Najstarszy i najbardziej utytułowany

Stefan Żywotko urodził się 9 stycznia 1920 roku w Zniesieniu, które w latach 30. ubiegłego wieku zostało jedną z dzielnic Lwowa. Dopiero co skończyła się walka z Ukraińcami o to miasto, trwała wojna z bolszewikami, a w odradzającym się kraju władzę sprawował naczelnik państwa Józef Piłsudski.

Ze Lwowa do Szczecina

Przed wojną Żywotko kopał piłkę w dzielnicowym klubie Zniesieńczanka. Jako obiecujący nastolatek trenował też w jednym z najpopularniejszych i najlepszych klubów w mieście, Czarnych, których był zresztą z ojcem Franciszkiem, weteranem I wojny światowej, zagorzałym kibicem.

Wojenną zawieruchę przeczekał w mieście – jak wielu lwowskich piłkarzy podczas sowieckiej okupacji. Nie występował jednak w Czarnych czy Pogoni (zostały zlikwidowane przez okupacyjne władze ze Wschodu), a w spółdzielczym Piszczewiku Lwów.

Trener Stefan Żywotko w mieszkaniu w Szczecinie ze złotym medalem PZPN za wybitne osiągnięcia. Fot. Michał Zichlarz

Pod koniec wojny został wcielony do Ludowego Wojska Polskiego, jego szlak wiódł na północ. Po wojnie z rodzicami osiadł w Szczecinie. Grał i trenował tamtejszą Gwardię (później Arkonię), z którą w 1950 zaliczył awans do ówczesnej I ligi (ekstraklasa). Potem zajął się trenerką. Co ciekawe, niewiele brakowało, a wylądowałby w Polonii Bytom, gdzie po wojnie grało przecież wielu wypędzonych z Kresów lwowiaków. – Ciągnął mnie tam do pracy Jasiu Boczaj, z którym znaliśmy się ze Lwowa. Zostałem jednak w Szczecinie – wspomina.

Awans za awansem

Jako trener okazał się specjalistą od awansów. W 1962 roku wywalczył promocję do ekstraklasy z Arkonią. Ten sam wyczyn powtórzył cztery lata później z innym szczecińskim klubem – Pogonią. To nie wszystko. W 1976 roku do najwyższej klasy rozgrywkowej awansował z innym klubem z Pomorza, Arką. Był nie tylko specjalistą od awansów, ale też od promowania młodych zawodników. W Arkonii stawiał na nastoletniego wówczas Władysława Szaryńskiego, późniejszą gwiazdę Górnika Zabrze i Zagłębia Sosnowiec.

W Pogoni odważnie postawił na innych zdolnych nastolatków, Zenona Kasztelana czy Czesława Boguszewicza. Z kolei w Arce szlifował talent wielkiej gwiazdy polskiego futbolu: Janusza Kupcewicza.

W uznaniu za zasługi władze PRL pozwoliły mu na zagraniczny wyjazd. Z swoim krajanem, o niespełna rok młodszym Kazimierzem Górskim, miał wyjechać do pracy w Kuwejcie.

Władze powiedziały nie

– Kaziu Górski mówił, że po igrzyskach w Montrealu zwijamy manatki i jedziemy za granicę zarobić jakieś pieniądze. On sobie wybrał grupę trenerów, która razem z nim miała pojechać do klubu w Kuwejcie. Mieliśmy tam pojechać w piątkę. Oprócz Kazia i mnie miał być jeszcze jeden z trenerów z Polonii Bytom. Kontrakt podpisany, wszystko z Polservisem, z którym wszystko trzeba było wtedy uzgadniać, było załatwione… Pokomplikowało się jednak.

Okazało się, że jest szlaban ze strony sportowych władz. Ludzie stamtąd i wpływowa osoba z PZPN, pan Ryba, stwierdzili, że po przegranym olimpijskim finale z NRD i „tylko” srebrnym medalu, nie będzie żadnego wyjazdu. Ja byłem w przysłowiowej kropce. Na własną prośbę odszedłem z Arki, biorąc bezpłatny urlop, ale paszportu dalej nie miałem. Musiałem więc czekać na kolejną nadarzającą się okazję do wyjazdu. Z Kaziem Górskim sytuacja była inna. Szybko otrzymał propozycję pracy w Grecji – opowiada Żywotko.

Byli Barceloną Afryki

Ostatecznie w grudniu 1977 wyjechał do Algierii. Kraj z północnej Afryki miał wtedy socjalistyczną orientację i utrzymywał dobre stosunki z krajami Europy Wschodniej, będącej pod kuratelą ZSRR. Polski trener trafił do klubu JS Kabylie z miejscowości Tizi Ouzou. To sto kilometrów od stolicy Algieru. Klub nosił wtedy nazwę JE Tizi-Ouzou, nawiązującą do sponsora. Szybko jednak zyskał sobie przydomek „Jumbo JET”. Dlaczego? Bo tak jak amerykański samolot, bez żadnych problemów pokonywał wszystkie przeszkody na swojej drodze.

