Podsumowanie sezonu Górnika Łęczna. To się nie mogło udać

Zespół z Lubelszczyzny robił, co mógł. Ale fakty są takie, że od samego początku skazany był na pożarcie.


Gdyby przed sezonem zapytano prezesów wszystkich klubów ekstraklasy o to, która z drużyn spadnie z ligi, to 17 z 18 z nich – z całą pewnością – w gronie trzech spadkowiczów umieściłoby Górnika Łęczna. Dwa lata temu zespół ten cieszył się z awansu do I ligi. Rok temu drużyna prowadzona przez Kamila Kieresia powalczyła, choć zupełnie nie musiała, o baraże do ekstraklasy. Tak się złożyło, że je wygrała, zajmując wcześniej dopiero szóste miejsce w tabeli.

Nikt po Górniku Łęczna nie oczekiwał cudów. Ale pod koniec rundy jesiennej zespół zaczął grać naprawdę dobrze. Wygrał trzy mecze z rzędu w ekstraklasie. To dokładnie połowa zwycięstwa, jakie odniósł na przestrzeni całego sezonu. A na dodatek triumfował w spotkaniu Pucharu Polski.
Zimę Górnik spędził nad strefą spadkową. Zajmował wyższe miejsce od… Legii Warszawa, ale wiosna zawsze jest trudniejsza. Dwukrotnie, wprawdzie, udało się zainkasować trzy punkty, ale to byłoby na tyle.

Ostatni raz łęcznianie wygrali 16 kwietnia i zaiskrzyły na nowo nadzieję na to, że może uda się dla Lubelszczyzny uratować ekstraklasę. Nic z tego. W pięciu ostatnich meczach sezonu Górnik zdobył jeden punkt i wydarzyło się to, co było wiadome.

Górnik Łęczna był najsłabszym zespołem ekstraklasy minionego sezonu. Zgromadził najmniej punktów, wygrał najmniej meczów i doznał największej liczby porażek. Strzelił najmniej goli, a stracił ich najwięcej. Obok Zagłębia Lubin, który był jednak zdecydowanie lepszy w wygrywaniu i częściej gromadził komplet „oczek”. Absolutnie nie zamierzamy nikogo oczerniać, ale zespół z Łęcznej, w takiej konfiguracji personalnej, do ekstraklasy się – najzwyczajniej w świecie – nie nadawał.

Warto jedynie przytoczyć wyniki niektórych spotkań. Po 0:4 z Pogonią Szczecin, Lechią Gdańsk, czy Wartą Poznań u siebie. Co ciekawe tak wysoko na wyjeździe zespół Górnika ani raz nie przegrał. Należy jednak, dla osłody, podkreślić niezłą postawę zespołu w rozgrywkach Pucharu Polski. Po 21 latach udało się łęcznianom przebić do fazy ćwierćfinałowej. To jeden z największych sukcesów w historii tego klubu, który w nadchodzącym sezonie – pewnie nie mając do tego dostępnych możliwości – znów będzie się bił o ekstraklasę.

Taką postawę, co by się dalej nie wydarzyło, należy zawsze uszanować. Klub nie ma warunków do tego, by prosperować na poziomie ekstraklasy. Ale ambicji i woli walki nigdy mu nie można odmówić.


18. GÓRNIK ŁĘCZNA

Plus

Bartosz Śpiączka

Jak to możliwe, że mając 31 lat, za sobą koszmarną kontuzję i grę na peryferiach poważnej piłki, wracasz do ekstraklasy i będą zawodnikiem zespołu, którego nikt poważnie nie traktuje, strzelasz 11 bramek w sezonie? Pokazuje i objaśnia Bartosz Śpiączka, zawodnik Górnika Łęczna. Który w grudniu wybrany został piłkarzem miesiąca w ekstraklasie! W tym sezonie piłkarz pochodzący z Wolsztyna ustanowił swój prywatny rekord sezonu, jeżeli chodzi o liczbę strzelonych goli na najwyższym poziomie rozgrywkowym. W sezonie 2016/17 zdobył 10 goli i Łęczna z ekstraklasy spadła. Zupełnie, jak… teraz.

Minus

Piotr Sadczuk

Prezes klubu, były arbiter asystent, przeszarżował. Na jego usprawiedliwienie na pewno przemawia fakt, że klubowa kasa nie była wypełniona dolarami, a nawet złotówkami. Niemniej jednak kompletny brak wizji na transfery po rundzie jesiennej zaowocował tym, czego wszyscy się spodziewali. Górnik, po wspomnianej jesieni, nie był w sytuacji beznadziejnej. Mało tego, znajdował się nad strefą spadkową. Granie jednak piłkarzami, którzy kilkanaście miesięcy wcześniej radzili sobie – całkiem nieźle – w… drugiej lidze nie mogło przynieść oczekiwanych korzyści. W dodatku zwolnienie Kamila Kieresia, który zespół znał lepiej niż swoją kieszeń, nie posłużyło.

STRZELCY (29): 11 – Śpiączka, 5 – Gąska, 4 – Banaszak, Gol, 2 – Lokilo, 1 – Wędrychowski.


Na zdjęciu: Bartosz Śpiączka był największym bohaterem, ale sam nie mógł uratować zespołu przed degradacją.

Fot. Rafał Oleksiewicz/PressFocus