dogrywce 3:1. W finale czekali na nich mistrzowie świata i zdecydowani faworyci, czyli Niemcy z Zachodu, pewni swego, że obronią tytuł mistrzów kontynentu z 1972.

– Przed finałowym meczem z RFN rozważaliśmy wszystkie scenariusze. Powiedziałem wtedy, że gdyby doszło do serii karnych, to kopnę w swoim stylu, technicznie. Ivo Viktor na to odparł, że nie mogę się wygłupić i próbować trafić w ten sposób, a jak tak zrobię, to mnie nie wpuści do pokoju. Ale potem wpuścił, wpuścił… To było po finale już o 5 rano! (śmiech) – opowiadał mi na stadionie Bohemiansa Panenka.

Mecz z RFN po dogrywce skończył się wynikiem 2:2. Karne piłkarze z Czechosłowacji wykonywali bezbłędnie.

– Przy serii jedenastek mieliśmy stały skład, to był Masny, Nehoda, Ondrusz, Jurkemik i ja. W takiej kolejności podchodziliśmy do konkursu karnych – tłumaczył 59-krotny reprezentant Czechosłowacji i strzelec 17 goli w narodowych barwach.

W czwartej serii karnych pomylił się Uli Hoenes, który przestrzelił. Było 4-3 dla naszych południowych sąsiadów i do piłki podszedł właśnie Panenka. Naprzeciwko niego stał słynny Sepp Maier. W decydującym momencie niejednemu zadrżałby noga, ale nie pomocnikowi Bohemiansa. Ten uderzył lekko, technicznie, podcinką, w sam środek bramki! Maier rzucił się w swoją lewą stronę, a futbolówka „lobikiem” wylądowała w siatce. Panenka w geście triumfu uniósł ręce, a w chwilę potem został powalony przez kolegów na murawę.

– Wiedziałem dwa miesiące wcześniej, że jak przyjdzie do takiej rozgrywki, to właśnie w taki sposób będę wykonywał karnego. Nie potrafię powiedzieć dlaczego tak było. Taką podjąłem decyzję. Wiedziałem, że jak będzie karny, a mnie przyjdzie go wykonywać, to zrobię to właśnie w ten sposób. Nie wiedziałem, bo nie mogłem wiedzieć, że będzie to w samym finale mistrzostw, że będzie to ta decydująca jedenastka, ale wiedziałem, że tak chcę strzelić – opowiadał w Pradze po latach.

To uderzenie przeszło do annałów futbolu. Karny „a la Panenka” jest próbowany przez innych graczy, ale pierwowzór jest tylko jeden!

Z urlopów po mistrzostwo

16 lat później byliśmy świadkami kolejnego sensacyjnego rozstrzygnięcia, mistrzostwa Europy zdobytego przez Duńczyków, którzy… nie powinni byli go zdobyć. „Wybuch dynamitu” – pisał „Sport” pod koniec czerwca 1992 r.

„Jeszcze przed rozpoczęciem finałowego turnieju w Szwecji wiadomo było, że będą to mistrzostwa wyjątkowe. Po raz ostatni miała wystąpić reprezentacja piłkarzy krajów byłego Związku Radzieckiego, wreszcie bezprecedensowa wojna domowa uniemożliwiła występ w finałach Jugosławii. Zamiast niej na kilka dni przed rozpoczęciem rozgrywek dokooptowano Danię. Jak się miało potem okazać – najlepszy zespół Euro 92. Wybuch duńskiego dynamitu był na tyle donośny, że jeszcze dziś zagłusza wiele innych spraw związanych z mistrzostwami” – pisała wtedy nasza gazeta.

Kiedy inni pieczołowicie przygotowywali się do turnieju na szwedzkich boiskach, Duńczycy – przynajmniej ci grający w zagranicznych klubach – byli na urlopach. Ci grający w domu kończyli ligowe rozgrywki. Tę zbieraninę szybko poskładał Richard Moller Nielsen, który duńską kadrę objął po słynnym Seppie Piontku. Co ciekawe, wcale nie był faworytem Duńskiego Związku Piłki Nożnej, który chciał zatrudnić kolejnego trenera z Niemiec, miał nim być Horst Wohlers. Ten jednak nie porozumiał się z klubem, w którym pracował – Bayerem Uerdingen – i wybór padł na Mollera Nielsena.