Barcelona Europy, albo „Jumbo JET”, tak w latach 80. i 90. pisano i mówiono o ekipie JS Kabylie. Fot. Archiwum Jerzego Żywotki

Okres pracy Żywotki w JSK, to niekończące się pasmo sukcesów krajowych i zagranicznych. Trener z Kresów miał być w Tizi Ouzou dwa lata, a wytrzymał tam aż 14! Może byłby tam jeszcze dłużej, ale na początku lat 90. w Algierii wybuchła krwawa wojna domowa i musiał się stamtąd ewakuować. Z klubem z górskiego regionu Kabylii siedem razy zdobył mistrzostwo kraju, a raz Puchar Algierii. Do tego doszły też sukcesy kontynentalne. W 1981 roku, po pokonaniu w finale AS Vita Club z DR Konga, JSK został najlepszym klubem w Afryce. W 1990 roku „Kanarki” zdobyły klubowe mistrzostw Czarnego Lądu ponownie. Tym razem w finale pokonały Nkana Red Devils. Zambijczykom nie pomógł nawet doping i obecność na trybunach w drugim finałowym spotkaniu wieloletniego prezydenta tego kraju Kennetha Kaoundy, notabene wielkiego fana futbolu.

Do tych osiągnięć trzeba też dopisać Superpuchar Afryki. Po to trofeum JS Kabylie sięgnął w styczniu 1982, pokonując w decydującym meczu w Abidżanie kameruński Union Douala po serii karnych. W niedawno nakręconym filmie o JS Kabylie (reżyserem jest Kabyl Larbi Cherif Abderrazak) o tamtej drużynie mówi się jak o „Barcelonie Afryki”. To była ekipa, która tak potrafiła zdominować rywali, że ten niewiele był w stanie zrobić.

W 1984 roku prowadzony przez Stefana Żywotkę zespół zaproszono na halowy turniej do paryskiej hali Bercy, która dopiero co została oddana do użytku. Wzięły tam udział czołowe zespoły z całego świata. Był klubowy mistrz Europy Hamburger SV z Feliksem Magathem na czele, brazylijskie Fluminense, Paris Saint-Germain czy Monaco. Algierczycy skończyli na trzecim miejscu.

W Algierii jest legendą

W Algierii trenera Żywotkę znają wszyscy. Sklepikarze, taksówkarze, sprzedawcy w barach szybkiej obsługi, nie mówiąc już o fanatycznych kibicach, nie tyko JSK. Przekonałem się o tym podczas zeszłorocznego pobytu w tym kraju. U nas niewielu słyszało o Stefanie Żywotce. W Algierii ma status legendy. Jeszcze dwa lata temu chcieli go tam sprowadzić z powrotem! – Chodziło o przygotowanie trenera zespołu. To był mój były zawodnik, którego prowadziłem, a który teraz jest szkoleniowcem. Chciał poznać system, którym sam tam wdrażałem – żeby sobie potem pracę ułożyć. Z racji wieku nie zdecydowałem się jednak na tak daleki wyjazd – podkreśla.

Dalej jest zresztą w kontakcie ze swoimi byłymi piłkarzami, działaczami czy kibicami, którzy regularnie dzwonią do niego z Algierii. – Proszę koniecznie pozdrowić trenera i życzyć mu wszystkiego najlepszego – prosił w Algierze Djamel Menad, jeden z najlepszych napastników w historii algierskiej piłki, były napastnik JS Kabylie i 81-krotny reprezentant swojego kraju.

Dalej chodzi na mecze

Mimo imponującego wieku dalej jest aktywny. Kiedy może, jest na ligowych meczach Pogoni. – Oczywiście jeśli nie pada – mówi z uśmiechem 99 latek. W kwietniu zeszłego roku, przy okazji jubileuszu 70-lecia Pogoni, został uhonorowany złoty medalem PZPN za wybitne osiągnięcia sportowe. W mieszkaniu w Szczecinie sporo czasu spędza przed telewizorem, oglądając nie tylko mecze, ale i pojedynki bokserskie. – Boksem interesowałem zawsze. Zresztą w Szczecinie często gościła kadra prowadzona przez trenera Stamma – przypomina.

Jaka jest jego tajemnica długowieczności? – To prawdopodobnie geny, ale trzeba się też odpowiednio prowadzić – podkreśla.

 

Na zdjęciu: Z pucharem za zdobycie klubowego mistrzostwa kontynentu. Fot. Archiwum Jerzego Żywotki