Tyski koncert, katowicki kryminał

Mecz w Tychach pokazał, że nie był to przypadek; wielokrotnie ręce same składały się do oklasków. Zwycięsko z wymiany ciosów wyszli gospodarze, choć to nie oni nadawali ton grze. A przynajmniej nie w momentach, w których w I połowie zdobywali gole. Co prawda pierwszy groźny strzał – sparowany przez Krzysztofa Barana – oddał Omar Monterde, przez kolejne minuty lepsze wrażenie sprawiali jednak katowiczanie. Konrad Jałocha z trudem obronił strzał Grzegorza Piesio z ostrego kąta, a potem Adrian Błąd z dystansu pomylił się nieznacznie. I gdy gol dla GieKSy zdawał się wisieć w powietrzu, zdobyli go tyszanie. Obrona gości zaspała po raz pierwszy tego dnia; po dośrodkowaniu Macieja Mańki piłka przeleciała w poprzek całego pola karnego przyjezdnych, akcję zamknął zaś uderzeniem nie do obrony niepilnowany – miał tyle czasu, by podciągnąć skarpetę i dokładnie przymierzyć – Monterde.

Podopieczni Dariusza Dudka stratą bramki się nie zrazili; mogli na nią zresztą odpowiedzieć natychmiast. Jałocha w kapitalny sposób powstrzymał jednak szarżującego w sytuacji „jeden na jeden” Tymoteusza Puchacza.

Kilka minut później oglądaliśmy „powtórkę z rozrywki”. Ponownie „kryminał” przydarzył się gościom w grze defensywnej: po rzucie rożnym wybili co prawda piłkę z „szesnastki”, ale już przed jej linią nikt nie przeszkadzał Keonowi Danielowi w przyjęciu piłki, poprawieniu i walnięciu w same „widły”! Na to trafienie przyjezdni też jeszcze (prawie) odpowiedzieli: znów w roli głównej wystąpił Jałocha, na samej linii stopując piłkę uderzaną przez Błąda z paru dosłownie metrów.

2:0 stwarzało już gospodarzom komfort możliwości czekania na kontrę. I takową udało im się wyprowadzić jeszcze przed przerwą: Baran sparował strzał Jakuba Vojtusza, o ułamek sekundy do dobitki spóźnił się jednak Łukasz Grzeszczyk.

Jeżeli katowiczanie w szatni rozrysowali sobie jakiś plan odrabiania strat, wziął on w łeb 100 sekund po rozpoczęciu II połowy. Daniel Tanżyna – przed którym wzajemnie „ostrzegano się” w szatni przy Bukowej – w trzecim z rzędu meczu strzelił bramkę katowiczanom. I to bezpośrednio po wrzucie piłki z autu przez Dawida Abramowicza! Niespełna kwadrans później tyszanie „skompletowali” zaś swoistego hat-tricka ze stałych fragmentów gry. Po bramkach z rożnego (Daniel) i autu (Tanżyna), bezpośrednio z rzutu wolnego trafił Łukasz Grzeszczyk! Szansę na 5:0 miał niedługo potem Vojtusz, ale – po kapitalnym dograniu Huberta Adamczyka – z 5 metrów trafił wprost w Barana. Fani gospodarzy domagali się wskazania na środek boiska, ale chyba tylko technologia „goal-line” mogłaby rozwiać wszelkie wątpliwości co do tego, czy piłka – przed odbiciem jej przez golkipera – przekroczyła linię bramkową.

Przyjezdni – choć lanie było bolesne – do końca szukali okazji na gola honorowego. Przy ich dograniach ze skrzydeł brakowało jednak kogoś, kto z 4-5 metrów skierowałby piłkę w światło bramki. Z dystansu nieznacznie mylili się Puchacz i David Anon; Hiszpan trafił też w 76 min w słupek. Ostatecznie nie dostali więc nawet tej minimalnej satysfakcji. GKS Tychy wygrał zaś trzeci mecz z rzędu i wskoczył już do górnej połówki pierwszoligowej tabeli.

GKS Tychy – GKS Katowice 4:0 (2:0)

1:0 – Monterde, 21 min (asysta Mańka), 2:0 – Daniel, 30 min (bez asysty), 3:0 – Tanżyna, 47 min (głową, asysta Abramowicz), 4:0 – Grzeszczyk, 60 min (wolny)

TYCHY: Jałocha – Mańka, Tanżyna, Biernat, Abramowicz – Daniel, J. Piątek (90. Steblecki) – Adamczyk, Grzeszczyk (87. Biegański), Monterde (80. Bernhardt) – Vojtusz. Trener Ryszard TARASIEWICZ.

KATOWICE: Baran – Tabiś, Frańczak, Remisz, Wawrzyniak (46. Kupec), Puchacz – Woźniak (62. Anon), Poczobut, Piesio, Błąd – Śpiączka. Trener Dariusz DUDEK.

Sędziował Łukasz Szczech (Warszawa). Widzów 6099. Żółte kartki: Mańka, Grzeszczyk, Abramowicz – Poczobut, Remisz.