– Mieliśmy bardzo dobrą drużynę – mówił mi w Kopenhadze w sierpniu 2017 r., przy okazji meczu Dania – Polska Kim Vilfort, strzelec jednego z dwóch goli dla swojej reprezentacji w finałowym meczu z Niemcami.

– W eliminacjach wygraliśmy z Jugosłowianami, którzy ostatecznie wyprzedzili nas jednym punktem. Mieliśmy zgrany zespół. Wielu zawodników występowało wcześniej w reprezentacji młodzieżowej czy olimpijskiej. Sporo czasu spędzaliśmy ze sobą. Kiedy przychodziła zima, wyjeżdżało się grać do Azji czy Ameryki Południowej. Trzymaliśmy się razem na boisku i poza nim. Poza tym proszę pamiętać, że bodajże szóstka zawodników, która później wywalczyła mistrzostwo Europy, razem ze mną grała wtedy w zespole Broendby, który w 1991 roku awansował do półfinału Pucharu UEFA, gdzie graliśmy z Romą. Tam pechowo w rewanżowym meczu straciliśmy bramkę w końcówce, która dała awans przeciwnikowi. Siłą reprezentacji Danii z 1992 roku było też to, że mieliśmy w składzie dwie, trzy gwiazdy światowego formatu, jak choćby znakomitego Petera Schmeichela. W finale ograliśmy Niemców, co było powetowaniem olimpijskiej porażki kilka lat wcześniej – tłumaczy Vilfort. W finale rozgranym 26 czerwca 1992 r. na stadionie Ullevi w Goteborgu, najpierw celnym strzałem popisał się John „Faxe” Jensen, a potem rezultat ustalił Vilfort. Duńczycy wygrali 2:0 i sensacja stała się faktem.

– To była niesamowita sprawa – opowiada John „Faxe” Jensen o wydarzeniach z latach 1992 roku. Fot. Michał Zichlarz

– To fantastyczna historia dla futbolu w Danii, dla wszystkich Duńczyków, którzy byli wtedy w różnych miejscach, czy to na wakacjach, czy w Szwecji, czy w innym miejscu. Wszyscy pamiętają ten moment, tę chwilę, kiedy zostaliśmy mistrzami Europy. Wszyscy byli wtedy razem, zjednoczeni. To była niesamowita sprawa. Zawsze przypominają mi też mojego gola. To wiele dla mnie znaczy, nie tylko jako byłego reprezentanta. To była wielka sprawa – opowiadał mi w Kopenhadze „Faxe” Jensen.

Zmasowana obrona i niebezpieczne kontrataki

Podobnie było w 2004 roku. Na portugalskich boiskach po triumf mieli sięgnąć gospodarze, ze wspaniałą złotą generacją swoich zawodników, słynnym Luisem Figo, Rui Costą, Richardem Carvalho czy 19-letnim wtedy Cristiano Ronaldo. Trenerem był sam Luiz Felipe Scolari, który dwa lata wcześniej do tytułu mistrza świata poprowadził Brazylijczyków. Portugalia rozpoczęła turniej od porażki w grupie z rewelacyjną wtedy Grecją 1:2, a skończyła na… kolejnej porażce z drużyną prowadzoną przez słynnego niemieckiego szkoleniowca Otto Rehhagela 0:1.

Zespół z kraju „Hellady” w grupie pokonał Portugalię, zremisował 1:1 z Hiszpanią i przegrał 1:2 z Rosją, wychodząc z grupy A z drugiego miejsca. Potem w fazie pucharowej przyszły wygrane z Francją 1:0, po dogrywce z rewelacyjnymi wtedy Czechami 1:0 i wreszcie kolejna jednobramkowa wygrana w finale po trafieniu Angelosa Charisteasa.

