W poszukiwaniu przyczyn przegranej. Co poszło nie tak w meczu z Senegalem?

Na inaugurację występów w mundialu zobaczyliśmy zupełnie inny polski zespół, niż ten, do którego byliśmy przyzwyczajeni podczas selekcjonerskiej kadencji Adama Nawałki. W starciu z Senegalem właściwie nic nie funkcjonowało tak, jak powinno.

Po pierwsze: taktyka

– Nasz sztab oglądał wcześniejsze mecze mundialu, więc zauważył, że Islandia, Panama, Tunezja, czy Szwajcaria, a można by tę wyliczankę kontynuować, w komplecie przeciw faworytom zagrały głęboko wycofane, broniąc się całym zespołem na własnej połowie. Należało więc zakładać, że Senegal przyjmie identyczną taktykę, mając słabiej wyszkolonych piłkarzy od naszych – uważa Bartoszek. – Pewnie z tego powodu zagraliśmy tak jak choćby Belgowie, z dużą liczbą ofensywnych piłkarzy w podstawowym składzie, i z największymi nazwiskami od pierwszej minuty. Zapewne trener Adam Nawałka liczył, że najlepsi piłkarze będą w stanie najdłużej utrzymywać się przy piłce i najdokładniej poklepać w ataku pozycyjnym. To co prawda nie jest nasza gra, ale założenie okazało się o tyle słuszne, że w 86 minucie zdobyliśmy bramkę. A selekcjoner nie miał prawa zakładać, że wcześniej po kuriozalnych błędach indywidualnych sprezentujemy dwa gole przeciwnikom, którzy nie mieli w sumie niczego do zaproponowania; wyczekiwali tylko na nasze pomyłki.

Trudno więc oprzeć się refleksji, że o wiele lepiej dla losów meczu z Senegalem stałoby się, gdyby to Piotr Zieliński zagrał tuż za plecami Roberta Lewandowskiego w miejsce Arkadiusza Milika. Pomocnik SSC Napoli nie jest graczem o charakterze ósemki, a tym bardziej szóstki, a wydaje się, że właśnie drugiej szóstki – obok Krychowiaka – brakowało w walce z silnymi i nieustępliwymi Afrykanami najbardziej. Zagęszczenie środka pola, kosztem wycofania zupełnie bezproduktywnego Milika, mogłoby bowiem odblokować skrzydła, a co za tym idzie – i typową dla biało-czerwonych grę. Z jednym  zastrzeżeniem – o ile polscy zawodnicy graliby i walczyli na właściwym dla siebie poziomie.

– Odniosłem wrażenie, że nasi piłkarze za spokojnie weszli w mecz. W efekcie, zamiast typowej dla naszego zespołu werwy, wkradła się apatia. Nie byliśmy w stanie przycisnąć rywala, brakowało też wysokiego pressingu. Taki próbował zakładać jedynie Robert Lewandowski, natomiast Milik w tym czasie nadal spacerował w pierwszej linii, co było niedopuszczalne! – nie kryje emocji trener Bartoszek. – Tym bardziej, że w pewnym momencie, gdy w krótkim czasie pojawiły się dwie szanse na kontry i to Arek miał piłkę przy nodze, wybrał złe warianty, a na dodatek podawał niecelnie. Tak naprawdę w spotkaniu z Senegalem był pierwszym do zmiany, zupełnie nie rozumiem hejtu pod adresem Thiago Cionka. OK, pechowo strzelił samobója, ale poza tym w destrukcji zagrał poprawnie. Od dawna mieliśmy świadomość, że nie jest specjalistą od wyprowadzania piłki. Senegalczycy też to wiedzieli i nieprzypadkowo zakładali pressing w ten sposób, że to właśnie Thiago musiał najczęściej rozpoczynać akcje. Pod względem taktycznym Afrykanie okazali się mądrzejsi i cwańsi od nas. Zagrali dokładnie tak, jak chcieli, a w naszych poczynaniach zabrakło arytmii, o którą aż się prosiło. A przede wszystkim – poszukania szybkiego ataku, skoro inna gra zupełnie się nie kleiła.

Po drugie: nastawienie mentalne

Otwarte pozostaje pytanie, czy nasz sztab szkoleniowy nieco przeszacował umiejętności polskich piłkarzy, czy może jednak to zawodnicy poczuli się zbyt pewnie przed pierwszym gwizdkiem? Gdy bowiem okazało się, iż nie tylko nie przestraszyli rywali swymi nazwiskami – a przede wszystkim grą – pewność siebie niektórych reprezentantów Polski mocno podupadła. Do tego stopnia, że przegrali większość pojedynków w ofensywie. Statystyki nie pozostawiają żadnych złudzeń, najlepszy pod tym względem z naszych atakujących, Kamil Grosicki, miał skuteczność (za InStat Index) w grze 1×1 na poziomie 40 procent. Zaś Arkadiusz Milik wygrał tylko jeden z ośmiu pojedynków.

