Robert Tkocz: Jest dobrze, ale mam jeszcze rezerwy

BOGDAN NATHER: Ostatni, wygrany 3:1, mecz z Garbarnią Kraków był najlepszym w pańskim wykonaniu w tym sezonie?

ROBERT TKOCZ: – Szczerze? Ze względu na wynik spotkania i udział w zdobytych bramkach, na pewno tak. Ale uważam, że mogę grać jeszcze lepiej, bo wymagam od siebie więcej. Fajnie to wygląda w statystykach, lecz zapewniam, że wciąż są rezerwy.

Teraz bardzo trudne pytanie. Pamięta pan, kiedy ostatni raz zdobył gola w meczu ligowym?

ROBERT TKOCZ: – To rzeczywiście trudne pytanie. Na pewno grałem wtedy jeszcze w Rozwoju Katowice.

Zgadza się. To było 22 sierpnia 2015 roku w meczu ze Stomilem Olsztyn, jeszcze w I lidze, zakończonym waszą porażką 1:2. Dlaczego „milczał” pan przez 2,5 roku?

ROBERT TKOCZ: – Pamiętam, że w rundzie wiosennej w Rozwoju grałem mniej niż jesienią. Potem przeszedłem do ROW-u i zdarzyła mi się paskudna kontuzja, przez którą nie grałem kilka miesięcy. Wprawdzie w sparingach strzelałem bramki, ale to nie to samo, co w meczach mistrzowskich. Gole zdobywane w lidze dają punkty i mnóstwo satysfakcji. Mam nadzieję, że w ostatniej kolejce w końcu się odblokowałem i teraz częściej będę trafiał do siatki.

Obserwując pana na boisku, odnoszę wrażenie, że woli pan podawać piłkę kolegom, by to oni dokonywali „egzekucji”. Czy rzeczywiście lepiej czuje się pan w roli asystenta?

ROBERT TKOCZ: – Trafił pan w dziesiątkę. Zawsze tak samo cieszyłem się z asysty jak z gola, takie podejście mam od juniora. Tę zasadę wpajał mi trener Piotr Mandrysz, mówiąc, że asysta przy trafieniu kolegi daje taką samą satysfakcję jak zdobyty gol. Zresztą zawsze czułem, że jeżeli mam wpływ na wynik, gole strzelane przez kolegów z drużyny, to moja radość jest identyczna do tej, gdy sam wpisuję się na listę zdobywców bramek.

Gdyby w Krakowie, w momencie przyznania wam rzutu karnego, na boisku był Mariusz Muszalik, to on podszedłby do piłki ustawionej na „wapnie”, czy jednak pan?

ROBERT TKOCZ: – Mariusz perfekcyjnie wykonuje rzuty karne. O ile dobrze pamiętam, jeszcze się nie pomylił. Zatem to raczej on podszedłby do piłki.

Ale zawodnik, któremu wszystko wychodzi w danym meczu i czuje, że jest w gazie, mógłby się targować…

ROBERT TKOCZ: – Nigdy z nikim się nie targowałem, z Mariuszem też nie rozmawialiśmy na temat zmiany egzekutora rzutu karnego. Może rzut karny pomógłby mi się przełamać już jesienią… Dziś już jednak tego nie sprawdzimy. Poza tym nie czułem potrzeby, by negocjować z Mariuszem.

Kiedy i czym ostatnio pana zaskoczyli trenerzy Roland Buchała i Marek Koniarek?

ROBERT TKOCZ: – Nasi trenerzy to w ogóle oryginały. Kiedy w poniedziałek przyszedłem na trening, w szatni na moim miejscu był przypięty wycinek ze „Sportu”, opisujący nasz mecz z Garbarnią i moje zdjęcie. Domyśliłem się, że była to sprawka naszych trenerów. Pytałem kolegów, kto to zrobił. Potwierdzili, że członkowie sztabu szkoleniowego, ale za nic nie chcieli powiedzieć, kto konkretnie. Nasi szkoleniowcy z każdego meczu próbują wyciągnąć pozytywy, motywują nas, dopingują. Oczywiście, gdy nie wszystko funkcjonuje jak należy, potrafią też skrytykować.

Trudno się panu pogodzić, gdy rozpoczyna pan mecz na ławce rezerwowych? Nie zawsze decyduje o tym aktualna forma, ale na przykład względy taktyczne…

ROBERT TKOCZ: – Żaden zawodnik nie lubi, gdy siedzi na ławce. Ze mną jest podobnie, chociaż potrafię zaakceptować decyzję trenera. Często piłkarz wchodzący na boisko jako dżoker potrafi więcej dać drużynie niż gdyby rozpoczynał mecz od pierwszej minuty. Czasami o „grzaniu ławy” rzeczywiście – jak pan wspomniał – decyduje taktyka i inne niuanse. Jesienią nie miałem problemów z zaakceptowaniem roli rezerwowego, bo nie czułem się pewnie na boisku. Cieszyłem się, gdy wychodziłem na boisko nawet na kilkanaście minut, rola zmiennika mi pasowała. Wolałem grać końcówki niż rozpoczynać mecze od pierwszej minuty i zaliczać nijakie występy. To dla piłkarza, przynajmniej dla mnie, nie jest komfortowa sytuacja. Rundę jesienną potraktowałem jako spokojny powrót na boisko. Świeżo miałem w pamięci przypadki Konrada Nowaka i Arka Milika, którzy zbyt wcześnie wrócili i kontuzje im się odnowiły, chociaż Arek doznał kontuzji innej nogi. Spokojnie więc wdrażałem się do gry.

Śledząc uważnie wasze występy w Rybniku, odnoszę wrażenie, że znacznie lepiej – abstrahując od wyniku – prezentujecie się w potyczkach z bardziej renomowanymi przeciwnikami, plasującymi się wyżej w tabeli. Ze „średniakami” wasza koncentracja jest mniejsza, czy to tylko złudzenie?

ROBERT TKOCZ: – Często analizuję nasze mecze, ale nigdy o tym nie pomyślałem… Chyba większość zespołów ma z tym problem. W moim przypadku motywacja zawsze jest taka sama, niezależnie czy gramy z drużyną z górnej półki, czy z zespołem z dolnych rejonów tabeli.

Przed spotkaniem w Krakowie mieliście serię pięciu meczów bez zwycięstwa. Teraz będziecie mieli z górki?

ROBERT TKOCZ: – Myślę, że tak może być, ale wszystko zależy od nas. Dostaliśmy kopa, ale nasza sytuacja w tabeli nie jest jeszcze całkowicie bezpieczna. Nie gwarantuje nam utrzymania w II lidze, więc musimy szybko oderwać się od rywali, którzy depczą nam po pietach i uciec do bezpiecznej strefy. Ostatnia wygrana pozytywnie nas nakręciła, więc liczę na komplet punktów w sobotnim meczu z Siarką Tarnobrzeg.