Komentarz „Sportu”. Rzeszowskie zwroty akcji

Wiele dziwnych historii widywaliśmy na zapleczu ekstraklasy, ale Resovia postanowiła zawiesić poprzeczkę bardzo wysoko.


Zwolniła trenera, wybrała następcę, ten poprowadził już nawet zajęcia zespołu… tyle że nie podpisał kontraktu, dlatego wszystko było jeszcze do odkręcenia, na co zdecydowanie nacisnęli kibice i dopięli swego, bo Szymona Grabowskiego przywrócono do pracy. Mimo że drużyna po pandemii wygrała ledwie 2 z 19 meczów, to przecież w lipcu świętowała awans.

Rzeszowskie środowisko uznało, że człowieka, pod którego wodzą przebyto drogę z trzeciej do pierwszej ligi, nie można zwolnić od tak, a nawet obecna seria 6 porażek nie może stanowić dostatecznego ku temu powodu, zwłaszcza że mecze w komplecie rozgrywane są na wyjeździe – do czasu, aż klub wywiąże się z wymogów infrastrukturalnych. Na zakończenie tego szalonego tygodnia Resovia poległa 1:2 po zaciętym boju i dwóch wieeeelce wątpliwych rzutach karnych w łódzkiej jaskini lwa z ŁKS-em.

Wyjątkowo mało pojemna strefa spadkowa i problemy rywali z Jastrzębia czy Nowego Sącza pozwalają zatem w stolicy Podkarpacia na trochę optymizmu. Na razie największym przegranym jest ten, który… został bez pracy, mimo że posadę w Resovii miał już w garści, czyli Jacek Trzeciak. Pewnie domyśla się, jak czuł się Grabowski, bo wiosną w Grudziądzu też już zwalniano go, by ostatecznie zostawić na kolejne mecze. I tylko ciekawe, czy jeszcze kiedyś Trzeciak wyjdzie na pierwszy trening w nowym (albo „nowym”) klubie bez podpisanego kontraktu. Przecież w naszej lidze wszystko zdarzyć się może.


Fot. Łukasz Sobala/PressFocus