Senegalczycy pobili nas zatem nie tylko większą dynamiką i agresywnością w grze, ale też i lepszym nastawieniem mentalnym. W polskim zespole w początkowych minutach z własnymi demonami walczył Grzegorz Krychowiak, potem – po kilku naprawdę ciekawych penetrujących podaniach do przodu – głowę zupełnie zwiesił Piotr Zieliński. O ile jednak Krychowiak, który pod koniec pierwszej połowy powinien wylecieć z boiska za drugą żółtą kartkę – a następnie zaliczył asystę przy drugim golu dla Senegalczyków – odbudował się, o tyle Zieliński po kilku stratach zniknął już do końca meczu.

– Aby grać jak Belgowie, powinniśmy mieć więcej piłkarzy z tak wielką wiarą w siebie jak Lewandowski, Kamil Grosicki, Michał Pazdan, czy Kamil Glik. Niestety, nie mamy. Dlatego w miarę jak zbyt spokojna gra z naszej strony nie dawała żądnego rezultatu, słabsi psychicznie zawodnicy zaczęli tracić pewność siebie. To piłka miała wykonać za naszych piłkarzy pracę, ale niestety wszyscy, może z wyjątkiem Pazdana, zagrali poniżej możliwości. Gra się nie układała, a wchodzenie w pojedynki było wodą na młyn dla Senegalczyków. Byli tego dnia szybsi, są silniejsi, więc nic dziwnego, że wygrywali większość starć 1×1. Aż dziwne, że żaden z bardziej doświadczonych zawodników nie starał się nieodpornego na stres Zielińskiego podnieść na duchu. O ile w Napoli Piotr gra jak u siebie w domu, o tyle w reprezentacji niezmiennie czuje się lekko onieśmielony niczym w gościnie u starszych kuzynów. A kiedy we wtorek po dwóch kwadransach przestał zagrażać przeciwnikom niekonwencjonalnymi podaniami, Senegalczycy poczuli się pewniej i podeszli wyżej. I to był początek nieszczęścia.

Po trzecie: dyspozycja fizyczna

Jeszcze przed meczem z Senegalem profesor Jan Chmura wskazywał na łamach „Sportu”, że 72 godziny to niezbędne minimum, aby nawet dobrze wytrenowane organizmy w pełni zaaklimatyzowały się do nowych warunków. Z kolei prezes PZPN, Zbigniew Boniek użył sformułowania na wczorajszej konferencji prasowej, że nasi zawodnicy na tle Senegalczyków sprawiali wrażenie zamulonych. Czyżby zatem zabrakło właściwej adaptacji do moskiewskich warunków pogodowych?

– Kto nie czuje się dobrze fizycznie, nie będzie dobrze grał piłką. A mam wrażenie, że nasi piłkarze bardzo męczyli się we wtorek w Moskwie, mimo że na mundial pojechali spełnić własne marzenia i kochają futbol. Nie wierzę, żeby po pokonaniu na przykład Niemców i zakwalifikowaniu się do ćwierćfinału mistrzostw Europy we Francji, nie wytrzymali presji związanej z występem na mundialu. A tym bardziej, żeby nadmierny stres wywołał przeciwnik klasy Senegalu. Bardziej prawdopodobne, że bezpośrednie przygotowanie przedmeczowe było nieodpowiednie. A jeszcze bardziej – że negatywną rolę odegrała niewłaściwa aklimatyzacja. – twierdzi były szkoleniowiec m.in. Korony Kielce i Bruk-Betu Termaliki. – Senegalczycy sprawiali wrażenie bardziej dopasowanych do warunków panujących w stolicy Rosji, w których de facto przygotowywali się po przyjeździe na mistrzostwa. Nasi zawodnicy przylecieli natomiast do Moskwy dopiero tuż przed meczem, podróżowali aż 1700 kilometrów, a w miejscu rozgrywania spotkania zastali inną wilgotność, ciśnienie, nawet temperaturę niż mieli w Soczi, w naszej bazie. I chyba tym trzeba tłumaczyć fakt, że w komplecie nie mieli dobrego dnia. Pewnie zresztą głównie z tego powodu okazali się akurat we wtorek gorsi od rywala, który generalnie ma niższe indywidualne umiejętności i naprawdę ograniczył się do wykorzystania naszych błędów.