Ligowiec. Waldemar Fornalik to jednak fachura

Gorzej już pewnie być nie może, ale to jednak niezwykle frustrujące, że polskie kluby na trwałe zakotwiczyły w odległych rejonach krajowego rankingu UEFA. Zdążyły się tam zresztą urządzić na tyle, że widoków na poprawę nie ma żadnych. Premierowa wygrana naszej drużyny w dwumeczu z przedstawicielem ligi portugalskiej – a Jagiellonia dokonała w minionym tygodniu takiej sztuki – nie może przecież przesłonić mizerii, którą kibice raczeni są w cotygodniowych kolejkach sezonu 2018-19. Smuta prawda jest taka, że przeważającej liczby meczów o – nomen omen – mistrzostwo kraju nie da się oglądać. Zwłaszcza na trzeźwo. A że tropikalna aura nie sprzyja delektowaniu się napojami wyskokowymi. Naprawdę trudno wytrwać na stadionie – i przed telewizorami – od pierwszego do końcowego gwizdka.

Jakości jest jak na lekarstwo, zatem ponownie fani rodzimych rozgrywek skazani się na emocje cokolwiek zastępcze, związane z wewnątrzkrajowym wyścigiem. Na razie najlepszy w te klocki jest Piast, czemu – po prawdzie – trudno w sumie się dziwić. Waldemar Fornalik w naszych realiach jest przecież fachurą co się zowie, i udowadniał to nie raz, i nawet nie dwa. Jeśli ma możliwość spokojnie popracować nad stylem i schematami – w ekstraklasie radę daje zazwyczaj lepiej niż dobrze. Już zresztą wiosną, nawet podczas nerwowego finiszu, gliwiczanie grali lepiej niż wskazywałyby na to wyniki. Nie mieli fartu, dzwonili – i to nie tylko we Wrocławiu – po słupkach i poprzeczkach.

Wspomniany brak precyzji związany był zapewne ze stresem związanym z walką o utrzymanie, na którą piłkarzy skazali tak zwani kibice, którzy postarali się o walkower w derbach z Górnikiem. Teraz luzu w zespole z ulicy Okrzei jest znacznie więcej, zatem i rękę Fornalika widać wyraźniej. A kto dobrze startuje w wyrównanej ligowej stawce, ma szansę – jak zabrzanie przed rokiem – zbudować się mentalnie na tyle, żeby w czołówce utrzymać się do końca. Pewnie nie ma (jeszcze) powodu, aby (prawdziwi) fani Piasta zaczęli (już) marzyć o powtórce z sezonu 2015-16, zakończonego wicemistrzostwem. W końcu jak zauważyła nasza noblistka: nic dwa razy się nie zdarza. Ale argumentów do optymizmu (z pewnością) nie brakuje.

A skoro już o emocjach zastępczych mowa, to te największe dotyczą oczywiście poszukiwania kolejnego zagranicznego trenera przez mistrza Polski. Czyli następnego szkoleniowca, który będzie musiał uczyć się polskiej ligi, od podstaw poznawać nie tylko klimat, ale i zawodników Legii oraz wymogi ekstraklasy. Przy Łazienkowskiej czas do zimy zleci zatem zapewne niczym z bicza strzelił. I nudy nie będzie, nawet jeśli obyłoby się bez awansu do grupy Ligi Europy…