„To niewątpliwie największa sensacja w historii zmagań o Puchar Henri Delaunaya” – donosił na początku lipca 2004 roku dziennikarz „Sportu” Rafał Zaremba, teraz dyrektor Wydziału Kultury, Sportu i Turystyki w chorzowskim magistracie.

Grecja swoją zwycięską historię napisała w czerwcu i lipcu 2004 roku.

„Zwiastunem postępów greckiego futbolu w ostatnich kilku latach były występy klubów w europejskich pucharach. Ale prawdziwą niespodzianką była postawa narodowego zespołu na Euro 2004. Piłkarze Rehhagela grali to, co przyniosło im sukces w eliminacjach – zmasowana obrona i niebezpieczne kontrataki. Anglicy, Hiszpanie, Niemcy pisali o zamordowaniu przez Grecję piękna futbolu, ale… nieobecni nie mają racji. Do greckiej mitologii dopisano następny rozdział o herosach – tym razem futbolowych” – pisał z Lizbony Rafał Zaremba. Portugalia na „swój” tytuł czkała 12 lat. Teraz swoją historię piszą reprezentacje Anglii i Włoch.

MECZE FINAŁOWE MISTRZOSTW EUROPY

10 lipca 1960, Parc des Princes, Paryż:

ZSRR – Jugosławia 2:1 (0:1, 1:1) po dogrywce

Metreveli (49), Ponedelnik (113) – Galić (43)


21 czerwca 1964, Santiago Bernabeu, Madryt:

Hiszpania – ZSRR 2:1 (1:1)

Perada (6), Marcelino (84) – Chusainow (8)


8 czerwca 1968, Stadio Olimpico, Rzym:

Włochy – Hiszpania 1:1 (0:1,1:1) po dogrywce

Domenghini (80) – Dżajić (39)


10 czerwca 1968, Stadio Olimpico, Rzym:

Włochy – Jugosławia 2:0 (2:0)

Riva (12), Anastasi (31)


18 czerwca 1972, Heysel Stadium, Bruksela:

RFN – ZSRR 3:0 (1:0)

G. Muller (27, 58), Wimmer (52)


20 czerwca 1976, Stadion Marakana, Belgrad:

Czechosłowacja – RFN 2:2 (2:1, 2:2), Karne 5-3

Szvehlik (8), Dobiasz (25) – D. Muller (28), Holzenbein (89)


22 czerwca 1980, Stadio Olimpico, Rzym:

RFN – Belgia 2:1 (1:0)

Hrubesh (10, 88) – Vandereycken (75 karny)


27 czerwca 1984, Parc des Princes, Paryż:

Francja – Hiszpania 2:0 (0:0)

Platini (57), Bellone (90)


25 czerwca 1988, Stadion Olimpijski, Monachium:

Holandia – ZSRR 2:0 (1:0)

Gullit (32), Van Basten (54)


26 czerwca 1992, Ullevi Stadium, Goeteborg:

Dania – Niemcy 2:0 (1:0)

„Faxe” Jensen (18), Villfort (78)


30 czerwca 1996, Wembley Stadium, Londyn:

Niemcy – Czechy 2:1 (0:0, 1:1) po dogrywce

Bierhoff (73, 95) – Berger (59 karny)


2 lipca 2000, Stadion De Kuip, Rotterdam:

Francja – Włochy 2:1 (0:0, 1:1) po dogrywce

Wiltord (90+4), Trezeguet (103) – Delvecchio (55)


4 lipca 2004, Estadio da Luz, Lizbona:

Grecja – Portugalia 1:0 (0:0)

Charisteas (57)


29 czerwca 2008, Ernst-Happel-Stadion:

Wiedeń, Hiszpania – Niemcy 1:0 (1:0)

Torres (33)


1 lipca 2012, Stadion Olimpijski, Kijów:

Hiszpania – Włochy 4:0 (2:0)

Silva (14), Alba (41), Torres (84), Mata (88)


10 lipca 2016, Stade de France, Saint-Denis:

Portugalia – Francja 1:0 (0:0, 0:0) po dogrywce

Eder (109)


11 lipca 2021, Wembley Stadium, Londyn:

Anglia – Włochy ?

Fot. PressFocus