Podnoszenie ciężarów. Świat bez biało-czerwonych

Od wtorku w Taszkiencie toczy się rywalizacja o medale mistrzostw globu. Na liście startowej nie ma ani jednego reprezentanta Polski. Taką decyzję podjął zarząd PZPC.


Przez 10 dni centrum ciężarowego świata będzie stolica Uzbekistanu. To właśnie w jednej z tamtejszych hal sportowych ustawiono pomost, na który rwać i podrzucać sztangę będą reprezentanci 74 państw. Na długiej liście startowej, która zawiera 187 nazwisk kobiet i 245 mężczyzn w 20 (10+10) kategoriach wagowych próżno szukać polskich nazwisk.

Po długiej analizie wszystkich za i przeciw prezydium zarządu PZPC, na którego czele od połowy września stoi Waldemar Gospodarek, podjęło decyzję, by do Taszkientu nie wysyłać żadnego z naszych przedstawicieli. Większość związanych ze środowiskiem jest w ogromnym szoku i nie może uwierzyć, dlaczego z szerokiego grona podnoszących ciężary nie udało się wybrać choćby kilku osób, które utworzyłyby reprezentację Polski. Taki jednak na dziś mamy „stan posiadania”…

– Żyjąc teraźniejszością, musimy myśleć o przyszłości – powiedział wiceprezes do spraw szkoleniowych, Antoni Kawałek, mając na myśli przede wszystkim nadchodzący rok. – Już w marcu czekają nas mistrzostwa świata do lat 20, a w kwietniu mistrzostwa Europy seniorów. Nie wyobrażam sobie, by na tych zawodach mogłoby nas zabraknąć, tym bardziej że toczyć się na nich będzie rywalizacja o punkty do rankingu olimpijskiego.

Długo trzeba było szperać w historii, by znaleźć, kiedy ostatnio biało-czerwonych zabrakło na światowych pomostach, ale się udało. To był rok 1993, kiedy nasze ciężary pokutowały za doping i aby polska federacja mogła wysłać zawodników do Melbourne, musiałaby zapłacić 50 tysięcy dolarów. Odstąpiono od tego, przygotowując reprezentację na kolejne MŚ w Stambule.

Sukcesów na nich nie było, a na medale przyszło nam czekać do 1997 roku, kiedy na pomoście w tajskim Chiang Mai błyszczeli: Andrzej Cofalik (złoto w kategorii 83 kg), Krzysztof Siemion (brąz w 83 kg), Tadeusz Drzazga (srebro w 91 kg), Mariusz Jędra (srebro w 108 kg) i Waldemar Kosiński (brąz w 76 kg). Wypada mieć nadzieję, że obecnie medalowa posucha nie będzie aż tak długa i wkrótce polskie ciężary wrócą na należne im miejsce.

Członkowie prezydium zarządu oraz trenerzy reprezentacji, Antoni Czerniak (kobiety) i Piotr Wysocki (mężczyźni) zdobyli się na przeprowadzenie symulacji, na których miejscach finiszowaliby ich podopieczne i podopieczni – widniejący na wstępnej liście startowej – na pomoście w Taszkiencie i wyszło im, że większość zajęłaby miejsca w… drugiej oraz trzeciej dziesiątce. Ten fakt został wzięty pod uwagę przy podejmowaniu decyzji o pozostaniu w kraju.

Przedstawiciele federacji gościli w siedzibie Ministerstwa Sportu i Turystyki, rozmawiali z szefami Departamentu Sportu Wyczynowego i spotkali się z pełnym zrozumieniem. Może to zbyt daleko idąca teza, ale aktualny potencjał seniorski mamy taki, że szkoda pieniędzy na wysyłanie zawodniczek i zawodników blisko 5000 km na wschód. Trzeba zrobić wszystko, by grupa, której występy będą nas cieszyć już – miejmy nadzieję – w przyszłym roku nie została zawężona do kilku osób, tylko zapewnić jej jak najlepsze warunki do treningu.

Wśród tych, na których może zostać oparta przyszłość dyscypliny, jest Bartłomiej Adamus. Zawodnik bydgoskiego Zawiszy ma za sobą pracowity sezon. Na kwietniowych mistrzostwach Europy w Moskwie uplasował się tuż za podium mocno obsadzonej kategorii 96 kg, sięgając po brązowy medal w podrzucie. Podczas igrzysk olimpijskich w Tokio walczył dzielnie, kończąc na 7. pozycji. Występu w stolicy Uzbekistanu nie miał w planach.

– Na przestrzeni 10 miesięcy startowałem aż 8 razy, w tym dwa razy na mistrzostwach Europy, a także na mistrzostwach świata do lat 20, gdzie walczyłem o punkty do rankingu olimpijskiego. Mój organizm potrzebuje odpoczynku, bo chcąc myśleć o igrzyskach, w Paryżu, muszę na siebie uważać, gdyż nie mogę sobie pozwolić na złapanie poważniejszej kontuzji – powiedział na związkowej witrynie Adamus, który po ostatnich wyborach został przewodniczącym Komisji Zawodniczej i może się wypowiadać nie tylko we własnym imieniu.

Zwykle w roku olimpijskim ciężarowe mistrzostwa świata nie są rozgrywane. Igrzyska – jak wiemy – zostały przesunięte o rok, ale zawodów w Taszkiencie z kalendarza nie wykreślono. Długo się jednak zastanawiano czy – ze względu na czwartą falę pandemii i nową mutację wirusa – jest potrzeba je organizować. Ostatecznie, wprowadzając horendalne restrykcje (szczepienia, testy, kwarantanna, maseczki, dystans…), postanowiono się z nimi zmierzyć.

Wiele znaczących federacji, w obawie o brak kolejnego w tym roku szczytu formy swoich zawodniczek i zawodników, reprezentacje postanowiło ograniczyć do minimum, a Chińczycy (światowa potęga) i Włosi (ścisła czołówka europejska) – w obawie o zdrowie – odstąpiło od wyjazdu. Czy w związku z tym na decyzję o naszej absencji wypada spojrzeć inaczej?


Oni się nie boją

Uzbekistan, Sri Lanka, Rosja, Iran, Gruzja, Kolumbia to państwa, które nie miały żadnych obaw przed wystawieniem pełnych (10) kadr męskich na MŚ w Taszkiencie. Jeśli chodzi o kobiety, to takim „rodzynkiem” jest Indonezja, ale Rosja, Sri Lanka wysłały po 9 zawodniczek.


Fot. PressFocus