„Pepe” z niecierpliwością odlicza dni

Mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu wejdę już w normalny trening z drużyną i będę gotowy na mecz z Chojniczanką – mówi Piotr Ćwielong, pomocnik GKS-u, od dłuższego czasu leczący kontuzję i mający praktycznie stracony rok. Na pierwszoligowych boiskach spędził zaledwie… kwadrans – w kwietniowym meczu z Podbeskidziem Bielsko-Biała, który zakończył przedwcześnie z powodu urazu.

Szmat czasu

– Jeszcze nigdy czegoś takiego w karierze nie przechodziłem. Szmat czasu nie gram już w piłkę. Wierzę jednak w to, że ta karta się odwróci i wszystko wróci do normalności. Po takim okresie wiem już, na kogo mogę liczyć, a kto klepie po plecach tylko wtedy, gdy jest dobrze, a w innym razie się odwraca – mówi Ćwielong.

Od początku roku miał problemy ze ścięgnem Achillesa i łydką. Kilkukrotnie próbował meldować się na boisku, ale za każdym razem przegrywał z urazami, aż wreszcie w lipcu – tuż przed startem sezonu – zapadła decyzja, że musi przejść operację naderwanego ścięgna Achillesa.

– Teraz jest już w porządku. Od lekarzy dostałem wskazówkę, że do dwóch miesięcy od ściągnięcia specjalnego buta będę mógł grać. Czułem, że może stać się to szybciej, ale przez to zrobiły mi się zrosty. Znów czekała mnie wizyta u lekarza, by je ponadrywać. Wstrzyknięto mi też kolagen, przez co musiałem odrobinę poczekać i wszystko trochę się przedłużyło. Nie chcę już nic mówić, bo za każdym razem, gdy tylko powiedziałem, że mam nadzieję powrotu na boisko, to wychodziło co innego. Powoli wchodzę już w treningi z zespołem, ale jeszcze nie pełne. Wiem, że wszyscy chcieliby, żebym wrócił do grania, ale nie jest to takie proste – podkreśla 32-latek.

Żadnych obaw

Ćwielong do Tychów trafił latem ub. roku, po półrocznym pobycie w niemieckim trzecioligowym 1.FC Magdeburg. Jesienią 2017 należał do pierwszoplanowych postaci GKS-u. Strzelił 4 gole, zanotował 4 asysty… Kibice zacierali ręce, odliczając dni do powrotu Łukasza Grzeszczyka i ciesząc się perspektywą posiadania dwóch pomocników tej klasy. Wyszło jednak tak, że rozegrali wspólnie tylko cztery mecze. Gdy do zdrowia wrócił „Grzeszczu”, rozsypał się „Pepe”. Teraz, po niemalże rocznym rozbracie z walką o ligowe punkty, dyspozycja tego drugiego z pewnością jest zagadką.

– Nie obawiam się ani o względy piłkarskie, ani motoryczne. Wiadomo jednak, że na początku nie będę w stanie wytrzymać całego meczu. Szybciej jednak u 30-latka poprawia się wydolność niż technika i jakość piłkarska. Tego już nie zdobędziesz – przyznaje.

Na razie Ćwielong pracuje indywidualnie. – Gdy chłopaki zaczynają trening o 10.30, ja od 7.00 albo 7.30 jestem już w klubie. Wykonuję mozolnie te same ćwiczenia z rehabilitantem. Nie jest to przyjemne, ale trzeba się wzmacniać, żeby po powrocie na boisko nic się nie stało. Wychodzę z klubu koło 11. Wieczorem idę jeszcze na basen. Czasem zdarza się, że to zamieniamy. Zaczynamy basenem, a kończymy rehabilitacją. Najwięcej czasu poświęcają mi Leszek Simiłowski, nasz klubowy fizjoterapeuta, a także Paweł Larysz. Złego słowa na nich nie dam powiedzieć. Starają się, żebym był zdrowy, dużo dla mnie robią, wiele im zawdzięczam – podkreśla pomocnik pochodzący z Chorzowa.

Każdego to boli

Trener Ryszard Tarasiewicz czeka na swojego podopiecznego. Ćwielong – zważywszy na dość wąską ławkę i niewielkie pole manewru – mógłby okazać się dla zespołu wielkim wzmocnieniem. – Trener Tarasiewicz też grał w piłkę, leczył urazy kolan i wie, że przychodzą czasem takie momenty. Kontuzje są wkalkulowane w życie piłkarza. Wiem, że są w klubie osoby, którym ta moja długa przerwa bardzo nie pasuje, ale cóż mogę zrobić? Każdy ma swoją robotę i niech się nią zajmie – mówi „Pepe”, który – jak chyba każdy – może czuć rozczarowanie postawą tyskiego zespołu w tej rundzie.

Zamiast walczyć o awans, GKS plasuje się na 14. miejscu z niewielką przewagą nad strefą spadkową, wygrał tylko 3 z 15 meczów, no i wciąż wypatruje pierwszego wyjazdowego zwycięstwa. Najbliższa okazja – w niedzielę w Jastrzębiu.

– Wszyscy patrzyliśmy na ten sezon przez pryzmat udanej wiosny. Sądziliśmy, że jeśli wszystko wypali tak, jak wtedy, to możemy wywalczyć sporo punktów i patrzeć na resztę stawki z góry. Na razie się to nie udaje, ale zostało w tym roku do rozegrania jeszcze sześć kolejek. Chcemy z nich wycisnąć jak najwięcej. Nie jest tak, że nas to wszystko nie obchodzi; że w Tychach jest fajnie, ciepło i każdemu pasuje siedzenie w GKS-ie. Zaręczam, że każdego w szatni boli miejsce, w jakim się znaleźliśmy. Jestem na każdym meczu, słucham ludzi. Wiadomo, że nie brakuje takich, których opinie są słuszne, bo nie gramy tego, czego każdy po nas oczekuje, ale wyzywanie nas, że nie chcemy awansować, że nie interesuje nas walka o najwyższe cele, nie jest potrzebne. Przecież każdy gra po to, by wygrywać, trafić do ekstraklasy, zarabiać większe pieniądze. Nikt nie kopie przed sobą dołków! – mocno akcentuje Piotr Ćwielong.

Marzenia o UEFA Pro

On sam na czas rozbratu z boiskiem znalazł sobie odskocznię. Posiada licencję trenerską UEFA A i znalazł się w sztabie szkoleniowym kadry Podokręgu Katowice dla dzieci z rocznika 2008 i młodszych.

– Wiem, co chcę robić, gdy nie będę już grał w piłkę. Z którymkolwiek trenerem pracowałem, zawsze z tego czerpałem. Nie jest tak, że dopiero teraz moje spojrzenie się zmieniło, że dopiero teraz zaczynam gromadzić materiały. To zaczęło się, odkąd w Wiśle Kraków miałem styczność z trenerem Skorżą. Cieszę się, że w katowickim podokręgu ktoś chciał ze mnie skorzystać. Mam nadzieję, że to początek czegoś fajnego. Docelowo marzy mi się licencja UEFA Pro, ale by się o nią ubiegać, trzeba mieć doświadczenie. Powoli zaczynam je zyskiwać, ale najważniejszy jest teraz powrót do gry w GKS-ie Tychy – zaznacza 32-latek.

Na zdjęciu: 2018 rok okazuje się póki co dla Piotra Ćwielonga piłkarsko stracony.